— Musieli kicac cale mile, w kajdanach, ale za to bez ubran?
— Tak!
— I jestes tylko… kobieta?
— Tak. — Polly postanowila chwilowo pominac milczeniem to „tylko”.
Kapitan pochylil sie i przemowil, usilujac nie poruszac wargami:
— Dolra rolota. Zuchy. Czas, zely ktos wreszcie dolozyl telu aroganckielu dranioli! — Wyprostowal sie. — A zatem do komendanta Vimesa. Prosze za mna…
Kiedy szli przez centralna czesc twierdzy, Polly czula na sobie spojrzenia setek oczu. Uslyszala kilka gwizdow, poniewaz bylo tu wiecej zolnierzy, w tym kilka trolli. Nefryt schylila sie, chwycila kamien i cisnela w jednego. Trafila prosto miedzy oczy.
— Spokoj! — Maladict zamachal nerwowo, gdy setka zolnierzy uniosla bron. — To byla trollowa wersja przeslania calusa!
I rzeczywiscie, trafiony troll machal do Nefryt, choc odrobine niepewnie.
— Mozemy na razie przerwac te milosne igraszki? — zaapelowala Polly. — Moga to zle zrozumiec.
— Ale przestali gwizdac — zauwazyl Maladict.
Coraz wiecej ludzi przygladalo sie, jak pokonuje kolejne partie kamiennych schodow. Polly widziala teraz, ze nie da sie zdobyc tej budowli. Kazde schody byly widoczne z gory, do kazdego przybysza mozna bylo wymierzyc, zanim on sam cokolwiek zobaczy.
Kiedy dotarli na kolejne pietro, z cienia wynurzyla sie jakas postac. Byla to mloda kobieta w staroswieckim pancerzu ze skory i kolczugi, z napiersnikiem. Miala dlugie, bardzo jasne wlosy i po raz pierwszy od wielu dni Polly poczula uklucie zazdrosci.
— Dziekuje, kapitanie, przejme ich od tego miejsca — powiedziala i skinela Polly glowa. — Dobry wieczor, kapralu Perks. Prosze za mna.
— To kobieta! I jest sierzantem! — szepnal Maladict.
— Tak, widze.
— Ale ona wydala rozkaz temu kapitanowi!
— Moze jest politrukiem…
— Ale jest bardzo wyraznie kobieta!
— Nie jestem slepa, Mal — odparla Polly.
— A ja nie jestem tez glucha. — Kobieta obejrzala sie z usmiechem. — Nazywam sie Angua. Jesli zechcecie tu zaczekac, kaze podac kawe. W tej chwili toczy sie tam drobna klotnia.
Byli w rodzaju przedpokoju — poszerzonym kawalku korytarza ze wstawionymi lawkami. Na koncu widzieli ciezkie podwojne drzwi, zza ktorych dobiegaly podniesione glosy. Angua wyszla.
— Tak po prostu? — zdziwil sie Maladict. — Co nas powstrzyma przed opanowaniem tego miejsca?
— Wszyscy ci ludzie z kuszami, ktorych mijalismy po drodze — mruknela Polly.
Dlaczego my? — myslala, wpatrujac sie tepo w sciane.
— A tak. Oni. Fakt. Ehm… Polly…
— Tak?
— Naprawde jestem Maladicta. — Wyprostowala sie. — A jednak. Powiedzialam komus.
— To milo — stwierdzila Nefryt.
— Dobrze — mruknela Polly.
Myslala: Mniej wiecej w tej chwili zabieralabym sie do popoludniowego plukania wygodek. To przeciez musi byc lepsze niz tamto, prawda?
— Sadzilam, ze swietnie mi idzie — mowila Maladicta. — Wiem, co myslicie. Myslicie: Wampiry i tak maja niezle, niezaleznie od swojej plci. Zgadlam? Tylko ze wszedzie wyglada to tak samo. Aksamitne suknie, usztywnione nocne koszule, a do tych „kapieli w krwi dziewic” to nawet nie podchodz! O wiele powazniej cie traktuja, jesli jestes mezczyzna.
— Zgadza sie — przyznala Polly.
Tak ogolnie to byl meczacy dzien, myslala. Przydalaby sie kapiel.
— No wiec sadzilam, ze swietnie mi idzie, az do tej historii z kawa. Naszyjnik z palonych ziaren, to jest rozwiazanie. Nastepnym razem bede lepiej przygotowana.
— Tak — zgodzila sie Polly. — Dobry pomysl. Z prawdziwym mydlem.
— Mydlo? A jak dziala mydlo?
— Co? — zdziwila sie Polly. — Och… Przepraszam.
— W ogole slyszalas cos z tego, co mowie?
— O tamtym? Tak. Dzieki, ze mi powiedzialas.
— I to wszystko?
— Tak. Ty jestes toba. To dobrze. Ja jestem mna, kimkolwiek bym byla. Stukacz to Stukacz. Wszystkie sa… po prostu ludzmi. Sluchaj, jeszcze niedawno najciekawsza chwila mojego dnia bylo czytanie nowych napisow w meskiej wygodce. Zgodzisz sie chyba, ze wiele sie przez ten czas wydarzylo. Nie sadze, zeby cos jeszcze zdolalo mnie zaskoczyc. Nawiasem mowiac, ten naszyjnik z kawowych ziaren to rozsadny pomysl. — Niecierpliwie przytupywala. — W tej chwili chcialabym tylko, zeby sie tam pospieszyli.
Siedzialy i nasluchiwaly. A potem Polly zauwazyla waska smuzke dymu unoszaca sie zza lawki po drugiej stronie poczekalni. Podeszla i zajrzala za oparcie. Lezal tam mezczyzna; opieral glowe na ramieniu i palil cygaro. Skinal na powitanie, gdy zobaczyl twarz Polly.
— Tam to jeszcze potrwa cale wieki — oswiadczyl.
— Czy jest pan tym sierzantem, ktorego widzialam w kuchni? Robil pan miny za lordem Rustem z Ankh- Morpork?
— Nie robilem min, panienko. Zawsze tak wygladam, kiedy przemawia lord Rust. Owszem, bylem kiedys sierzantem, ale spojrz: nie nosze paskow.
— Zrobiles pan minem o raz za duzo? — zgadywala Nefryt.
Mezczyzna z cygarem rozesmial sie glosno. Chyba sie dzis nie ogolil.
— Cos w tym rodzaju, rzeczywiscie. Chodzmy do mojego gabinetu, tam jest cieplej. Przychodze tutaj, bo ludzie sie skarza na dym z cygara. Nie przejmujcie sie tymi za drzwiami, moga poczekac. Do mnie jest stad tylko kawalek korytarzem.
Poszly za nim. Od drzwi rzeczywiscie dzielilo je tylko kilka krokow. Mezczyzna otworzyl, przeszedl przez nieduzy pokoj i usiadl w fotelu. Biurko przed nim bylo zasypane papierami.
— Uda sie chyba dostarczyc dosc zywnosci, zebyscie przetrwali zime — powiedzial, siegajac po kartke papieru, na pozor calkiem przypadkowa. — Ziarna troche brakuje, ale mamy akurat nadwyzke bialej kapusty polnej; znakomicie sie magazynuje, zamawia duzo witamin i mineralow… chociaz lepiej nie zamykac okien, jesli rozumiesz, o co mi chodzi. Nie patrz tak. Wiem, ze ten kraj tylko miesiac dzieli od glodu.
— Ale przeciez nikomu nawet nie pokazalam tego listu! — zaprotestowala Polly. — Nie wie pan, co…
— Nie musze go czytac. Tu chodzi o zywnosc i zoladki. Na milosc bogow, nie musimy nawet z wami walczyc. Wasz kraj sam sie rozleci. Wasze pola sa pozarastane, wasi farmerzy sa starzy, wieksza czesc zywnosci trafia do armii. A armie nie dbaja specjalnie o rolnictwo, co najwyzej chwilowo podnosza zyznosc pola bitwy. Honor, duma i chwala… zadna z nich nie ma znaczenia. Ta wojna sie skonczy albo Borogravia umrze. Rozumiesz?
Polly przypomniala sobie wymiecione wiatrem pola i ratujacych co sie da starych ludzi.
— Jestesmy tylko poslancami, sir — powiedziala. — Nie mozemy negocjowac…
— Wiecie, ze wasz bog jest martwy? Nie zostalo nic oprocz glosu, jak twierdza niektorzy z naszych kaplanow. Ostatnie trzy Obrzydliwosci dotyczyly kamieni, uszu i akordeonistow. Owszem, w tym ostatnim nawet go popieram, ale… kamienie? Mozemy wam cos doradzic. Jesli zechcecie znalezc sobie nowego, Om jest ostatnio bardzo popularny. Bardzo nieliczne obrzydliwosci, nie wymaga specjalnej odziezy, a hymny mozna spiewac w kapieli. Przy waszych zimach raczej nie sciagniecie tu Offlera, boga krokodyla, a Nieortodoksyjny Kosciol Ziemniaka jest chyba troche za skomplikowany jak dla…
Polly wybuchnela smiechem.
— Prosze posluchac, sir, jestem tylko… Jak sie pan nazywa, jesli wolno?
— Sam Vimes. Specjalny wyslannik, to znaczy ktos taki jak ambasador, tylko bez malych zlotych