mozna popelnic bledu z kanapka z szynka.
— Ale nie moze pani tak… — zaczela Tiffany i zamilkla, kiedy panna Spisek szybko jak kura odwrocila glowe.
— …tak cie zostawic? To chcialas powiedziec.
— Eee… nie — sklamala Tiffany.
— Bedziesz musiala sie przeprowadzic do kogos innego — uprzedzila panna Spisek. — Nie jestes jeszcze tak doswiadczona, zeby przejac te chatke… Nie wtedy, kiedy czekaja inne dziewczyny…
— Wie pani, ze nie chce zostac w gorach na zawsze.
— O tak, panna Tyk mi powiedziala. Chcesz wrocic do swoich malych kredowych wzgorz.
— Wcale nie sa male! — zaprotestowala Tiffany glosniej, niz zamierzala.
— Tak, to byl rzeczywiscie dosc ciezki okres — stwierdzila bardzo spokojnie panna Spisek. — Napisze kilka listow, ktore zaniesiesz do wioski, a potem masz wolne do wieczora. Pogrzeb urzadzimy jutro po poludniu.
— Slucham? Zanim pani umrze?
— No pewnie! Nie rozumiem, czemu nie mialabym sie troche zabawic.
— Dobre kombinowanie! — pochwalil Rob Rozboj. — To je taki wiosnie scegol, co to ludziom nigdy jakosik nie wpado do glowy.
— Nazywamy to przyjeciem pozegnalnym — wyjasnila panna Spisek. — Tylko dla czarownic, naturalnie. Inni sa zwykle dosc nerwowi, nie mam pojecia dlaczego. A z tej jasniejszej strony, mamy swietna szynke, ktora w zeszlym tygodniu podarowal nam pan Armbinder za rozstrzygniecie kwestii wlasnosci kasztanowca. I chetnie jej skosztuje.
Godzine pozniej Tiffany wyruszyla z kieszeniami pelnymi liscikow do rzeznikow, piekarzy i farmerow w okolicy. Byla troche zaskoczona przyjeciem.
— Panna Spisek nie umrze w jej wieku — oswiadczyl rzeznik, wazac kielbaski. — Slyszalem, ze Smierc przychodzil juz po nia, a ona zatrzasnela przed nim drzwi!
— Trzynascie tuzinow kielbasek poprosze — rzekla Tiffany. — Ugotowanych i dostarczonych na miejsce.
— Jestes pewna, ze ona umrze? — zapytal rzeznik, a na jego twarzy pojawila sie niepewnosc.
— Nie. Ale ona jest pewna.
Piekarz powiedzial:
— Nie wiesz o tym jej zegarze? Kazala go zrobic, kiedy jej serce umarlo. To takie jakby nakrecane serce, rozumiesz?
— Doprawdy? — zdziwila sie Tiffany. — Wiec kiedy jej serce umarlo, a ona zamowila nowe, mechaniczne, jak przezyla, zanim bylo gotowe?
— Och, pewno magicznie, to jasne.
— Ale serce pompuje krew, a zegar panny Spisek jest na zewnatrz jej ciala. Nie ma zadnych… rurek…
— Pompuje krew magicznie — wyjasnil piekarz. Mowil wolno i przygladal sie jej dziwnie. — Jak mozesz byc czarownica, jesli nie wiesz takich rzeczy?
Tak samo bylo wszedzie. Calkiem jakby sama mysl o tym, ze panny Spisek zabraknie, miala nieodpowiedni ksztalt i nie chciala sie zmiescic w zadnej glowie. Panna Spisek ma sto trzynascie lat, tlumaczyli, a praktycznie nie slyszy sie o ludziach, ktorzy umieraja, majac sto trzynascie lat. To zart, mowili. Albo ze ma zwoj podpisany krwia, a z niego wynika, ze bedzie zyla wiecznie. Albo ze ktos musialby ukrasc jej zegar, zeby umarla, albo ze za kazdym razem, kiedy Mroczny Kosiarz po nia przychodzil, oklamywala go co do swego nazwiska lub odsylala do kogos innego. A moze zwyczajnie gorzej sie poczula…
Zanim Tiffany skonczyla, sama juz watpila, czy to sie zdarzy. Jednak panna Spisek sprawiala wrazenie calkiem pewnej. A kiedy czlowiek ma sto trzynascie lat, najbardziej zadziwiajace jest nie to, ze jutro umrze, ale to, ze dzisiaj jeszcze zyje.
Z glowa pelna posepnych mysli Tiffany wyruszyla na sabat.
Raz czy dwa razy miala wrazenie, ze wyczuwa obserwujacych ja Feeglow. Nigdy nie rozumiala, jakim sposobem ich wyczuwa — byl to talent, ktorego czlowiek sie uczyl. Uczyl sie tez nie zwracac na to uwagi.
Zanim dotarla na miejsce, wszystkie mlodsze czarownice juz tam byly. Zdazyly nawet rozpalic ognisko.
Niektorzy sadza, ze „sabat” to okreslenie spotkania czarownic i rzeczywiscie, tak wlasnie stwierdza slownik. Ale prawdziwa nazwa dla spotkania czarownic jest „klotnia”.
W kazdym razie wiekszosc znanych Tiffany czarownic nigdy tego slowa nie uzywala. Za to pani Skorek owszem, prawie bez przerwy. Pani Skorek byla wysoka, chuda i raczej oschla, nosila na lancuszku okulary w srebrnych oprawkach i uzywala takich slow, jak „awatar” i „omen”. Natomiast Annagramma — ktora przewodniczyla sabatowi, poniewaz to ona go wymyslila, miala najwyzszy kapelusz i najostrzejszy glos — byla jej najlepsza i jedyna uczennica.
Babcia Weatherwax zawsze powtarzala, ze pani Skorek to mag, tyle ze w sukni. Annagramma przynosila na spotkania mnostwo ksiazek i rozdzek. Dziewczeta zwykle dopelnialy kilku ceremonii, zeby ja uspokoic, poniewaz dla nich prawdziwym celem sabatu bylo spotkanie z przyjaciolkami. Nawet jesli byly przyjaciolkami tylko dlatego, ze byly tez jedynymi osobami, z ktorymi mozna swobodnie porozmawiac, gdyz mialy te same klopoty i rozumialy, na co sie narzeka.
Spotykaly sie w lesie, rowniez zima. Zawsze w poblizu znalazlo sie dosc drewna na ognisko, a wszystkie i tak ubieraly sie cieplo. Nawet latem komfortowy lot na miotle, na jakiejkolwiek sensownej wysokosci, wymagal wiecej warstw bielizny, niz ktokolwiek moglby zgadnac, a czasem tez dodatkowo umocowania sznurkiem kilku termoforow.
W tej chwili nad ogniskiem krazyly trzy male kule ogniste. Sprowadzila je Annagramma. Powiedziala, ze mozna nimi zabijac nieprzyjaciol. Wszystkie inne czarownice zerkaly niespokojnie — to byly czary magow, efektowne i niebezpieczne. Czarownice wolaly powalac wrogow spojrzeniem. Nie warto przeciez wroga zabijac. Skad by wtedy przeciwniczka wiedziala, ze przegrala?
Dimity Hubbub przyniosla wielki polmisek lewostronnego ciasta — akurat cos, co pozwala pokryc zebra warstwa chroniaca przed chlodem.
— Panna Spisek mowi, ze umrze w piatek rano — oznajmila Tiffany. — Powiedziala, ze wie.
— Jaka szkoda — rzucila Annagramma tonem mowiacym, ze nie az taka. — Ale byla przeciez bardzo stara.
— Nadal jest — przypomniala Tiffany.
— Ehm… To sie nazywa Zew — wtracila Petulia Chrzestna. — Stare czarownice wiedza, kiedy maja umrzec. Nikt nie rozumie, jak to dziala. Wiedza i tyle.
— Ciagle jeszcze trzyma te czaszki? — spytala Lucy Warbeck, ktora miala wlosy zaczesane do gory, z wetknietym w nie nozem i widelcem. — Nie moglam ich zniesc. Wygladaly, jakby… no, jakby przez caly czas na mnie patrzyly.
— Ja odeszlam, bo uzywala mnie jako lustra — oswiadczyla Lulu Darling. — Nadal tak robi?
Tiffany westchnela.
— Tak.
— Ja od razu powiedzialam, ze do niej nie pojde — rzekla Gertruder Tiring, grzebiac patykiem w ogniu. — Wiecie, ze jesli ktoras bez pozwolenia porzuci czarownice, to zadna inna jej nie przyjmie, ale jesli odejdzie od panny Spisek, nawet po jednej nocy, nikt o tym nie wspomina i tylko znajduja jej nowe miejsce?
— Pani Skorek uwaza, ze takie rzeczy jak czaszki i kruki to jednak przesada — poinformowala Annagramma. — Wszyscy, ktorzy mieszkaja w okolicy, sa przerazeni doslownie na smierc.
— Hm… A co bedzie z toba? — zwrocila sie do Tiffany Petulia.
— Nie wiem. Pojde pewnie gdzie indziej.
— Biedactwo — westchnela Annagramma. — Panna Spisek nie mowila przypadkiem, kto przejmie jej chatke? — dodala takim tonem, jakby dopiero teraz przyszlo jej to do glowy.
Nastala cisza. Szesc par uszu nasluchiwalo w takim skupieniu, ze niemal trzeszczaly. Mlodych czarownic nie przybywalo zbyt wiele, ale czarownice zyly bardzo dlugo i otrzymanie wlasnej chatki naprawde bylo cenne. Wtedy dopiero czlowiek zaczynal zyskiwac szacunek.