dzieje sie za szybko, zebysmy cokolwiek zauwazyli.
Przez dluzsza chwile Lobsang wpatrywal sie w biel sniegu.
— No dobrze — powiedzial w koncu. — Mow dalej.
— Ktos w Uberwaldzie zbudowal taki zegar ze szkla. Napedzany blyskawica, o ile dobrze pamietam. I jakos zszedl do poziomu, kiedy zegar mogl tykac w tempie wszechswiata.
— Czemu to zrobil?
— No wiesz… Mieszkal w wielkim starym zamku na skale w Uberwaldzie. Tacy ludzie nie potrzebuja innych powodow niz „bo moge”. Maja koszmarny sen, a potem usiluja go zrealizowac.
— Ale przeciez nie da sie zbudowac takiego zegara, poniewaz znajduje sie on wewnatrz wszechswiata, wiec… bylby niszczony i odbudowany tak samo jak wszechswiat, prawda?
Lu-tze wygladal, jakby byl pod wrazeniem. I powiedzial to.
— Jestem pod wrazeniem — oswiadczyl.
— To jakby otwierac skrzynie lomem, ktory jest wewnatrz.
— Opat sadzi jednak, ze czesc zegara znalazla sie na zewnatrz.
— Nie mozna zbudowac czegos na zewnatrz…
— Wytlumacz to czlowiekowi, ktory pracowal nad tym problemem przez dziewiec kolejnych zywotow — odparl Lu-tze. — Chcesz poznac reszte tej historii?
— Tak, sprzataczu.
— No wiec… W tamtych czasach brakowalo nam ludzi, ale byl sobie pewien mlody sprzatacz…
— Ty — domyslil sie Lobsang. — To bedziesz ty, prawda?
— Tak, tak — przyznal kwasno Lu-tze. — Wyslano mnie do Uberwaldu. W tamtych czasach historia nie odchylala sie jeszcze zbytnio i wiedzielismy, ze cos powaznego ma sie zdarzyc w okolicach Bad Schuschein. Szukalem chyba cale tygodnie. Wiesz, ile tam jest samotnych zamkow nad wawozami? Ruszyc sie nie mozna przez te samotne zamki.
— I dlatego nie dotarles do tego wlasciwego na czas? Pamietam, co mowiles opatowi.
— Bylem juz w dolinie, kiedy blyskawica uderzyla w wieze. Wiesz, ze jest napisane: „Wielkie wydarzenia zawsze rzucaja cienie”. Ale nie potrafilem wykryc, gdzie to sie dzieje, a potem bylo juz za pozno. Polmilowy sprint pod gore, szybszy niz blyskawica… Nikt by nie zdazyl. Prawie mi sie udalo. Przechodzilem juz przez drzwi, kiedy wszystko poszlo w demony.
— Czyli nie ma powodow, bys sie winil…
— Owszem, ale wiesz, jak to jest… Czlowiek mysli: Gdybym tylko wstal troche wczesniej, gdybym poszedl inna droga…
— I zegar uderzyl — przypomnial Lobsang.
— Nie. Stanal. Mowilem ci, ze jego czesc znajdowala sie poza wszechswiatem. Nie chciala plynac z pradem. Probowala odliczac tykanie, a nie poruszac sie wraz z nim.
— Ale przeciez wszechswiat jest ogromny! Nie mozna go zatrzymac jakims mechanizmem!
Lu-tze pstryknal niedopalkiem papierosa w ognisko.
— Opat twierdzi, ze rozmiar nie ma znaczenia. Zrozum, przez dziewiec zywotow dochodzil do tego, co wie, zatem to nie nasza wina, ze nie mozemy zrozumiec. Prawda? Historia sie rozpadla. Byla jedynym, co moglo ustapic. Bardzo niezwykle zdarzenie. Wszedzie zostaly po nim pekniecia. Te… nie moge sobie przypomniec slowa… te mocowania, ktore mowia kawalkom przeszlosci, do jakich kawalkow terazniejszosci naleza, trzepotaly pozrywane. Niektore zaginely bezpowrotnie. — Lu-tze spogladal w gasnace plomienie. — Pozszywalismy to jakos — dodal. — Tam i z powrotem, przez cala historie. Zapelnilismy dziury fragmentami zabranymi z innych miejsc. W tej chwili to taka latanina.
— Ludzie nic nie zauwazyli?
— W jaki sposob? Kiedy juz to zrobilismy, to przeciez zawsze tak bylo. Zdziwilbys sie, jakie numery udalo sie nam przepchnac. Na przyklad…
— Jestem pewien, ze ktos by sie zorientowal.
Lu-tze rzucil chlopcu jedno ze swych ukosnych spojrzen.
— Zabawne, ze to mowisz. Sam sie zawsze nad tym zastanawialem. Ludzie czesto przeciez powtarzaja cos w stylu: „Gdzie sie podzial ten czas?” albo „Wydaje sie, ze to bylo wczoraj”. Coz, musielismy to zrobic. Zreszta wszystko zagoilo sie calkiem ladnie.
— No ale ludzie zajrza do ksiazek historycznych i zobacza…
— Slowa, moj chlopcze. To wszystko. Zreszta ludzie majstrowali przy czasie, odkad stali sie ludzmi. Marnowali go, zabijali, oszczedzali, zajmowali. I wciaz to robia. Ludzkie glowy zostaly stworzone do zabaw z czasem. Tak samo jak my to robimy, tyle ze my jestesmy lepiej przeszkoleni i posiadamy kilka dodatkowych umiejetnosci. I poswiecilismy stulecia, zeby znow ustawic wszystko jak nalezy. Popatrz na prokrastynatory, nawet w spokojny dzien. Przesuwaja czas, tam go rozciagna, tutaj skompresuja… To powazne zadanie. I nie chce patrzec, jak wszystko sie rozpada po raz drugi. Za drugim razem nie bedzie juz czego naprawiac.
Lu-tze zapatrzyl sie w dogorywajacy zar.
— To zabawne — rzekl. — Sam Wen mial pod koniec bardzo dziwne przemyslenia na temat czasu. Pamietasz, mowilem ci, ze uwazal czas za zywy. Twierdzil w kazdym razie, ze zachowuje sie jak zywa istota. Bardzo dziwny pomysl. Twierdzil, ze spotkal Czas i ze byla kobieta. Przynajmniej dla niego. Wszyscy uwazaja, ze to bardzo skomplikowana metafora, a mnie moze cos wtedy trafilo w glowe czy jak… Ale owego dnia spojrzalem na szklany zegar w chwili, kiedy eksplodowal, i…
Wstal i chwycil miotle.
— Lepiej ruszajmy, chlopcze. Jeszcze dwie, moze trzy sekundy, a bedziemy juz w Bong Phut.
— Co chciales powiedziec? — dopytywal sie Lobsang, wstajac.
— Nic. Zwykle majaki starego czlowieka. Mysli uciekaja troche, kiedy sie przekroczy siedemset lat. Idziemy.
— Sprzataczu…
— Tak, chlopcze?
— Dlaczego nosimy na plecach wirniki?
— Wszystko w swoim czasie, moj chlopcze. Mam nadzieje.
— Nosimy wlasny czas, prawda? Jesli czas sie zatrzyma, my nadal bedziemy mogli sie poruszac? Jak… nurkowie?
— Znakomicie.
— I…
— Jeszcze jedno pytanie?
— Czas to ona? Zaden z nauczycieli o tym nie wspominal i nie pamietam nic takiego zapisanego w zwojach.
— Nie mysl o tym. Wen napisal… no, Sekretny Zwoj, tak go nazywaja. Trzymaja go w zamknietej komnacie. Tylko opaci i najstarsi mnisi moga tam zagladac.
Lobsang nie mogl sie opanowac.
— Wiec w jaki sposob ty…? — zaczal.
— Chyba nie sadzisz, ze tacy ludzie beda tam zamiatac, prawda? A strasznie sie kurzy.
— I o czym tam napisal?
— Nie przeczytalem zbyt wiele. Jakos mialem wrazenie, ze nie wypada — odrzekl Lu-tze.
— Ty? Ale co przeczytales?
— To byl wiersz milosny. I to dobry…
Obraz Lu-tze sie zamglil, kiedy sprzatacz rozkroil czas. Potem zbladl i zniknal. Na powierzchni sniegu pojawila sie linia sladow. Lobsang zwinal czas wokol siebie i ruszyl za nim. I wtedy — calkiem znikad — nadeszlo wspomnienie: Wen mial racje.
Istnialo wiele miejsc podobnych do tego skladu. Zawsze sie takie znajda w kazdym starym miescie, niezaleznie od tego, jak cenny jest grunt pod zabudowe. Czasami przestrzen po prostu sie gubi.
Ktos buduje warsztat, potem ktos inny obok. Wyrastaja kolejne, przy nich magazyny, szopy, prowizoryczne