Froc odchrzaknal. Usmiech pozostal, mial jednak dosc przyzwoitosci, by byc bardziej powsciagliwy.
— A szeregowi zolnierze nie zwracaja sie w ten sposob do generalow, panienko, prawda? Wiec moze pominiemy te sprawe.
— Tutaj, w tym pokoju, nie wiem, co jest pomijane, a co pozostaje — rzekla Polly. — Ale wydaje mi sie, ze jesli pani nadal jest generalem, to ja nadal jestem kapralem, sir. Nie moge mowic w imieniu pozostalych, lecz ja nie chce ustapic dlatego, generale, ze pocalowalam ksiezna, ze ona wiedziala, kim jestem i… nie odwrocila sie, jesli pani rozumie, sir.
— Dobrze powiedziane, Perks — pochwalil Jackrum.
Polly brnela dalej.
— Sir, gdybym pare dni temu uratowala swojego brata, wrocilabym do domu i uznala, ze dobrze sie spisalam. Zalezalo mi na bezpieczenstwie. Ale teraz widze, ze nie ma zadnego bezpiecznego miejsca, dopoki trwa to… ta glupota. Dlatego mysle, ze musze zostac i wziac w tym udzial. Postarac sie, by uczynic to mniej glupim. I chce byc soba, nie Oliverem. Pocalowalam ksiezna. Jak my wszystkie. Nie powie nam pani, ze nie albo ze to sie nie liczy, bo to sprawa miedzy nia a nami…
— Wszystkie pocalowalyscie ksiezna — odezwal sie glos. I mial… echo.
— Myslalyscie, ze to bez znaczenia? Ze to zwykly calus?
Szeptane slowa odbijaly sie od scian jak fala przyboju i wracaly silniejsze, harmonijne.
Lazer stala. Oddzial patrzyl skamienialy, jak mija je chwiejnym krokiem. Podeszla do Polly.
— Jak dobrze jest znow nosic cialo — powiedziala. — I oddychac. Oddychanie jest cudowne.
W twarzy Lazer bylo cos niezwyklego. Jej rysy sie nie zmienily, pozostaly calkiem zwyczajne. Nos tak samo spiczasty i zaczerwieniony, policzki tak samo zapadniete… Ale pojawily sie tez subtelne zmiany.
Uniosla dlon i zgiela palce.
— Aha… — powiedziala. — Wiec…
Tym razem nie bylo echa, a glos wydawal sie silniejszy i glebszy. Nikt nigdy by nie powiedzial, ze glos Lazer jest atrakcyjny, ale ten byl. Podeszla do Jackruma, ktory osunal sie na tluste kolana i zerwal czako.
— Sierzancie Jackrum, wiesz, kim jestem. Brodziles dla mnie po morzach krwi. Moze powinnismy inaczej ulozyc twe zycie, ale twoje grzechy to grzechy zolnierza, w dodatku nie z tych najgorszych. Awansujesz wiec na sierzanta sztabowego, bo lepszego kandydata nie spotkalam. Jestes zaprawiony w chytrosci, sprycie i przypadkowych wystepkach, sierzancie Jackrum. Dobrze sobie poradzisz.
Jackrum, ze spuszczonym wzrokiem, dotknal dlonia czola.
— Nie jestem godny, wasza laskawosc…
— Oczywiscie, ze nie. — Ksiezna sie rozejrzala. — Gdzie jest moja armia… aha…
W glosie nie pozostal nawet slad echa, zniknelo gdzies przygarbienie i spuszczony wzrok Lazer. Ksiezna stanela przed Frokiem, ktory rozdziawial usta.
— Generale Froc, musisz uczynic mi jeszcze jedna przysluge.
General spogladal ponuro.
— Kim ty jestes, u demona?
— Czy musisz pytac? Jackrum jak zawsze mysli szybciej od ciebie. Znasz mnie. Jestem ksiezna Annagovia.
— Ale przeciez… — zaczal ktorys z oficerow, lecz Froc uniosla reke.
— Ten glos… jest znajomy — powiedziala cicho.
— Tak. Pamietasz bal. Ja tez go pamietam. Czterdziesci lat temu. Byles najmlodszym kapitanem w historii. Tanczylismy, ja dosc sztywno. Zapytalam, jak dlugo jestes kapitanem, a ty odpowiedziales…
— Trzy dni… — szepnela Froc, zaciskajac powieki.
— Jedlismy poduszeczki z brandy, pilismy koktajl, ktory nazywal sie, o ile pamietam…
— Lzy aniola — dokonczyla Froc. — Wciaz mam menu, wasza laskawosc. I karnet.
— Tak — zgodzila sie ksiezna. — Zachowales je. A kiedy stary general Scaffer cie odprowadzal, powiedzial: „Bedziesz mogl o tym opowiadac wnukom, moj chlopcze”. Ale byles… tak oddany, ze nigdy nie miales dzieci… moj chlopcze…
…
— Widze tu bohaterow! — Ksiezna spojrzala na zebranych oficerow. — Wszyscy poswieciliscie… wiele. Ale zadam jeszcze wiecej. O wiele wiecej. Czy jest miedzy wami ktos, kto dla mojej pamieci nie zginie w bitwie? — Popatrzyla wzdluz rzedu stolow. — Nie. Widze, ze nie. Ale teraz chce, zebyscie zrobili to, co ignoranci moga uznac za latwiejsze. Musicie powstrzymac sie od giniecia w bitwach. Zemsta niczego nie przywroci. Zemsta to kolo, ktore obraca sie do tylu. Martwi nie sa waszymi panami.
— Czego chcesz ode mnie, pani? — wykrztusila Froc.
— Wezwij swoich oficerow. Zawrzyj pakty, jakie sa teraz konieczne. To cialo, to biedne dziecko, poprowadzi cie. Jestem slaba, ale moge przemieszczac male obiekty. Moze mysli. Pozostawie jej cos… swiatlo w oczach, ton glosu. Idzcie za nia. Musicie dokonac inwazji.
— Oczywiscie. Ale jak…
— Musicie dokonac inwazji na Borogravie! W imie normalnosci, musicie wracac do domow. Nadchodzi zima, ufne zwierzeta nie sa karmione, starzy ludzie umieraja z zimna, kobiety nosza zalobe, kraj sie rozpada. Walczcie z Nugganem, poniewaz jest teraz niczym, jest tylko zatrutym echem waszej ignorancji, malostkowosci i zlosliwej glupoty. Poszukajcie sobie godniejszego boga. I pozwolcie… mi… odejsc! Wszystkie te modlitwy, wszystkie blagania… do mnie! Zbyt wiele zlozonych rak, ktore wysilkiem i wytrwaloscia moglyby lepiej na te modlitwy odpowiedziec. Kim bylam? Tylko dosc glupia kobieta, kiedy zylam. Ale wierzyliscie, ze czuwam nad wami, ze was slucham… Wiec musialam, musialam sluchac, wiedzac, ze nie ma pomocy… Chcialabym, by ludzie bardziej uwazali na to, w co wierza. Ruszajcie. Przed wami inwazja na jedyne miejsce, ktorego nigdy nie podbiliscie. Te kobiety pomoga… Badzcie z nich dumni. I abyscie nie przekrecili moich slow, byscie nie watpili… pozwolcie, ze przed odejsciem zwroce wam dar. Pamietajcie. Pocalunek.
Jak jedna kobieta, jak jeden maz, wszyscy w sali z wahaniem siegneli do lewych policzkow. A Lazer osunela sie bardzo powoli, delikatnie jak westchnienie.
Froc odezwala sie pierwsza.
— To bylo… Musimy chyba…
Zajaknela sie i umilkla.
Jackrum wstal, otrzepal swoje czako, wcisnal je sobie na glowe i zasalutowal.
— Moge cos powiedziec, sir?
— Wielkie nieba, Jackrum! — odparla Froc z roztargnieniem. — W takiej chwili? No dobrze…
— Jakie sa panskie rozkazy, sir?
— Rozkazy? — Froc zamrugala i rozejrzala sie niepewnie. — Rozkazy, rozkazy… Tak. Przeciez jestem dowodca, moge poprosic… Tak, moge poprosic o rozejm, sierzancie…
— Sierzancie sztabowy, sir! — poprawil ja Jackrum. — Sluszna decyzja, sir! Zorganizuje gonca do sprzymierzonych!
— Przypuszczam, ze biala flaga bylaby…
— Zrobione, sir. Prosze zdac sie na mnie, sir. — Od Jackruma wrecz bila skutecznosc dzialania.
— Tak, oczywiscie… Ehm… Zanim przejdziemy dalej… panie i panowie, ja… tego… niektore z rzeczy, jakie zostaly tu powiedziane… Cala ta sprawa kobiet zaciagajacych sie jako… kobiety… — Froc znowu, jakby zdumiona, uniosla dlon do policzka. — Beda serdecznie witane. Pozdrawiam je. Ale dla tych z nas, ktore przyszly wczesniej, moze jeszcze… jeszcze nie nadszedl czas. Rozumiecie?
— Co? — zdziwila sie Polly.