Bedziemy musieli powiedziec, ze macie jencow.
— Prosze sie nie martwic, sir — uspokoil go sierzant. — Zanim zjawia sie kumple, zeby uwolnic tych galopiarzy, bedziemy w polowie drogi do gor. Naszych gor.
Ruszyli. Jackrum odprowadzal ich wzrokiem, poki nie znikneli. Wtedy zwrocil sie do Polly.
— Te jego fochy i dasy… — powiedzial. — Widziales to? Obrazil mnie, dajac napiwek! — Spojrzal na dlon. — Hmm, piec ankhmorporskich dolarow? Trzeba przyznac, ze potrafi hojnie obrazac — stwierdzil, a potem monety z zadziwiajaca szybkoscia zniknely gdzies w kurtce.
— Mysle, ze on chcial nam pomoc, sierzancie — stwierdzila Polly.
Jackrum nie zwrocil na nia uwagi.
— Nienawidze tego przekletego Ankh-Morpork — oswiadczyl. — Kim oni sa, ze nam mowia, co mamy robic? Kogo obchodzi, co sobie mysla?
— Uwaza pan, ze naprawde mozemy zebrac dezerterow, sierzancie?
— Nie. Raz zdezerterowali, wiec co ich powstrzyma za drugim razem? Uciekajac, napluli ksieznej w twarz, wiec nie moga teraz jej pocalowac i tego odrobic. Masz tylko jeden pocalunek, nic wiecej.
— Ale porucznik Bluza…
— Rupert powinien sie trzymac dodawania. Uwaza sie za zolnierza, a przez cale zycie nie chodzil po polu bitwy. Wszystkie bzdury, ktore powtarzal temu pismakowi, to typowa smierc i chwala. Cos ci powiem, Perks. Widzialem Smierc wiecej razy, niz mam ochote pamietac, ale Chwala nigdy nie wpadla mi w oko. Jednak bardzo chetnie posle tych durniow, zeby szukali nas tam, gdzie nas nie ma.
— On nie jest moj, sierzancie — sprostowala Polly.
— No, niby… Ale dobrze ci idzie z czytaniem i pisaniem — burczal Jackrum. — Nie mozna ufac ludziom, ktorzy to robia. Grzebia przy swiecie, a potem okazuje sie, ze wszystko, co wiesz, jest nieprawda.
Wrocili do parowu. Oddzial wynurzyl sie z rozmaitych kryjowek i w wiekszosci ogladal teraz azete. Polly po raz pierwszy zobaczyla Obrazek.
Byl calkiem udany. Zwlaszcza Kukula i Lazer dobrze wyszly. Ja sama przeslanial w wiekszosci masyw Jackruma. Jednak z tylu mozna bylo zobaczyc ponure miny kawalerzystow, a ich twarze byly obrazem samym w sobie.
— Stukacz tez jest niezla — zauwazyla Igorina. Prawie nie seplenila, kiedy w poblizu nie bylo oficerow.
— Myslisz, ze miec taki obrazek to Obrzydliwosc w oczach Nuggana? — spytala niespokojnie Kukula.
— Chyba tak — odparla Polly z roztargnieniem. — Jak wiekszosc rzeczy.
Przebiegla wzrokiem po tekscie obok obrazka. Pelen byl takich sformulowan jak „dzielni chlopcy z farm”, „upokorzenie jednego z najlepszych regimentow Zlobenii” i „trudny koniec prostej akcji”. Widziala, czemu spowodowal klopoty.
Przerzucila pozostale strony. Pelne byly dziwnych historii o nieznanych miejscach i obrazkow nieznanych ludzi. Jednakze jedna strona pokryta byla cala drobnym tekstem pod linia o wiele wiekszego druku:
Dlaczego trzeba powstrzymac
ten oblakany kraj
Zagubione oko wychwytywalo z morza liter pojedyncze frazy: „haniebne inwazje na sasiednie kraje”, „omamieni wyznawcy szalonego boga”, „nadety dreczyciel”, „zniewaga za zniewaga” czy „wyzwanie rzucone miedzynarodowej opinii publicznej”.
— Nie czytajcie tych bredni, chlopcy, nie wiecie, gdzie byly przedtem! — zawolal wesolo sierzant Jackrum, stajac im za plecami. — To wszystko pewnie klamstwa. Wymarsz za… kapralu Maladict!
Maladict wynurzyl zza drzew i zasalutowal leniwie. Wciaz mial na sobie koc.
— Co robicie bez munduru?
— Jestem w mundurze pod spodem, sierzancie. Nie chcemy przeciez, zeby nas widzieli, prawda? W ten sposob stajemy sie elementem dzungli.
— To las, kapralu. A bez tych nieszczesnych mundurow jak, u demona, mamy odrozniac przyjaciol od wrogow?
Zanim odpowiedzial, Maladict zapalil papierosa.
— Ja to widze tak, sierzancie — oswiadczyl — ze wrogowie to wszyscy oprocz nas.
— Jedna chwile, sierzancie — wtracil Bluza, ktory uniosl wzrok znad azety i obserwowal Maladicta z niejakim zainteresowaniem. — W starozytnosci mamy precedensy takich zachowan. General Song Sung Lo przemiescil swoja armie przebrana za pole slonecznikow, a general Tacticus rozkazal kiedys, by caly batalion przebral sie za swierki.
— Sloneczniki? — Glos Jackruma splywal pogarda.
— Obie te akcje zakonczyly sie sukcesem, sierzancie.
— Bez mundurow? Zadnych odznak? Zadnych paskow, sir?
— Moze moglibyscie zostac wyjatkowo duzym kwiatem — zaproponowal Bluza, a jego twarz nie zdradzala nawet sladu rozbawienia. — No i przeciez z pewnoscia prowadziliscie kiedys dzialania nocne, kiedy insygnia sa i tak niewidoczne.
— Tak jest, sir, ale noc to noc, podczas gdy sloneczniki to… to sloneczniki, sir! Nosze ten mundur od prawie pie… przez cale zycie, sir, i uwazam, ze przekradanie sie bez munduru jest ewidentnie niehonorowe, sir! Dobre dla szpiegow, sir!
Twarz Jackruma zmienila sie z czerwonej w purpurowa, a Polly ze zdumieniem dostrzegla lzy w jego oczach.
— Jak mozemy byc szpiegami, sierzancie, w naszym wlasnym kraju? — zapytal spokojnie Bluza.
— Por ma racje, sierzancie — zgodzil sie Maladict.
Jackrum obracal sie jak byk w slepym zaulku, a potem, ku zdumieniu Polly, przygarbil sie. Ale zdumienie nie trwalo dlugo. Znala tego czlowieka. Nie wiedziala dlaczego, ale sierzant Jackrum mial w sobie cos takiego, co umiala odczytac. Tkwilo w oczach. Moglby niejednego oszukac tymi oczami, szczerymi i spokojnymi jak oczy aniola. A jesli zdawalo sie, ze sie cofa, to tylko dlatego, zeby potem miec sie gdzie rozpedzic.
— Dobrze juz, dobrze — mruczal. — Slowo honoru daje, nie jestem typem, ktory nie slucha rozkazow.
Oczy mu zamigotaly.
— Slusznie, sierzancie — pochwalil Bluza.
Jackrum wzial sie w garsc.
— Ale naprawde nie chce byc slonecznikiem — uprzedzil.
— Na szczescie w okolicy rosna tylko jodly, sierzancie.
— Sluszna uwaga, sir. — Jackrum zwrocil sie do zdumionego oddzialu. — No co jest, Drobne Szczegoly?! — huknal. — Slyszeliscie przeciez! Zbierac sie!
Minela godzina. O ile Polly mogla sie zorientowac, wyruszyli w strone gor, ale podazali szerokim polokregiem, az w koncu maszerowali w kierunku, z ktorego przyszli, tyle ze kilka mil dalej. Czy Bluza ich prowadzil, czy zostawil to Jackrumowi?
Nikt sie nie skarzyl.
Porucznik zarzadzil postoj w kepie brzoz, w rezultacie dwukrotnie ja powiekszajac. Mozna bylo stwierdzic, ze kamuflaz jest skuteczny, bo jaskrawa czerwien i biel rzuca sie w oczy na tle zieleni i szarosci. Poza tym jednak jezyk nie wystarczal do opisu.
Nefryt zeskrobala z siebie farbe i stala sie naturalnie szara i zielona. Igorina wygladala jak chodzacy pedzel. Lazer przez caly czas trzesla sie jak osika, wiec jej liscie nieustannie szelescily. Pozostali dokonali mniej lub bardziej sensownych prob. Jackrum byl tak podobny do drzewa jak wielka czerwona pilka. Polly podejrzewala, ze dyskretnie wypolerowal tez mosiezne guziki. Kazde drzewo trzymalo w galezi lub w reku kubek herbaty. W koncu przeciez zatrzymali sie na cale piec minut.
— Zolnierze! — odezwal sie porucznik. — Moze sie wam wydawac, ze zmierzamy ku gorom, by tam zebrac armie dezerterow. Ale ta historia to tylko podstep na uzytek pana de Worde’a. — Przerwal, jakby spodziewal sie jakiejs reakcji. Patrzyli tylko, wiec po chwili zaczal mowic dalej. — W rzeczywistosci kontynuujemy nasz marsz do