przypadkiem upasc na klamke tak, ze same sie otworza, ani grozic, ze ukradnie pluszowego misia Richendy, jesli ona nie otworzy drzwiczek do Komorki z Materialami Pismiennymi, ani stac w poblizu, kiedy tajemniczy wiatr dmuchnie znikad i te drzwiczki sie otworza calkiem same z siebie, slowo, naprawde same, ani w zaden sposob otwierac, powodowac otwarcie, prosic kogos, zeby otworzyl, podskakiwac na obluzowanej desce podlogi, zeby sie otworzyly, ani w zaden inny sposob nie probowac zyskac dostepu do Komorki z Materialami Pismiennymi, Jasonie!”.
— Szczeline… — powtorzyla Susan.
TAK.
— To moze ty tez moglbys znalezc?
JESTEM POSEPNYM ZNIWIARZEM. NIE WYDAJE MI SIE, BY LUDZIE ZYCZYLI SOBIE U MNIE… KREATYWNOSCI. RACZEJ ZYCZA SOBIE, ZEBYM WYKONAL ZADANIE POWIERZONE MI W TAKIM CZASIE PRZEZ TRADYCJE I PRAKTYKE.
— To znaczy po prostu… wyruszyl?
TAK.
— Dokad?
WSZEDZIE, JAK PRZYPUSZCZAM. A TYMCZASEM BEDZIE CI TO POTRZEBNE.
Smierc wreczyl jej zyciomierz.
Byl to jeden z tych specjalnych, troche wiekszy niz zwyczajne. Wygladal jak klepsydra, ale migoczace ksztalty, przesypujace sie przez zwezenie, byly sekundami.
— Wiesz, ze nie lubie… no, tych dzialan z kosa — powiedziala. — To nie… Hej, on jest naprawde ciezki!
TO LU-TZE, MNICH HISTORII. MA OSIEMSET LAT. MA TEZ UCZNIA. DOWIEDZIALEM SIE O TYM, ALE NIE WYCZUWAM GO, NIE MOGE GO ZOBACZYC. ON JEST TYM, KTOREGO SZUKASZ. PIMPUS ZABIERZE CIE DO MNICHA, A WTEDY ZNAJDZIESZ DZIECKO.
— I co wtedy?
PRZYPUSZCZAM, ZE PRZYDA MU SIE KTOS DO POMOCY. KIEDY JUZ GO ZNAJDZIESZ, ODESLIJ PLMPUSIA. BEDZIE MI POTRZEBNY.
Susan poruszyla wargami, kiedy wspomnienie zderzylo sie z mysla.
— Zeby wyruszyc? — spytala. — Naprawde mowisz o Apokalipsie? Powaznie? Nikt juz nie wierzy w takie rzeczy!
Ja wierze.
Susan otworzyla usta.
— Naprawde chcesz to zrobic? Wiedzac to wszystko, co wiesz?
Smierc poklepal Pimpusia po pysku.
TAK, OSWIADCZYL.
Susan spojrzala na dziadka z ukosa.
— Czekaj… To jakas sztuczka, co? Planujesz cos i nie masz zamiaru tego zdradzic nawet mnie. Tak? Przeciez tak naprawde nie chcesz czekac, az swiat sie skonczy, i swietowac tego. Tak?
WYRUSZYMY.
— Nie!
NIE BEDZIESZ MOWIC RZEKOM, BY NIE PLYNELY. NIE BEDZIESZ MOWIC SLONCU, BY NIE SWIECILO. NLE BEDZIESZ MI MOWIC, CO POWINIENEM, A CZEGO NIE POWINIENEM ROBIC.
— Ale to takie… — Wyraz twarzy Susan zmienil sie nagle i Smierc drgnal. — Myslalam, ze ci zalezy!
WEZ TO TAKZE.
Nie chcac wlasciwie, odebrala od dziadka mniejszy zyciomierz.
Z TOBA MOZE ZECHCE ROZMAWIAC.
— A kim jest?
TO AKUSZERKA, wyjasnil Smierc. A TERAZ… ODSZUKAJ SYNA.
Zniknal.
Susan przyjrzala sie dwom zyciomierzom, ktore trzymala w dloniach. Znowu ci to zrobil! — wrzeszczala na siebie. Nie musisz go sluchac, mozesz zostawic wszystko, wrocic do klasy i znowu byc normalna, ale wiesz, ze tego nie zrobisz, i on tez wie…
PIP?
Smierc Szczurow siedzial miedzy uszami Pimpusia, sciskajac pasmo bialej grzywy i demonstrujac ogolny wyglad kogos, kto nie moze sie juz doczekac wyjazdu. Susan uniosla reke, zeby go stracic, ale sie powstrzymala. Zamiast tego wcisnela mu w lapki ciezkie zyciomierze.
— Przydaj sie na cos — mruknela, chwytajac za uzde. — Czemu ja to robie?
PIP.
— Wcale nie jestem mila!
To dziwne, ale nie bylo nawet wiele krwi. Glowa potoczyla sie po sniegu, a cialo wolno runelo do przodu.
— Naprawde zabiles… — zaczal Lobsang.
— Poczekaj — przerwal mu Lu-tze. — Lada moment…
Bezglowe cialo zniknelo. Kleczacy yeti zwrocil glowe ku Lu-tze i zamrugal.
— Trooche zeaszczypealo — powiedzial.
— Przepraszam.
Lu-tze odwrocil sie do Lobsanga.
— Staraj sie utrzymac to wspomnienie — nakazal. — Bedzie probowalo zniknac, ale zostales przeszkolony. Musisz zapamietac, ze widziales cos, co teraz nigdy sie nie zdarzylo. Rozumiesz? Pamietaj, ze czas jest o wiele mniej sztywny, niz ludzie sadza, jesli tylko wlasciwie pracujesz glowa! Taka drobna lekcja… Zobaczyc znaczy uwierzyc.
— Jak on to zrobil?
— Dobre pytanie. Moga zachowac swoje zycie do pewnego punktu i wrocic do niego, kiedy ktos ich zabije. Jak to sie dzieje… Coz, opat poswiecil prawie dziesiec lat, zeby to rozpracowac. Co nie znaczy, ze ktokolwiek inny cos zrozumial. W kazdym razie w gre wchodzi duzo kwantow. — Sprzatacz zaciagnal sie swym wiecznym cuchnacym papierosem. — Musial dobrze rozpracowac, skoro nikt nie rozumie. [14]
— A jeak sie obeecnie czuje opeat? — zapytal yeti. Podniosl sie i usadzil sobie wedrowcow na ramionach.
— Zabkuje.
— Each… Reinkearneacja to zeawsze poweazny prooblem. — Yeti ruszyl naprzod swym dlugim, rownym krokiem.
— Mowi, ze zeby sa najgorsze. Zawsze albo rosna, albo wypadaja.
— Jak szybko idziemy? — zainteresowal sie Lobsang.
Marsz yeti przypominal raczej ciag skokow z jednej nogi na druga, a byly tak sprezyste, ze kazde ladowanie budzilo tylko lagodne uczucie kolysania. Mozna bylo niemal wypoczywac w drodze.
— Robimy chyba mniej wiecej trzydziesci mil na godzine czasu zegarowego — odparl Lu-tze. — Zdrzemnij sie troche. Rankiem bedziemy juz powyzej Miedzianki, a stamtad mamy z gorki.
— Powrot z martwych… — mruknal chlopiec.
— To raczej jakby w ogole tam nie dotrzec — wyjasnil sprzatacz. — Badalem je troche, ale… Widzisz, jesli to nie jest wrodzone, musisz sie tego nauczyc. I czy zaryzykujesz, ze juz za pierwszym razem wszystko pojdzie jak nalezy? Trudna sprawa. Trzeba byc naprawde w rozpaczliwej sytuacji. Mam nadzieje, ze w tak rozpaczliwej nigdy sie nie znajde.