bizuterii. — Wiele pieniedzy kosztuje, zeby wygladac tak tanio, sierzancie — dodala, widzac jego mine. — Nie moge tu zostac dlugo, musze chodzic i rozmawiac z ludzmi. A teraz, czy…
— Snapcase obiecal wam, moje panie, ze dostaniecie zgode na powolanie wlasnej gildii, prawda? — przerwal jej Vimes. Udawal tylko, ze wie, ale mial juz dosyc budzenia sie w dziwnych miejscach. — Tak myslalem. I wy mu uwierzylyscie? To sie nie stanie. Kiedy zostanie Patrycjuszem, przestanie zwracac na was uwage.
W koncu na nic juz nie bedzie zwracal uwagi. Oblakany lord Snapcase. Nastepny Winder, tyle ze mial elegantsze kamizelki i wiecej podbrodkow. Takie samo kumoterstwo, ta sama zachlannosc, ta sama glupia arogancja — kolejna pijawka w dlugim szeregu pijawek, po ktorych Vetinari wydawal sie powiewem swiezego powietrza. Ha… Vetinari. Tak, on tez sie gdzies tutaj kreci, nie ma watpliwosci, uczy sie tej swojej miny, ktora nigdy, ale to nigdy nie sugeruje, co tak naprawde mysli… Dopiero on da wam te wymarzona gildie. I gdzies tutaj jest. Wiem.
— Nie spodziewajcie sie niczego od Snapcase’a — powiedzial glosno. — Pamietajcie, byli ludzie, ktorzy uwazali, ze Winder to przyszlosc.
Pewna przyjemnosc sprawil mu wyraz twarzy Rosie Palm.
— Daj mu drinka, Sandro — polecila w koncu. — Jesli sie ruszy, strzel mu w oko. Dam znac madame.
— Chcesz mi wmowic, ze ona z tego strzeli?
— Sandra ma bardzo uzyteczny rys wojowniczosci. Wczoraj pewien dzentelmen… zachowal sie niegrzecznie. Sandra wpadla i… bylby pan zdziwiony, co zrobila grzybkiem.
Vimes zerknal na kusze. Dziewczyna miala bardzo pewna reke.
— Chyba nie calkiem rozu… — zaczal.
— To taki drewniany przyrzad, ktory ulatwia cerowanie skarpet — wyjasnila Sandra. — Uderzylam go za uchem.
Przez moment Vimes patrzyl na nia tepo.
— Dobrze. Dobrze — powiedzial w koncu. — Siedze bardzo spokojnie, slowo daje.
— Rozsadnie — pochwalila Rosie.
Odwrocila sie energicznie, az zamiotla suknia podloge. Podeszla do duzych, rzezbionych podwojnych drzwi, a kiedy je otworzyla, rozlegl sie gwar. Toczyla sie jakas rozmowa, pachnialy cygara i alkohol, dobiegly slowa: „…by zmienic dominujace poglady…”, a potem drzwi zamknely sie cicho.
Vimes nie ruszal sie z miejsca. Zdazyl przywiazac sie do tego fotela, poza tym zdarzenia sugerowaly, ze niedlugo znowu ktos zechce go uderzyc.
Nie wypuszczajac kuszy, Sandra postawila przy nim bardzo duza szklanke whisky.
— A wiesz — powiedzial — w przyszlosci ludzie beda sie zastanawiac, jak w miescie szmuglowano cala te bron.
— Nie mam pojecia, o czym pan mowi.
— A to dlatego, ze chlopcy ze strazy nigdy nie zaczepiaja szwaczek, niezaleznie od godzin strazniczych. — Vimes patrzyl na whisky. — Ani eleganckich powozow — dodal. — Straznik, ktory by sprobowal, moze sie wpakowac w powazne klopoty.
Czul zapach alkoholu. To byla dobra whisky z gor, nie miejscowy kwas.
— Nie powiedzial pan nikomu o koszyku — stwierdzila Sandra. — Ani nie przekazal nas pan Niewymownym. Jest pan jednym z nas?
— Watpie.
— Przeciez nawet pan nie wie, kim jestesmy.
— Mimo to watpie.
Uslyszal, ze ktos otworzyl i zamknal drzwi. Zaszelescila dluga suknia.
— Sierzant Keel? Tyle juz o panu slyszalam! Zostaw nas, Sandro, prosze. Jestem pewna, ze dama nie musi sie obawiac dzielnego sierzanta.
Madame byla tylko troche nizsza od Vimesa. Moze pochodzic z Genoi, pomyslal, albo spedzila tam dlugi czas. Slad pozostal w akcencie. Brazowe oczy, brazowe wlosy… ale wlosy kobiety moga zmieniac kolor z dnia na dzien… I purpurowa suknia, wygladajaca na bardzo kosztowna. Oraz wyraz twarzy, ktory mowil wyraznie, ze wlascicielka twarzy dobrze wie, co ma sie zdarzyc, i pilnuje spraw jedynie dla pewnosci…
— Niech pan nie przeoczy elegancko pomalowanych paznokci — rzekla. — Ale jesli probuje pan odgadnac moja wage, prosze nie liczyc na pomoc. Moze mnie pan nazywac madame.
Usiadla naprzeciwko, zlozyla dlonie i spojrzala na Vimesa ponad nimi.
— Dla kogo pan pracuje? — spytala.
— Jestem funkcjonariuszem Strazy Miejskiej — odparl Vimes. — Sprowadzonym tutaj przemoca… madame. Machnela reka.
— Moze pan odejsc, kiedy tylko pan zechce.
— To wygodny fotel — oswiadczyl Vimes. Nie pozwoli sie teraz odeslac. — Naprawde jest pani z Genoi?
— Naprawde jest pan z Pseudopolis? — Madame usmiechnela sie do niego. — Przekonalam sie, ze oplaca sie nie pochodzic nigdy z jakichs bliskich okolic. To ulatwia zycie. Ale istotnie, dlugo mieszkalam w Genoi. Mam tam… interesy. — Znow sie usmiechnela. — Teraz z pewnoscia mysli pan „dawna szwaczka”, prawda?
— Szczerze mowiac, myslalem raczej o krawiectwie na miare — odparl Vimes, a ona wybuchnela smiechem. — Ale przede wszystkim — dodal — pomyslalem: rewolucjonistka.
— Prosze mowic dalej, sierzancie. — Wstala. — Pozwoli pan, ze napije sie szampana? Zaproponowalabym panu, ale rozumiem, ze pan nie pije.
Vimes zerknal na czubata szklaneczke whisky.
— Sprawdzalysmy tylko. — Madame wyjela duza butle z wielkiego jak kadz wiaderka lodu. — Nie jest pan sierzantem. Rosie miala racje. Byl pan oficerem. I to nie takim zwyklym oficerem. Jest pan bardzo opanowany, sierzancie Keel. Siedzi pan tutaj, w wielkim domu, w buduarze damy, z kobieta o nielatwej cnocie. — Nalala z butli do czegos, co wygladalo jak niebieski kubek z wymalowanym pluszowym misiem. — A nie wyglada pan na zmieszanego. Skad pan naprawde tu przybyl? Nawiasem mowiac, moze pan palic.
— Z bardzo daleka.
— Uberwald?
— Nie.
— Mam… interesy w Uberwaldzie — oswiadczyla madame. — Niestety, sytuacja tam staje sie dosc niestabilna.
— Dobrze. Rozumiem — stwierdzil Vimes. — Chcialaby pani miec takie znaczaca pauza interesy takze w Ankh-Morpork. Jesli sie ustabilizuje.
— Brawo. Powiedzmy tyle, ze moim zdaniem to miasto ma wspaniala przyszlosc i chcialabym w niej miec swoj udzial. Jak rowniez dodajmy, ze jest pan czlowiekiem niezwykle przenikliwym.
— Nie. Jestem czlowiekiem calkiem prostym. Tyle ze wiem, jak to wszystko dziala. Podazam za tropem pieniedzy. Winder to wariat, co nie jest dobre dla interesow. Jego kumple to bandyci, co tez nie jest dobre dla interesow. Nowy Patrycjusz bedzie potrzebowal nowych przyjaciol, ludzi dalekowzrocznych, ktorzy pragna miec swoj udzial we wspanialej przyszlosci. Dobrej dla interesow. Tak to funkcjonuje. Spotkania w prywatnych pokojach. Odrobina dyplomacji, jakies wzajemne przyslugi, tu obietnica, tam zrozumienie. Tak zaczynaja sie prawdziwe rewolucje. Wszystkie te walki na ulicach to tylko piana. — Vimes skinal w strone drzwi. — Goscie na poznej kolacji? To byl glos doktora Folletta. Bystry gosc, jak o nim mowili… mowia. Wybierze wlasciwa strone. Jesli ma pani za soba wielkie gildie, to Winder jest juz trupem. Ale Snapcase niewiele wam pomoze.
— Wiele osob poklada w nim spore nadzieje.
— A jak pani sadzi?
— Uwazam, ze jest samolubnym intrygantem i glupcem. Ale w tej chwili nie ma nikogo lepszego. A gdzie pan wchodzi w ten uklad, sierzancie?
— Ja? Trzymam sie na zewnatrz. Nie ma pani niczego, na czym by mi zalezalo.
— Nie chce pan niczego?
— Chce wielu rzeczy, madame. Ale pani nie moze mi ich dac.
— A chcialby pan znowu dowodzic?
To pytanie uderzylo w niego jak mlot. To przeciez historia! Nie mogla wiedziec! Skad mialaby wiedziec?