talentow.

Pstryknela palcami. Jeden z trolli podszedl i wyjal dwie sakiewki.

— Zloto i inwar — powiedziala. — Zgodnie z obietnica.

— Ha… Ale inwar bedzie bezwartosciowy, kiedy dokonczymy ten zegar — stwierdzil Jeremy.

— Przykro nam. Czy chcialbys wiecej zlota?

— Nie, nie! Byla pani bardzo hojna.

I slusznie, pomyslal Igor, energicznie scierajac kurz z blatu.

— A wiec do nastepnego razu — powiedziala lady LeJean.

Trolle odwracaly sie juz do drzwi.

— Przyjdzie tu pani na rozruch? — zapytal Jeremy.

Igor wyszedl na korytarz, by otworzyc drzwi, gdyz cokolwiek myslal o lady LeJean, istnialo cos takiego jak tradycja.

— Mozliwe. Ale mamy do ciebie pelne zaufanie, Jeremy.

— Urn…

Igor zesztywnial. Nigdy jeszcze nie slyszal u Jeremy’ego takiego tonu. W glosie pana to byl niedobry ton.

Jeremy odetchnal nerwowo, jakby badal malenki i trudny mechanizm zegarowy, ktory przy najwyzszej ostroznosci rozlozy sie katastrofalnie i rozrzuci trybiki po podlodze.

— Ehm… Zastanawialem sie, no… czy nie zechcialaby pani, lady Mirio… moze, tego… zjesc ze mna kolacje… dzis wieczorem?

Jeremy sie usmiechnal. Igor widywal lepsze usmiechy u zwlok.

Twarz lady LeJean zamigotala. Naprawde. Igor mial wrazenie, ze przeskakuje od jednego wyrazu do drugiego, jakby byly seria nieruchomych obrazow, bez dostrzegalnego ruchu miesni pomiedzy nimi. Od zwyklej obojetnosci przeszla do naglego zamyslenia, a potem prosto do zaskoczenia. Pozniej, ku zdumieniu Igora, pokryla sie rumiencem.

— Alez panie Jeremy, ja… nie wiem, co powiedziec… — jakala sie. Jej lodowata wyzszosc topniala w ciepla kaluze. — Doprawdy… sama nie wiem… moze kiedy indziej? Dzisiaj mam wazne spotkanie. Milo bylo pana odwiedzic, musze juz isc. Do widzenia.

Igor stal sztywno, tak wyprostowany, jak to jest mozliwe dla przecietnego Igora. I niemal zamknal drzwi za lady LeJean, kiedy splynela po schodach i wyszla z budynku.

Zatrzymala sie na moment o pol cala nad powierzchnia ulicy. Tylko na chwile, po czym zaraz opadla. Nie mogl tego zauwazyc nikt procz Igora, ktory spogladal wrogo przez szczeline miedzy drzwiami a framuga.

Wrocil pospiesznie do warsztatu. Jeremy stal jak sparalizowany, zaczerwieniony tak mocno, jak przed chwila jego gosc.

— Moze wyfkocze po te nowe fkla do multiplikatora, jafnie panie — powiedzial Igor. — Powinny juz byc gotowe. Tak?

Jeremy odwrocil sie szybko i stanal przy warsztacie.

— Bardzo dobrze, Igorze. Dziekuje — rzekl nieco zduszonym glosem.

Lady LeJean z ochrona oddalala sie ulica, kiedy Igor wymknal sie przez drzwi i ukryl w cieniu.

Na skrzyzowaniu lady LeJean skinela reka i trolle odeszly. Igor trzymal sie za nia. Mimo tradycyjnego utykania Igory umieja poruszac sie bardzo szybko, kiedy musza. A czesto musza, gdy tlum uderzy w wiatrak.[11]

Na otwartej przestrzeni dostrzegal wiecej niepokojacych zjawisk. Lady LeJean nie poruszala sie normalnie — calkiem jakby musiala kontrolowac swe cialo, zamiast pozwolic mu sterowac soba samodzielnie, tak jak to robia ludzie. Nawet zombi po pewnym czasie opanowuja te umiejetnosc. Efekt byl dyskretny, ale Igory maja dobry wzrok — poruszala sie jak ktos nieprzyzwyczajony do noszenia skory.

Zwierzyna skrecila w waska uliczke i Igor przez chwile mial nadzieje, ze jest w okolicy ktos z Gildii Zlodziei. Bardzo chcialby zobaczyc, co sie stanie, gdy ktorys z nich stuknie ja w czaszke, co bylo zwyczajowym wstepem do negocjacji. Wczoraj jeden sprobowal tego z Igorem, najpierw sie zdziwil, slyszac metaliczny brzek, a zaraz potem zupelnie oslupial, kiedy ofiara chwycila go za reke i zlamala ja z anatomiczna precyzja.

Tymczasem lady LeJean skrecila w zaulek miedzy dwoma budynkami.

Igor sie zawahal. Pozwolic, by swiatlo dnia wyraznie pokazalo jego sylwetke w wylocie zaulka, to pierwszy punkt w tutejszej liscie przyczyn zgonu. Ale z drugiej strony nie robil przeciez nic zlego, prawda? A ona nie wygladala na uzbrojona.

Z zaulka nie dobiegal odglos krokow… Igor odczekal chwile, po czym wysunal glowe za rog.

Nie bylo sladu po lady LeJean. Nie bylo tez zadnej drogi wyjscia — widzial przed soba zasypany smieciami slepy zaulek.

Byl za to rozplywajacy sie w powietrzu szary ksztalt, ktory zniknal, zanim Igor mu sie przyjrzal. Jakby szata z kapturem, szara jak mgla. Zlala sie z polmrokiem i przepadla.

Zmienila kierunek marszu, a potem zmienila sie… w cos innego.

Igor poczul, ze mrowia go dlonie.

Pojedyncze Igory miewaja swoje szczegolne specjalnosci, wszystkie jednak sa znakomitymi chirurgami i bardzo nie lubia, kiedy ktos sie marnuje. W gorach, gdzie zwykle zatrudnia sie drwali i gornikow, mieszkajacy w poblizu Igor uwazany jest za prawdziwy dar losu. Zawsze istnieje ryzyko, ze odskoczy siekiera albo ostrze pily nagle oszaleje. Czlowiek cieszyl sie, ze ma niedaleko Igora, ktory zawsze chetnie podawal pomocna dlon — a nawet cale ramie, jesli sie mialo szczescie.

I choc Igory hojnie szafowaly swymi umiejetnosciami w sluzbie dla spoleczenstwa, jeszcze bardziej dbaly o to, by wykorzystywac je miedzy soba. Znakomity wzrok, para mocnych pluc, potezny system trawienny… Straszna bylaby mysl, ze takie cudowne dzielo stanie sie pokarmem dla robakow. Pilnowaly wiec, by sie nie stalo. Lepiej niech wszystko zostanie w rodzinie.

Igor naprawde mial rece po dziadku. A w tej chwili zaciskaly sie w piesci, calkiem samodzielnie.

Tik

Bardzo maly kociolek grzal sie na ogniu z drewnianych wiorow i suszonego nawozu jakow.

— To bylo… dawno temu — zaczal Lu-tze. — Dokladnie kiedy nie ma znaczenia z powodu tego, co sie stalo. Prawde mowiac, pytanie o to, kiedy dokladnie, tez nie ma juz sensu. Odpowiedz zalezy od tego, gdzie sie znajdziesz. W pewnych miejscach bylo to setki lat temu. W innych… moze jeszcze sie nie zdarzylo. No wiec zyl w Uberwaldzie pewien czlowiek. Wynalazl zegar. Zadziwiajacy zegar. Zegar, ktory odmierzal tykanie wszechswiata. Wiesz, co to takiego?

— Nie.

— Ja tez nie. Opat zna sie na takich rzeczach. Niech pomysle… No dobrze. Wyobraz sobie najkrotszy moment czasu. Naprawde malutki. Tak malutki, ze sekunda jest przy nim jak miliard lat. Masz? No wiec kosmiczne tykniecie kwantowe… tak opat je nazywa… to tykniecie kwantowe jest jeszcze o wiele krotsze. To czas potrzebny do przejscia od teraz do wtedy. Czas, jakiego potrzebuje atom, zeby pomyslec o zadrzeniu. To…

— To czas, ktorego potrzebuje najmniejsze mozliwe wydarzenie, jakie moze sie zdarzyc, aby sie zdarzyc? — zapytal Lobsang.

— No wlasnie. Bardzo dobrze. — Lu-tze odetchnal gleboko. — To rowniez czas potrzebny do tego, by caly wszechswiat ulegl zniszczeniu w przeszlosci i zostal odbudowany na nowo. Nie patrz tak na mnie… Tak twierdzi opat.

— Czy to sie dzieje, kiedy rozmawiamy?

— Miliony razy. Gazyliony razy, prawdopodobnie.

— To znaczy ile?

— To jedno z tych slow, ktorych uzywa opat. Oznacza wieksza liczbe, niz mozesz sobie wyobrazic w ciagu yonku.

— Co to jest yonk?

— To bardzo dlugi czas.

— I my tego nie czujemy? Wszechswiat ulega zniszczeniu, a my tego nie odczuwamy?

— Mowia, ze nie. Za pierwszym razem, kiedy mi to wytlumaczyli, troche sie zdenerwowalem, ale wszystko

Вы читаете Zlodziej czasu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату