Susan rozpoznala z gory kraine Lancre — niewielka mise lasow i pol lezaca niczym gniazdo na skraju Ramtopow. Znalazla tez dom — ktory nie byl taka podobna do pryzmy kompostu chatka z kominem jak korkociag, wizja mieszkania czarownicy, spopularyzowana przez „Takie srogie bajeczki” — ale calkiem nowym budynkiem, ze lsniaca strzecha i wychuchanym trawnikiem od frontu.
Wokol malutkiej sadzawki stalo wiecej ozdob — gnomow, muchomorow, rozowych kroliczkow i wielkookich jeleni — niz umiescilby rozsadny ogrodnik. Susan zauwazyla jednego jaskrawo pomalowanego gnoma, lowiacego… Nie, przeciez nie wedke trzymal… Z pewnoscia mila starsza pani nie wstawilaby czegos takiego do swojego ogrodu, prawda? Prawda?
Susan byla dostatecznie zorientowana, by przejsc na tyl domu, poniewaz czarownice alergicznie reaguja na drzwi frontowe. Otworzyla jej niska, gruba, rumiana kobieta, ktorej male oczka mowily: Tak, to moj gnom, zgadza sie, i badz wdzieczna, ze tylko siusia do sadzawki.
— Pani Ogg? Akuszerka?
Nastapila chwila ciszy, nim pani Ogg odpowiedziala:
— Ta sama.
— Nie zna mnie pani, ale… — zaczela Susan i spostrzegla, ze pani Ogg spoglada poza nia, na Pimpusia, ktory stal przy bramie. Byla przeciez czarownica.
— Moze jednak cie znam. Oczywiscie jesli po prostu ukradlas tego konia, to zwyczajnie nie wiesz, w jakie klopoty sie wpakowalas.
— Pozyczylam go. Wlascicielem jest… moj dziadek.
Znowu cisza. Zadziwiajace, jak spojrzenie tych przyjaznych oczek potrafilo wwiercac sie w czlowieka niby swider.
— Moze lepiej wejdz — zaproponowala pani Ogg.
Wnetrze domku wygladalo rownie lsniaco i swiezo jak zewnetrze. Rozne przedmioty blyszczaly — a wiele bylo takich, ktore moga blyszczec. To miejsce bylo prawdziwa kaplica brzydkich, ale entuzjastycznie malowanych porcelanowych bibelotow, ktore staly na kazdej poziomej powierzchni. Pozostala przestrzen zajmowaly obrazki w ramkach. Dwie udreczone kobiety polerowaly i odkurzaly.
— Mam towarzystwo — rzucila surowo pani Ogg i obie wyszly tak szybko, ze lepszym okresleniem byloby chyba „uciekly”. — Moje synowe — wyjasnila pani Ogg, siadajac w miekkim fotelu, ktory przez lata dopasowal sie do niej. — Chetnie pomagaja biednej staruszce, ktora jest calkiem sama na swiecie.
Susan przyjrzala sie obrazkom. Jesli wszystkie przedstawialy czlonkow rodziny, to pani Ogg dowodzila cala armia. Pani Ogg, bezwstydnie przylapana na oczywistym klamstwie, mowila dalej:
— Siadaj, dziewczyno, i mow, o co ci chodzi. Herbata sie parzy.
— Chce sie czegos dowiedziec.
— Wiekszosc ludzi chce. I moga sobie chciec dalej.
— Chce sie dowiedziec o… narodzinach — nie ustepowala Susan.
— Tak? No wiec bylam przy setkach porodow. Pewnie nawet tysiacach.
— Przypuszczam, ze ten byl trudny.
— Wiele jest takich.
— Ten by pani zapamietala. Nie wiem, jak to sie zaczelo, ale przypuszczam, ze ktos obcy zapukal do drzwi.
— Tak? — Twarz pani Ogg stala sie nieruchoma jak mur. Czarne oczka spogladaly na Susan, jakby byla armia najezdzcow.
— Nie pomaga mi pani, pani Ogg.
— Ano nie pomagam. I chyba jednak wiem cos o tobie, panienko, ale nie dbam o to, kim jestes. Mozesz isc i sprowadzic tego drugiego, jesli masz ochote. Nie mysl, ze jego tez nie widzialam. Wiele razy siedzialam przy lozu smierci. Ale loza smierci sa publiczne, na ogol, a loza narodzin nie. Nie, jesli dama sobie tego nie zyczy. Wiec dawaj tu tego drugiego, a napluje mu w oko.
— To bardzo wazne, pani Ogg.
— Tutaj masz racje — odparla pani Ogg stanowczo.
— Nie wiem, jak dawno temu to sie stalo. Moze nawet w zeszlym tygodniu. Czas… czas jest tu kluczem.
I trafila. Pani Ogg nie byla pokerzystka, przynajmniej nie przeciw komus takiemu jak Susan. W jej oczach blysnely malenkie iskierki.
Fotel uderzyl oparciem o sciane, kiedy probowala sie podniesc, ale Susan pierwsza dobiegla do kominka i chwycila to, co stalo nad nim na polce, ukryte na widoku miedzy bibelotami.
— Oddaj to natychmiast! — krzyknela pani Ogg, kiedy Susan uniosla przedmiot poza jej zasieg. Czula jego moc. Zdawalo sie, ze pulsuje jej w dloni.
— Domysla sie pani, co to takiego, pani Ogg? — spytala, otwierajac dlon, by odslonic male szklane banki.
— Tak. To klepsydra do gotowania jajek, ktora nie dziala. — Pani Ogg tak energicznie usiadla w swoim wypchanym fotelu, ze na moment jej stopy oderwaly sie od podlogi.
— Wyglada na jeden dzien, pani Ogg. Czas jednego dnia.
Pani Ogg popatrzyla na Susan, a potem na mala klepsydre w jej dloni.
— Tak myslalam, ze jest w niej cos dziwnego — przyznala. — Piasek sie nie przesypuje, nawet kiedy ja przekrecic. Widzisz?
— Bo jeszcze nie jest pani potrzebny, pani Ogg.
Zdawalo sie, ze pani Ogg sie uspokoila. Susan raz jeszcze przypomniala samej sobie, ze rozmawia z czarownica. One zwykle nie ustepuja.
— Zatrzymalam to, bo to prezent — wyjasnila staruszka. — I ladnie wyglada. Co mowia te litery przy brzegu?
Susan przeczytala slowa wytrawione w metalowej podstawie zyciomierza:
— Czas zwrocony — powiedziala.
— Tak, to bedzie to. Ten czlowiek mowil, ze zwroci mi za stracony czas.
— Ten czlowiek…? — powtorzyla delikatnie Susan.
Niania Ogg spojrzala na nia z ogniem w oczach.
— Nie probuj wykorzystywac tego, ze przez chwileczke bylam troche wzburzona! — warknela ze zloscia. — Nie zdolasz wyminac niani Ogg!
Susan przyjrzala sie, ale teraz nie tym leniwym okiem. I rzeczywiscie, nie istniala droga pozwalajaca ominac pania Ogg. Ale byla tez inna droga, skuteczna — biegnaca prosto przez jej serce.
— Dziecko powinno znac swoich rodzicow, pani Ogg. Powinien wiedziec, kim jest naprawde. Bedzie mu ciezko, a ja chcialabym mu pomoc.
— Czemu?
— Bo chcialabym, zeby dawno temu i mnie ktos pomogl.
— Owszem, ale akuszerka ma pewne zasady — przypomniala niania Ogg. — Nie mowisz, co bylo powiedziane ani co widzialas. Nie, jesli dama sobie nie zyczy.
Czarownica krecila sie w fotelu z zaklopotaniem; twarz jej czerwieniala. Ona chce mi powiedziec, odgadla Susan. Rozpaczliwie chce tego. Ale musze dobrze to rozegrac, zeby mogla jakos to sobie wytlumaczyc.
— Nie pytam o imiona, pani Ogg, bo sadze, ze ich pani nie zna.
— To prawda.
— Ale dziecko…
— Sluchaj no, panienko… ani zywa dusza nie powinna sie o tym ode mnie dowiedziec…
— Jesli to ma w czyms pomoc, nie mam pewnosci, czy nia jestem — powiedziala Susan. Przez chwile przygladala sie pani Ogg. — Ale rozumiem. Musza byc jakies zasady, prawda? Dziekuje za pani czas.
Wstala, odstawila zachowany dzien z powrotem nad kominek i wyszla z domku. Pimpus czekal u bramy. Wskoczyla na siodlo i dopiero wtedy uslyszala, ze drzwi sie otwieraja.
— Tak wlasnie powiedzial — rzekla pani Ogg. — Kiedy dawal mi te klepsydre. „Dziekuje za pani czas, pani Ogg”, powiedzial. Wroc, moja droga.