— Uwazalbym sie za szczesliwca, gdybym byl chlopcem w twoim wieku, naprawde niesionym przez prawdziwego yeti. Wielu z zyjacych w dolinie nigdy nawet takiego nie widzialo. Chociaz trzeba pamietac, ze juz do ludzkich osad sie nie zblizaja, odkad rozeszla sie plotka o ich stopach.
Lu-tze odnosil wrazenie, ze uczestniczy w jednoosobowym dialogu.
— Chcialbys moze cos powiedziec? — zaproponowal.
— No wiec, prawde mowiac, rzeczywiscie chcialbym, to fakt — odparl Lobsang. — Pozwoliles mi wykonac cala robote! Sam nic nie zamierzales zrobic!
— Staralem sie, by poswiecili mi cala swoja uwage — wyjasnil gladko Lu-tze.
— Po co?
— Zeby tobie nie poswiecali uwagi. Mialem do ciebie pelne zaufanie, naturalnie. Dobry mistrz daje uczniowi mozliwosc wykazania sie umiejetnosciami.
— A co bys zrobil, gdyby mnie tam nie bylo, jesli wolno spytac? Modlil sie?
— Bardzo prawdopodobne.
— Co?
— Ale przypuszczam, ze znalazlbym jakis sposob, by wykorzystac przeciw nim ich glupote. Zwykle daje sie taki znalezc — zapewnil Lu-tze. — Masz z tym jakis problem?
— No bo myslalem… myslalem… Wiec myslalem, ze bedziesz wiecej mnie uczyl i tyle.
— Przez caly czas cie ucze. Oczywiscie nie znaczy to, ze ty sie uczysz.
— Ach, rozumiem — burknal Lobsang. — Bardzo sprytnie. Czyli teraz masz zamiar sprobowac nauczyc mnie czegos o tym yeti? A dlaczego kazales mi zabrac miecz?
— Miecz jest niezbedny, zeby nauczyc sie czegos o yeti — zapewnil Lu-tze.
— W jaki sposob?
— Za kilka minut znajdziemy jakies spokojne miejsce, zatrzymamy sie i mozesz wtedy odciac mu glowe. Jesli to panu odpowiada.
— Teak. Jeasne — powiedzial yeti.
W „Drugim Zwoju Wena Wiecznie Zaskoczonego” zapisana jest opowiesc o pewnym dniu, kiedy to uczen Mulisty Staw w buntowniczym nastroju zblizyl sie do Wena i przemowil tymi slowy:
— Mistrzu, czym sie rozni humanistyczny, monastyczny system wierzen, w ktorym madrosci szuka sie metoda pozornie nonsensownego ciagu pytan i odpowiedzi, od zwyklego mistycznego belkotu wymyslanego pod wplywem chwili?
Wen rozwazal ten problem przez pewien czas. I wreszcie odpowiedzial:
— Ryba!
A Mulisty Staw odszedl zadowolony.
Kodeks Igorow jest bardzo surowy.
Nie Sprzeciwiaj sie — nie nalezy do obowiazkow Igora mowienie na przyklad „Nie, jafnie panie, to jest arteria”. Pan zawsze ma racje.
Nie Narzekaj — Igor nigdy nie powie: „Ale to przeciez tyfiac mil ftad!”.
Nie Wyglaszaj Uwag Osobistych — zadnemu Igorowi nawet by sie nie snilo powiedzenie czegos w stylu: „Na panfkim miejfcu zrobilbym cof z tym fmiechem”.
I nigdy, nigdy Nie Zadawaj Pytan. Oczywiscie Igor wiedzial, ze oznacza to zakaz zadawania WAZNYCH pytan. „Czy jafnie pan zyczy fobie filizanke herbaty?” jest w porzadku, ale „A po co panu tyfiac dziewic?” albo „Fkad niby mam wziac mozg w frodku nocy?” juz nie.
Igor byl symbolem lojalnej, sprawnej i dyskretnej sluzby, zawsze z usmiechem, a co najmniej z odciagnietym na bok policzkiem czy zakrzywiona w gore blizna w odpowiednim miejscu.[12] Tymczasem Igor zaczynal sie martwic. Sprawy wygladaly marnie, a kiedy Igor tak mysli, to naprawde wygladaja marnie. Najwieksza trudnosc polegala na przekazaniu tego Jeremy’emu tak, by nie naruszyc kodeksu. Igor coraz gorzej sie czul w obecnosci kogos tak oczywiscie, nieskazitelnie zdrowego psychicznie. Mimo to probowal.
— Lady zjawi fie u naf dzif rano. Znowu — powiedzial, obserwujac, jak w roztworze narasta kolejny krysztal.
I wiem, ze o tym wiesz, pomyslal, bo przygladziles wlosy mydlem i wlozyles czysta koszule.
— Tak — zgodzil sie Jeremy. — Szkoda, ze nie mozemy jej zademonstrowac szybszych postepow. Jestem jednak pewien, ze zblizamy sie do celu.
— Tak… to bardzo dziwne, prawda? — zauwazyl Igor, dostrzegajac mozliwe otwarcie.
— Dziwne, powiadasz?
— Profe mnie nazywac gluptafem, jafnie panie, ale mam wrazenie, ze gdy lady fklada nam wizyte, zawfe jeftefmy blifcy fukcefu, ale kiedy wychodzi, natrafiamy na nowe trudnofci.
— Czyzbys cos sugerowal, Igorze?
— Ja, jafnie panie? Nie naleze do ofob fugerujacych. Ale oftatnim razem pekla czefc tablicy podzielnika.
— Wiesz przeciez, ze moim zdaniem przyczyna byla niestabilnosc wymiarowa.
— Tak jeft, jafnie panie.
— Dlaczego tak dziwnie mi sie przygladasz, Igorze?
Igor wzruszyl ramionami. To znaczy, ze jedno ramie przez moment znalazlo sie na tym samym poziomie co drugie.
— To normalne przy mojej twarzy, jafnie panie.
— Nie placilaby nam przeciez tak hojnie, zeby potem sabotowac projekt, prawda? Czemu mialaby to robic?
Igor zawahal sie. Stal teraz z plecami przycisnietymi do kodeksu.
— Ciagle fie zaftanawiam, jafnie panie, czy ona jeft tym, kim ftara fie fugerowac.
— Slucham? Nie zrozumialem.
— Zaftanawiam fie, czy mozemy jej ufac, jafnie panie — wyjasnil cierpliwie Igor.
— Och, idz lepiej skalibrowac rezonator kompleksowy, co?
Igor posluchal niechetnie.
Kiedy za drugim razem sledzil ich pracodawczynie, wrocila do hotelu. Nastepnego dnia skierowala sie do duzego domu przy Drodze Krolewskiej; czekal tam na nia oslizly typ, ktory bardzo teatralnie wreczyl jej klucz. Igor podazyl za oslizlym typem do jego biura przy pobliskiej ulicy, a tam — poniewaz niewiele pozostaje ukryte przed czlowiekiem z twarza pelna szwow — dowiedzial sie, ze wlasnie wydzierzawila ten dom, placac bardzo duza sztaba zlota.
Potem Igor postapil zgodnie z prastara ankhmorporska tradycja i zaplacil komus, by sledzil lady LeJean. Niebiosa swiadkami, ze w warsztacie nie brakowalo zlota, a pan wcale sie nim nie interesowal.
Lady LeJean poszla do opery. Lady LeJean odwiedzala galerie sztuki. Lady LeJean zyla pelnia zycia. Tyle ze lady LeJean — o ile Igor zdolal to ustalic — nigdy nie bywala w restauracjach i nie dostarczano jej jedzenia do domu.
Lady LeJean cos knula. Igor domyslil sie tego bez trudu. Lady LeJean nie wystepowala takze w „Herbarzu Niemozgiego” ani w „Almanac de Gothick” czy jakimkolwiek innym tego typu informatorze, ktore naturalnie sprawdzil. To oznaczalo, ze ma cos do ukrycia. Oczywiscie Igor pracowal dla licznych panow, ktorzy mieli bardzo wiele do ukrycia, czesto w glebokich dolach o polnocy. Jednakze obecna sytuacja byla moralnie inna, i to z dwoch powodow. Lady LeJean nie byla jego panem, tylko Jeremy, wiec wobec niego powinien byc lojalny. Po drugie, Igor zdecydowal, ze sytuacja jest moralnie inna.
Stanal przed szklanym zegarem.
Wygladal na prawie ukonczony. Jeremy zaprojektowal mechanizm, ktory kryl sie za tarcza, a Igor kazal go wykonac — w calosci ze szkla. Nie mial nic wspolnego z tym drugim mechanizmem, ktory migotal czasem w dole, za wahadlem, i zajmowal teraz, po zlozeniu, niepokojaco malo miejsca. Pewna liczba jego czesci nie znajdowala sie juz w tym samym zestawie wspolrzednych co reszta. Ale zegar mial tarcze, a tarcza potrzebuje wskazowek,