doliny Kneck. To ostatnie, czego przeciwnik bedzie sie po nas spodziewal.
Polly zerknela na sierzanta. Usmiechal sie szeroko.
— Jest faktem powszechnie znanym, ze niewielki, szybki oddzial potrafi dotrzec w miejsca, gdzie nie przebije sie batalion — ciagnal Bluza. — Zolnierze, my bedziemy takim oddzialem! Mam racje, sierzancie?
— Tak jest, sir!
— Spadniemy jak mlot na oddzialy slabsze od naszego! — oswiadczyl radosnie Bluza.
— Tak jest, sir.
— I bezszelestnie wtopimy sie w las, kiedy spotkamy oddzial silniejszy.
— Tak jest, sir.
— Przemkniemy obok ich posterunkow…
— Zgadza sie, sir — potwierdzil sierzant Jackrum.
— …i wyrwiemy im twierdze Kneck spod samych nosow!
Herbata Jackruma trysnela fontanna na trawe.
— Przeciwnik czuje sie bezpieczny, poniewaz dysponuje potezna forteca na skalnej turni, z murami wysokimi na sto i grubymi na dwadziescia stop — mowil Bluza, jak gdyby co drugie drzewo nie plulo herbata. — Ale czeka go niespodzianka!
— Dobrze sie pan czuje, sierzancie? — szepnela Polly.
Z krtani Jackruma wydobywaly sie jakies dziwne odglosy.
— Sa pytania? — zakonczyl Bluza.
Igorina podniosla galaz.
— Jak sie tam dostaniemy, sir?
— Aha. Dobre pytanie — ucieszyl sie Bluza. — Wszystko stanie sie jasne w odpowiednim czasie.
— Kawaleria powietrzna — oznajmil Maladict.
— Slucham, kapralu?
— Machiny latajace, sir — wyjasnil wampir. — Nie beda wiedzieli, gdzie moga sie nas spodziewac. Ladujemy w dogodnej strefie zrzutu, zalatwiamy ich i ewakuujemy sie.
Gladkie czolo Bluzy przeciela zmarszczka.
— Machiny latajace?
— Widzialem taka na obrazku niejakiego Leonarda z Quirmu. Tak jakby… latajacy wiatrak. Po prostu wielka sruba na niebie…
— Nie sadze, zebysmy ich potrzebowali, ale dziekuje za rade — rzekl porucznik.
— Nie wtedy, kiedy skreca nas tu, na dole, sir — wykrztusil w koncu Jackrum. — Sir, to przeciez tylko banda rekrutow! Cale to gadanie o honorze, wolnosci i takich tam przeznaczone bylo dla tego azetowca, tak? Swietny pomysl, sir! Tak, ruszajmy do doliny Kneck, przemknijmy do srodka i dolaczmy do reszty chlopakow. Tam jest nasze miejsce, sir. Nie mowi pan powaznie o odbiciu twierdzy, sir. Nie probowalbym tego nawet z tysiacem ludzi!
— Ja moge sprobowac z szostka, sierzancie.
Oczy wyszly Jackrumowi z orbit.
— Doprawdy, sir? Co zrobi szeregowy Goom? Bedzie sie na nich trzasc? Mlody Igor ich pozszywa, tak? Szeregowy Halter spojrzy na nich ponuro? To obiecujace chlopaki, sir, ale nie mezczyzni!
— General Tacticus twierdzil, ze losy bitwy zaleza czesto od dzialan jednego czlowieka we wlasciwym punkcie, sierzancie — oswiadczyl spokojnie Bluza.
— Ale drugi warunek to ten, ze oprocz niego ma sie o wiele wiecej innych zolnierzy — upieral sie Jackrum. — Czyli powinnismy dotrzec do glownych sil armii. Cale to gadanie, ze nie chca nas wyrzynac, nie ma przeciez sensu, sir. Chodzi o to, zeby wygrac. Jesli tamci przestali atakowac, to dlatego ze sie nas boja. Powinnismy byc tam w dole. To wlasciwe miejsce dla rekrutow, sir, tam moga sie uczyc. Przeciwnik ich szuka, sir!
— Jesli general Froc jest wsrod jencow, trzymaja go w twierdzy — zauwazyl Bluza. — O ile pamietam, byl pierwszym oficerem, pod ktorym sluzyliscie, sierzancie. Mam racje?
Jackrum sie zawahal.
— To fakt, sir — przyznal po chwili. — Byl tez najglupszym porucznikiem, jakiego spotkalem w zyciu. Z jednym wyjatkiem.
— Jestem przekonany, ze twierdza ma jakies tajne wejscie.
Pamiec podsunela Polly argument: jesli Paul zyje, to jest w twierdzy. Pochwycila wzrok Kukuly — dziewczyna skinela glowa. Myslala o tym samym. Niewiele mowila o swoim… narzeczonym, a Polly zastanawiala sie, na ile ich zwiazek byl oficjalny.
— Moge cos powiedziec, sierzancie? — spytala.
— Gadaj, Perks.
— Chce sprobowac znalezc wejscie do twierdzy, sierzancie.
— Perks, zglaszasz sie na ochotnika do ataku na najwiekszy, najpotezniejszy zamek w promieniu pieciuset mil? Samotnie?
— Ja tez pojde — oswiadczyla Kukula.
— Och, az dwoch… W takim razie wszystko w porzadku.
— I ja — szepnela Lazer. — Ksiezna mi powiedziala, ze powinnam.
Jackrum przyjrzal sie szczuplej buzi Lazer i jej wodnistym oczom. Westchnal ciezko i zwrocil sie do porucznika.
— Ruszajmy, sir, dobrze? Potem mozemy jeszcze porozmawiac. Przynajmniej zmierzamy do Kneck, pierwszego przystanku w drodze do piekla. Perks i Igor, idziecie w szpicy. Maladict…
— Jo!
— Ehm… Pojdziesz na wysuniety zwiad.
— Potwierdzam.
— Dobrze.
Kiedy wampir przechodzil obok Polly, swiat zmienil sie na moment: las stal sie bardziej zielony, niebo bardziej szare, uslyszala nad glowa dziwny odglos, jakby „szurp, szurp, szurp”. A potem wszystko zniknelo.
Halucynacje wampirow sa zarazliwe, przypomniala sobie. Co sie dzieje w jego glowie?
Podeszla do Igoriny i znowu ruszyly przez las.
Spiewaly ptaki. Efekt byl uspokajajacy, o ile czlowiek nic nie wiedzial o ptasich spiewach. Polly jednak rozpoznawala krzyki ostrzegawcze w poblizu, terytorialne grozby z daleka, a wszedzie zaabsorbowanie seksem. To stanowczo zmniejszalo przyjemnosc[8].
— Polly… — odezwala sie Igorina.
— Hmm?
— Umialabys zabic czlowieka, gdybys musiala?
Polly natychmiast powrocila myslami do tu i teraz.
— Co to za pytanie?
— Pytanie, jakie zadaje fie zolnierzowi.
— Nie wiem. Gdyby mnie atakowal, pewnie tak. A w kazdym razie przylozyc tak mocno, zeby nie wstal. A ty?
— Zywimy wielki szacunek dla zycia, Polly — odparla z powaga Igorina. — Latwo kogos zabic, a prawie niemozliwe ozywic go z powrotem.
— Prawie?
— No, jefli nie masz porzadnego piorunochronu. A nawet wtedy nigdy nie sa calkiem tacy sami. Sztucce sie do nich przyczepiaja.
— Igorino, dlaczego tu jestes?
— Klan niezbyt… niezbyt lubi dziewczeta, ktore zbyt sie angazuja w Wielkie Dzielo. — Igorina spuscila glowe. — „Trzymaj sie szycia”, powtarzala mi matka. A ja wiem, ze jestem tez dobra w cieciu. Zwlaszcza tych malych i trudnych kawalkow. I uwazam, ze kobieta na stole czulaby sie ogolnie o wiele lepiej, gdyby wiedziala, ze na przelaczniku „powinnismy nie zyc” spoczywa kobieca dlon. No i pomyslalam, ze doswiadczenie z pola bitwy przekona mojego ojca. Zolnierze nie sa wybredni co do tego, kto ratuje im zycie.
— Wydaje sie, ze wszyscy mezczyzni sa tacy sami… — westchnela Polly.
— Od srodka na pewno.