chory, lecz nie byl martwy. To nie najlepszy czas, by byc nieposlusznym gwardzista. Sierzant i jego ludzie przetrwali wscieklosc ciotek, bedac — gdy tylko rozkazy na to pozwalaly — glusi, glupi, roztargnieni, zmieszani, chorzy, zagubieni albo — w przypadku Kevina — cudzoziemcami.
Na razie Roland ograniczal swoje wyprawy do bardzo wczesnych godzin, kiedy nikt nie krecil sie po zamku, a on mogl pladrowac kuchnie. Wtedy tez odwiedzal ojca. Lekarze podawali mu cos na sen, ale Roland przez chwile trzymal go za reke, dla pociechy, jaka dawal taki gest. Jesli znajdowal sloje z pijawkami albo pszczolami, wyrzucal je do fosy.
Popatrzyl na koperte. Czy powinien o tym opowiedziec Tiffany? Nie. Tylko by sie zmartwila, moze tez sprobowala jeszcze raz go uratowac, a to by nie bylo wlasciwe. Sam musi sobie poradzic. Zreszta wcale nie byl zamkniety w tym pokoju. To one byly zamkniete na zewnatrz. Dzieki temu istnialo miejsce, gdzie nie mogly zagladac, grzebac i krasc. Mial pod lozkiem pozostale jeszcze srebrne lichtarze wraz z resztkami antycznej srebrnej zastawy („poslana do wyceny”, powiedzialy) i szkatulke z bizuteria matki. Troche za pozno ja odszukal — brakowalo juz slubnej obraczki i srebrnego naszyjnika z granatami, ktory miala po babci.
Ale jutro wstanie wczesnie i pojedzie z listem do Dwukoszula. Lubil pisac te listy. Zmienialy swiat na lepsze, poniewaz mogl w nich pomijac te zle kawalki.
Roland westchnal. Przyjemnie byloby opowiedziec Tiffany, ze znalazl w bibliotece ksiazke zatytulowana „Oblezenia i przetrwanie” autorstwa slynnego generala Callusa Tacticusa (ktory wynalazl „taktyke” — rzecz bardzo ciekawa). Kto by pomyslal, ze taka stara ksiazka okaze sie uzyteczna? General bardzo stanowczo zalecal robienie zapasow. Wiec Roland mial w swoim pokoju sporo ziemniakow, wielka kielbase i ciezki chleb krasnoludow, przydatny do zrzucania na ludzi.
Spojrzal na portret matki. Przyniosl go tutaj z piwnicy (czeka na czyszczenie, mowily). Tuz obok, jesli tylko czlowiek wiedzial, czego szuka, fragment sciany wielkosci malych drzwiczek byl jasniejszy niz reszta kamieni. Lichtarz przy portrecie tez wydawal sie troche przekrzywiony.
Mieszkanie w zamku ma wiele zalet.
Za oknem zaczal padac snieg.
Nac Mac Feegle ogladali puszyste platki ze strzechy na chatce panny Spisek. Przy swietle, jakie zdolalo sie przesaczyc przez brudne okno pod nimi, patrzyli, jak obok przefruwaja malenkie Tiffany.
— Wyznowoj to snieznymi plotkami — mruknal Duzy Jan. — Ha!
Tepak Wullie chwycil spadajacy po spirali platek.
— Tsa psyznoc, ze ten ciut spicosty kapelus colkiem dobze mu wysed — stwierdzil. — Musi bardzo lubic wielko ciut wiedzme.
— Psecie to ni mo sensu! — oswiadczyl Rob Rozboj. — Lon je Zimom. Lon je coly sniegiem i lodem, i buzomi, i mrozem. A lona to ino ciut wielka dziewucha. Nie powicie psecie, ze to dobrano para! Co ty na to sycko, Billy? Billy?
Gonagiel przygryzl ustnik mysich dud i zadumany spogladal na platki sniegu. Ale pytanie Roba chyba przebilo sie jakos do jego mysli, bo odpowiedzial.
— Co lon moze widziec o ludziach? Nie jest nawet toki zywy jako lowad, a psecie taki potenzny jako moze. I robi slodkie locy do wielkiej ciut wiedzmy. Cemu? Cym lona moze byc dlo niego? Co zrobi dalej? Powim wam jedno: ten snieg to ino pocontek. Tsa nom uwazac, Rob. To sie moze zle skoncyc…
W gorach 990 393 072 007 Tiffany Obolalych wyladowalo lekko na starym zbitym sniegu na zboczu i spowodowalo lawine, ktora zniosla ponad setke drzew i mysliwska chate. Nie byla to wina Tiffany.
Nie byla to jej wina, ze ludzie slizgali sie na snieznej pokrywie z niej albo nie mogli otworzyc drzwi, bo lezala w zaspach za progiem. Albo byli trafiani jej calymi garsciami ciskanymi przez male dzieci. Wiekszosc jej stopniala przed sniadaniem nastepnego dnia, a zreszta nikt nie zauwazyl niczego niezwyklego — oprocz czarownic, ktore nie przyjmuja niczego na wiare, oraz mnostwa dzieci, ktorych nikt nie sluchal.
Mimo to Tiffany obudzila sie bardzo zaklopotana.
Panna Spisek wcale jej nie pomagala.
— Przynajmniej cie lubi — oswiadczyla, ze zloscia nakrecajac swoj zegarek.
— Nic o tym nie wiem, panno Spisek — odparla Tiffany. Wcale nie miala ochoty na te rozmowe. Zmywala po sniadaniu, pochylona nad zlewem, plecami do czarownicy. Byla zadowolona, ze panna Spisek nie widzi jej twarzy, a rowniez — skoro juz o tym mowa — ze ona nie widzi twarzy panny Spisek.
— Ciekawe, co by na to powiedzial ten twoj mlody czlowiek.
— O jakim mlodym czlowieku pani mowi, panno Spisek? — spytala Tiffany z kamiennym spokojem.
— Pisze do ciebie listy, dziewczyno!
I podejrzewam, ze pani je czyta moimi oczami, pomyslala Tiffany.
— Roland? To tylko przyjaciel… tak jakby.
— Tak jakby przyjaciel?
Nie dam sie wciagnac, zdecydowala Tiffany. Zaloze sie, ze sie usmiecha. Zreszta to przeciez nie jej sprawa.
— Tak — powiedziala. — Wlasnie tak, panno Spisek. Tak jakby przyjaciel.
Nastapila chwila ciszy, ktora Tiffany wykorzystala, by wyszorowac dno zelaznego rondla.
— To wazne, zeby miec przyjaciol — przyznala panna Spisek glosem delikatniejszym niz poprzednio. Brzmialo to tak, jakby Tiffany wygrala. — Kiedy juz skonczysz, moja droga, badz tak mila i przynies moj woreczek z rzeczami do urzadzenia.
Tiffany wykonala polecenie, a potem wybiegla do mleczarni. Zawsze chodzila tam z przyjemnoscia. Mleczarnia przypominala jej o domu; lepiej sie tam myslalo, mogla…
U dolu drzwi pojawila sie seroksztaltna dziura, ale Horacy lezal w swojej wylamanej klatce i bardzo cichutko mruczal „mnmnmnmn”, co moglo byc serowym pochrapywaniem. Zostawila go w spokoju i zajela sie porannym mlekiem.
Przynajmniej nie padal snieg. Czula, ze sie czerwieni, i starala sie o tym nie myslec.
Przeciez dzis wieczorem bedzie sabat. Czy inne dziewczeta cos wiedza? Ha! Oczywiscie! Czarownice zwracaja uwage na snieg, zwlaszcza jesli jest dla kogos krepujacy.
— Tiffany! — zawolala panna Spisek. — Chce z toba pomowic! — Panna Spisek rzadko kiedy nazywala ja Tiffany.
Teraz trzymala urzadzenie. Jej widzaca mysz wisiala niezgrabnie miedzy kawalkami kosci i wstazeczkami.
— To bardzo niedogodne — stwierdzila i podniosla glos. — No juz, gamonie! Wylazic! Wim, zescie tam som! Widze, jak no mnie pacycie!
Glowy Feeglow wysunely sie zza praktycznie wszystkiego.
— Dobrze. Siadaj, Tiffany Obolala!
Tiffany usiadla pospiesznie.
— I jeszcze w takiej chwili — mruknela panna Spisek, odkladajac urzadzenie. — Bardzo niedogodne. Ale nie ma watpliwosci. — Urwala na moment, po czym rzekla: — Pojutrze umre. W piatek, tuz przed wpol do siodmej rano.
Bylo to powazne oswiadczenie i nie zaslugiwalo na taka odpowiedz.
— Loj, to fatalnie, strocic taki pikny weekend — rzekl Rob Rozboj. — A podzies w jakiesik lodne miejsce?
— Ale… nie moze pani umrzec! — wybuchnela Tiffany. — Ma pani sto trzynascie lat, panno Spisek!
— Wiesz, dziecko, najprawdopodobniej to wlasnie jest powodem — odparla spokojnie panna Spisek. — Nikt ci nie mowil, ze czarownice otrzymuja ostrzezenie, kiedy maja umrzec? Zreszta lubie dobre pogrzeby.
— Ano, ni ma to jako dobro stypa — zgodzil sie Rob. — Duzo picia i tancowania i spiwow, i uctowania, i picia.
— Moze bedzie slodka sherry — uprzedzila panna Spisek. — Co do ucztowania, to mowia, ze wlasciwie nie