— Wlasciwie to bym wolal, zeby mnie wyrzucili, sierzancie, wielkie dzieki — odparl mlody Sam wyzywajaco. — W zeszly piatek musielismy rozbic jakies spotkanie niedaleko uniwersytetu. Oni tylko rozmawiali! I musielismy przyjmowac rozkazy od jakiegos cywila, a ci z Kablowej byli troche brutalni i… przeciez ci ludzie nie mieli broni ani nic! Nie powie mi pan, ze to wlasciwe, sierzancie. Potem zapakowalismy niektorych do powozu, za samo gadanie. Chlopak pani Owlesly, Elson, od tamtej nocy nie wrocil juz do domu. Podobno zawlekli go do palacu, bo powiedzial, ze jego lordowska mosc jest wariatem. A teraz na naszej ulicy dziwnie na mnie patrza.

Na bogow, pamietam to, pomyslal Vimes. Myslalem wtedy, ze chodzi tylko o sciganie ludzi, ktorzy rezygnuja po przebiegnieciu ulicy i mowia „Czysta sportowa walka, panie wladzo”. Wydawalo mi sie, ze juz po tygodniu dostane medal.

— Musisz uwazac, co mowisz, maly — ostrzegl.

— No tak, ale nasza mama mowi, ze to w porzadku, jesli zwijaja podzegaczy i dziwakow, ale nie powinno byc tak, ze zabieraja zwyczajnych ludzi.

Czy to naprawde ja? — zastanowil sie Vimes. Czy naprawde mialem swiadomosc polityczna wszy?

— Zreszta on naprawde jest wariatem. Snapcase to czlowiek, ktorego nam trzeba.

…i instynkt samozachowawczy leminga?

— Maly, udziele ci pewnej rady. W tym miescie, w tej chwili, jezeli nie wiesz, z kim gadasz… to nie gadaj.

— Ale Snapcase mowi…

— Sluchaj. Gliniarz nie klapie paszcza. Nie zdradza sie z tym, co wie. Nie mowi, co mysli. Nie. Obserwuje i slucha, uczy sie i gra na czas. Jego umysl pracuje jak szalony, ale twarz jest nieruchoma. Dopoki nie bedzie gotow. Zrozumiales?

— Zrozumialem, sierzancie.

— No to dobrze. Potrafisz uzywac tego miecza, ktory nosisz?

— Tak, odbylem przeszkolenie.

— Swietnie. Swietnie. Przeszkolenie. Doskonale. Czyli jesli zaatakuje nas banda workow slomy zawieszonych na belce, moge na tobie polegac. A do tego czasu zamknij sie, nadstawiaj uszu, szeroko otwieraj oczy i ucz sie czegos.

Snapcase to czlowiek, ktory nas uratuje, myslal ponuro. Tak, wierzylem w to. Wielu wierzylo. Tylko dlatego, ze jezdzil czasem po ulicach otwartym powozem, zapraszal do siebie ludzi i rozmawial z nimi, przy czym poziom konwersacji siegal mniej wiecej „Czyli jestes stolarzem, tak? Cudownie! A czego wymaga taka praca?”. Tylko dlatego, ze publicznie oswiadczyl, iz moze podatki sa odrobine za wysokie. Tylko dlatego, ze przyjaznie machal reka.

— Byl pan tu kiedys, sierzancie? — zapytal Sam, kiedy skrecili za rog.

— Och, kazdy odwiedzal Ankh-Morpork, moj chlopcze — odparl jowialnie Vimes.

— Tylko ze idealnie robimy trase patrolu przez Wiazow, a pozwolilem panu prowadzic.

Szlag… W takie wlasnie klopoty potrafia wpakowac czlowieka wlasne stopy. Jakis mag mowil kiedys Vimesowi, jak to w okolicach Osi zyja potwory tak wielkie, ze nogi maja zbyt oddalone od glowy i musza miec w nich dodatkowe mozgi. A glina na patrolu hoduje sobie mozgi w nogach, to pewne.

Ulica Wiazow, w lewo na Zacele, znow w lewo na Szory… To pierwszy patrol, jaki mu wyznaczono; potrafil pokonac te trase calkiem bezmyslnie. I zrobil to bezmyslnie.

— Odrobilem prace domowa — wyjasnil.

— Poznal pan Neda?

Moze i lepiej, ze pozwalal stopom robic, co chcialy, bo w calym mozgu rozdzwonily mu sie nagle sygnaly alarmowe.

— Neda?

— No bo on mowil, jeszcze zanim pan przyjechal, ze pamieta pana z Pseudopolis — odparl Sam nieswiadomy reakcji Vimesa. — Sluzyl w dziennej strazy, zanim do nas przyszedl, bo tu ma lepsze szanse na awans. Wielki gosc, mowil.

— Chyba go nie pamietam — odparl ostroznie Vimes.

— Nie jest pan taki wielki, sierzancie.

— Wiesz, w tamtych czasach Ned byl zapewne nizszy — stwierdzil Vimes.

A jego mysli krzyczaly: Zamknij sie, dzieciaku! Ale ten dzieciak byl… no coz, byl nim. Rozgrzebywal drobne detale. Wyciagal rzeczy, ktore nie pasowaly. Wlasciwie to byl policjantem. Vimes powinien chyba czuc sie dumny ze swego mlodszego ja… ale jakos sie nie czul.

Nie jestes mna, myslal. Chyba nigdy nie bylem taki mlody jak ty. Jesli masz kiedys stac sie mna, czeka cie mnostwo pracy. Trzydziesci przekletych lat wykuwania na kowadle zycia, biedaku. Wszystko jeszcze przed toba…

Gdy wrocili na posterunek, Vimes od niechcenia podszedl do szafy Dowodow i Rzeczy Znalezionych. Miala wielki zamek, ktory jednak nigdy nie byl zamkniety. Szybko znalazl to, czego szukal. Niepopularny glina musi dzialac z wyprzedzeniem, a zamierzal byc niepopularny.

Potem zjadl szybka kolacje i popil kubkiem gestego, ciemnego kakao, ktore napedzalo straz. Kiedy skonczyl, zabral Sama do wiezniarki.

Zastanawial sie, jak straznicy to rozegraja, i bez zdziwienia odkryl, ze zastosowali stara sztuczke: z radosna zlosliwoscia wykonywali rozkazy co do litery. Juz na pierwszym przystanku mlodszy kapral Coates i funkcjonariusz Waddy czekali z czterema ponurymi albo protestujacymi, zapewne cierpiacymi na bezsennosc aresztantami.

— Czterech, sir! — Coates zasalutowal podrecznikowo. — Wszyscy, ktorych zatrzymalismy, sir. Wszyscy spisani na tej liscie, ktora w tej chwili panu przekazuje, sir!

— Dobra robota, mlodszy kapralu — odparl Vimes oschle. Wzial papiery, podpisal jedna kopie i oddal Coatesowi. — Na Strzezenie Wiedzm mozecie liczyc na pol dnia wolnego i przekazcie wyrazy szacunku swojej babci. Pomoz mi z nimi, Sam.

— Zwykle mamy tylko czterech, moze pieciu na nocke — szepnal Sam, kiedy juz odjezdzali. — Co zrobimy?

— Wykonamy kilka kursow.

— Ale chlopaki sika… chichotali, sir! Smiali sie!

— Godzina straznicza minela — odparl Vimes. — Takie jest prawo.

Kapral Colon i funkcjonariusz Wiglet czekali z kolejna trojka niegodziwcow. Jednym z nich okazala sie panna Palm.

Vimes przekazal Samowi lejce, zeskoczyl, otworzyl drzwi powozu i rozlozyl schodek.

— Przykro mi, ze widze tu panienke — rzekl.

— Najwyrazniej jakis nowy sierzant zaczal sie rzucac — odparla Rosie Palm glosem jak blok lodu. Dumnie nie skorzystala z podanej reki i wspiela sie do powozu.

Vimes zauwazyl, ze wsrod zatrzymanych jest jeszcze jedna kobieta. Nizsza od Rosie, spogladala na niego wyzywajaco. W reku trzymala duzy, obszyty pikowana tkanina koszyk do robotek. Vimes odruchowo siegnal po niego, by pomoc jej wsiasc.

— Przykro mi, panienko… — zaczal.

— Nie dotykaj tego!

Wyrwala mu koszyk i zniknela wewnatrz.

— Przepraszam — powiedzial Vimes.

— To panna Battye — wyjasnila Rosie, siedzaca na laweczce w wiezniarce. — Jest szwaczka.

— Myslalem, ze…

— Szwaczka, mowie — powtorzyla z naciskiem panna Palm. — Z iglami i nitka. Specjalizuje sie w szydelku.

— To jakas specjalna…

— To rodzaj robotek na drutach — wyjasnila z mroku panna Battye. — Zabawne, ze pan o tym nie wie.

— To znaczy, ze ona jest prawdziwa… — domyslil sie w koncu Vimes, lecz Rosie zatrzasnela drzwi powozu.

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату