— Aha. Mysle sobie, ze ten skromny polow mozna spokojnie… wypuscic z powrotem, nie sadzicie? Nie chcemy tu wystawiac prawa na… posmiewisko. Zabierzcie ich, sierzancie.

— Tak jest, sir.

— Ale jeszcze jedna chwile, sierzancie. Prosze to dla mnie zrobic. To takie moje male hobby.

— Sir?

Swing siegnal do kieszeni przydlugiego plaszcza i wyjal bardzo duzy stalowy cyrkiel. Vimes drgnal, kiedy ramiona cyrkla rozsunely sie i zmierzyly mu szerokosc glowy, szerokosc nosa i dlugosc brwi. Potem do ucha przycisnieto mu metalowa linijke.

Robiac to wszystko, Swing mamrotal cos pod nosem. Wreszcie z trzaskiem zamknal cyrkiel i wsunal go do kieszeni.

— Musze wam pogratulowac, sierzancie, pokonywania swych istotnych naturalnych wad. Wiedzieliscie, ze macie oko masowego mordercy? Nigdy sie nie myle… w takich sprawach.

— Nie, sir. Nie wiedzialem o tym, sir. Postaram sie trzymac je zamkniete, sir — powiedzial Vimes.

Swing nawet sie nie usmiechnal.

— Jednakze jestem pewien, ze kiedy juz sie tu zadomowicie, miedzy wami a kapralem… aha, Chomikiem, cieplejsze uczucia rozgorzeja jak pozar.

— Jak pozar. Tak jest, sir.

— Nie bede was… zatrzymywal, sierzancie Keel.

Vimes zasalutowal. Swing skinal glowa, odwrocil sie w miejscu, jakby byl zamontowany na osi, i pomaszerowal na posterunek. A raczej poskakal chwiejnie. Chodzil w tym samym stylu, w jakim mowil — z dziwacznym polaczeniem roznych predkosci. Calkiem jakby byl napedzany sprezynami; kiedy poruszal reka, przez pierwsze kilka cali niemal rozmywala sie od szybkosci, a potem dryfowala wolno az do spotkania z zamierzonym celem. Zdania wyrzucal przerywanymi strumieniami. Nie mial w sobie zadnego rytmu.

Vimes wspial sie na koziol, nie zwracajac uwagi na zirytowanego kaprala.

— Zawroccie, mlodszy funkcjonariuszu — polecil. — Dobranoc, Henry.

Sam odczekal, az kola zadudnily po bruku. Dopiero wtedy zwrocil sie do Vimesa. Oczy mial szeroko otwarte.

— Chcial pan wyciagnac na niego miecz, prawda? — zapytal. — Zrobilby pan to, sierzancie, tak?

— Uwazajcie na droge, mlodszy funkcjonariuszu.

— Przeciez to byl kapitan Swing, osobiscie! A kiedy kazal pan temu czlowiekowi udowodnic, ze jest Henrym Chomikiem, myslalem, ze sie posi… udlawie! Wiedzial pan, ze nie zechca podpisac, prawda, sierzancie? Bo jesli istnieje papier, gdzie jest zapisane, ze kogos dostali, to gdyby ktos chcial go znalezc…

— Prowadzcie, mlodszy funkcjonariuszu.

Ale chlopak mial racje. Z jakiegos powodu Niewymowni jednoczesnie kochali dokumenty i sie ich bali. Bez watpienia generowali mnostwo papierow. Wszystko zapisywali. Ale nie lubili wystepowac w dokumentach innych ludzi. To ich niepokoilo.

— Nie moge uwierzyc, sierzancie, ze uszlo nam to na sucho!

Bo prawdopodobnie nie uszlo, pomyslal Vimes. Ale Swing ma chwilowo inne problemy. Nie przejmuje sie wielkim glupim sierzantem.

Odwrocil sie i stuknal w prety.

— Przepraszam za niedogodnosci, panie i panowie, ale okazuje sie, ze Niewymowni dzis w nocy nie pracuja. Wyglada na to, ze bedziemy sami musieli was przesluchac. Nie jestesmy w tym doswiadczeni, wiec mam nadzieje, ze niczego nie pomylimy. Czy ktos z was jest waznym spiskowcem planujacym obalenie rzadu?

W powozie panowalo zaszokowane milczenie.

— Prosze nie utrudniac — ciagnal Vimes. — Nie mamy do dyspozycji calej nocy. Czy ktos chce obalic sila lorda Windera?

— No… nie? — odezwal sie glos panny Palm.

— Albo szydelkiem?

— Slyszalam to! — zabrzmial ostro inny zenski glos.

— Nikt? Szkoda. No coz, jak dla mnie to wystarczy. Czy wam tez wystarczy, mlodszy funkcjonariuszu?

— Eee… Tak jest, sierzancie.

— W takim razie wysadzimy panstwa po drodze, a moj czarujacy asystent mlodszy funkcjonariusz Vimes pobierze od kazdego, no… po pol dolara na koszty transportu. Kazdy z panstwa dostanie pokwitowanie na te sume. Dziekujemy za skorzystanie z uslug naszej firmy, mam nadzieje, ze zechca panstwo wybrac nasza wiezniarke we wszelkich przyszlych przedsiewzieciach naruszania godziny strazniczej.

Vimes slyszal za plecami pelne zaskoczenia szepty. Nie tak zalatwialo sie sprawy w tych czasach.

— Sierzancie… — zagadnal go mlodszy funkcjonariusz Vimes.

— Tak?

— Czy naprawde ma pan oko masowego mordercy?

— Tak, w kieszeni drugiej marynarki.

— Ha… — Sam milczal przez chwile, a kiedy znowu sie odezwal, wyraznie myslal juz o czyms innym. — Ehm… sierzancie…

— Tak, moj chlopcze?

— Co to jest tania dziurka?

— Taki paczek z dzemem. Twoja mama nigdy ich nie robi?

— Robi, sierzancie. Sierzancie?

— Slucham, chlopcze.

— Wydaje mi sie, ze to znaczy rowniez cos innego, sierzancie. — Sam zachichotal. — Cos troche… niegrzecznego…

— Cale zycie to proces nauki, mlodszy funkcjonariuszu.

Dziesiec minut pozniej powoz stanal na dziedzincu i Vimes wiedzial juz, ze nowa plotka zatacza kregi po miescie. Mlody Sam szeptal cos innym straznikom, kiedy wysadzali zatrzymanych, a nikt nie plotkuje tak jak gliny. Straznicy nie lubili Niewymownych. Jak wszyscy drobni przestepcy, szczycili sie tym, ze sa takie glebiny, na ktore na pewno sie nie zapadna. Musialo byc cos ponizej nich, chocby tylko blotne glisty.

Rosie Palm zaryglowala drzwi mieszkania, oparla sie o nie i spojrzala na Sandre.

— Kim on jest? — spytala Sandra, stawiajac na stole koszyk z robotka. Cos wewnatrz brzeknelo. — Jest po naszej stronie?

— Slyszalas chlopakow! — warknela Rosie. — Zadnych lapowek! Wiezie nas do tych drani Swinga, a potem nie chce nas oddac! Moglabym go zabic! Wyciagnelam go z rynsztoka, zalatwilam, zeby Mossy go polatal, a on teraz zaczyna wielkie glupie gierki!

— Tak, a co to jest tania dziurka? — zapytala Sandra z ciekawoscia.

Panna Palm urwala. Dosyc lubila towarzystwo Sandry, a dodatkowy czynsz bardzo sie przydawal, ale czasami naprawde sie zastanawiala, czy a) powinna powaznie z Sandra porozmawiac, czy tez b) ktos tu z niej delikatnie pokpiwa. Podejrzewala to drugie, poniewaz w wiekszosci przypadkow Sandra dostawala wiecej pieniedzy niz ona. To zaczynalo byc krepujace.

— Rodzaj paczka z dzemem — wyjasnila. — A teraz lepiej idz i ukryj…

Ktos zapukal do drzwi za jej plecami. Skinieniem odeslala Sandre za zaslone z paciorkow, odczekala chwile, by sie opanowac, i uchylila odrobine.

W korytarzu stal niski staruszek.

Wszystko w nim beznadziejnie opadalo ku dolowi. Siwe wasy wygladaly jak odebrane morsowi albo ogarowi, ktory wlasnie uslyszal bardzo zle wiesci. Rece zwisaly apatycznie. Nawet czesci twarzy zdawaly sie przegrywac bitwe z grawitacja.

Nerwowo obracal w dloniach czapke.

— Tak? — spytala Rosie.

— No, na szyldzie stoi wypisane „szwaczka” — wymamrotal staruszek. — A odkad, znaczy, moja zona zmarla, wie panienka, jak tak przyszlo co do czego, nigdy mi to nie wychodzilo samemu…

Rzucil Rosie spojrzenie pelne czystego, bezradnego zaklopotania.

Zerknela w dol, na worek u jego stop. Zajrzala — byl pelen bardzo czystych, ale bardzo znoszonych

Вы читаете Straz nocna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату