Przez moment — bardzo dlugi moment — polane niby grom wypelnila nagla cisza zegara, ktory przestal tykac.
Panna Spisek powoli osunela sie na liscie.
Po kilku strasznych sekundach mozg Tiffany znow zaczal dzialac. Krzyknela do zebranych nad nia ludzi:
— Cofnijcie sie wszyscy! Musi miec troche powietrza! Przykleknela. Tamci odskoczyli gwaltownie od grobu.
W powietrzu unosil sie ostry zapach swiezej ziemi. Wydawalo sie, ze panna Spisek umarla z zamknietymi oczami. Nie wszystkim sie to udawalo. Tiffany nienawidzila zamykania ich ludziom — czula sie, jakby znowu ich zabijala.
— Panno Spisek — szepnela.
To byla pierwsza proba. Jedna z licznych, a nalezalo przeprowadzic je wszystkie: mowic do nich, uniesc im reke, poszukac pulsu, takze za uchem, sprawdzic lusterkiem oddech… A zawsze tak sie denerwowala, by czegos nie pomylic, ze za pierwszym razem, kiedy wezwano ja do kogos, kto wygladal na martwego — pewnego mlodego czlowieka, ktory byl ofiara straszliwego wypadku w tartaku — przeprowadzila wszystkie po kolei, chociaz musiala chodzic dookola i szukac jego glowy.
W chacie panny Spisek nie bylo luster. W takim razie powinna…
…myslec. To przeciez panna Spisek! Sama slyszala, jak pare minut temu nakrecala swoj zegar! Usmiechnela sie.
— Panno Spisek — szepnela tuz przy uchu staruszki. — Wiem, ze pani tu jest.
I wtedy wlasnie poranek — smutny, ponury, dziwny i straszny — zmienil sie… zmienil sie w czyste boffo. Panna Spisek takze sie usmiechnela.
— Poszli sobie? — spytala.
— Panno Spisek! — rzekla surowo Tiffany. — To bylo bardzo nieladne!
— Zatrzymalam zegar paznokciem — pochwalila sie panna Spisek. — Nie moglam ich przeciez rozczarowac, prawda? Musialam im dac przedstawienie!
— Panno Spisek, czy to pani wymyslila te historie o swoim zegarze?
— Oczywiscie! To piekny element folkloru, prawdziwe cudo. Panna Spisek i jej nakrecane serce! Jesli bede miala szczescie, moze nawet stanie sie mitem? Przez tysiace lat beda pamietali panne Spisek!
Znow zamknela oczy.
— Ja na pewno bede pania pamietac, panno Spisek — zapewnila Tiffany. — Bede pamietac, gdyz…
Swiat poszarzal nagle i stawal sie coraz bardziej szary. A panna Spisek calkowicie nieruchomiala.
— Panno Spisek? — Tiffany szturchnela ja lekko. — Panno Spisek?
Panna Eumenidezja Spisek, lat sto jedenascie?
Tiffany uslyszala ten glos w swojej glowie. Wydawalo sie, ze wcale nie przechodzil przez uszy. I slyszala go juz wczesniej, co czynilo ja kims niezwyklym. Zwykle tylko raz w zyciu ma sie okazje sluchac glosu Smierci.
Panna Spisek usiadla i nawet jedna kosc jej nie zatrzeszczala. Wygladala calkiem jak panna Spisek, materialna i usmiechnieta. To, co lezalo teraz na lisciach, w tym dziwnym swietle bylo tylko cieniem.
Jednak obok niej stal ktos bardzo wysoki — Smierc we wlasnej osobie. Tiffany spotkala go juz wczesniej, w jego wlasnej krainie za Mrocznymi Wrotami, ale nawet bez tego czlowiek od razu poznawal, z kim ma do czynienia. Kosa, dluga szata z kapturem i oczywiscie pek klepsydr stanowily wyrazne wskazowki.
— Gdzie twoje maniery, dziecko? — upomniala ja panna Spisek.
Tiffany uniosla glowe.
— Dzien dobry.
Dzien dobry, Tiffany Obolala, lat trzynascie, odparl Smierc swoim bezglosem. Widze, ze pozostajesz w dobrym zdrowiu.
— Lekkie dygniecie takze byloby na miejscu — oswiadczyla panna Spisek.
Dygac przed Smiercia? Babci Obolalej wcale by sie to nie spodobalo. Nigdy nie zginaj kolan przed tyranem, powiedzialaby.
Nareszcie, panno Eumenidezjo Spisek, musimy wyruszyc razem. Smierc delikatnie ujal czarownice pod reke.
— Zaraz, chwileczke! — zawolala Tiffany. — Panna Spisek ma sto trzynascie lat!
— Widzisz… poprawilam troche, z przyczyn zawodowych — wyjasnila panna Spisek. — Sto jedenascie to takie… mlodziencze.
Jakby chciala ukryc swe widmowe zaklopotanie, siegnela reka do kieszeni i wyjela ducha kanapki z szynka.
— Aha, udalo sie — stwierdzila. — Wiedzialam, ze… Gdzie sie podziala musztarda?
Musztarda zawsze jest ryzykowna, odparl Smierc, gdy oboje zaczeli sie rozwiewac.
— Bez musztardy? A marynowane cebulki?
Wszelkiego rodzaju marynaty jakos nie przechodza. Przykro mi.
Za nimi pojawil sie kontur bramy.
— Zadnych przypraw na tamtym swiecie? To straszne! Jakies sosy? — dopytywala sie znikajaca panna Spisek.
Jest dzem. Z dzemem sie udaje.
— Dzem? Dzem? Do szynki?
I juz ich nie bylo. Swiatlo znow stalo sie normalne. Powrocil dzwiek. I czas.
I znowu nie nalezalo zbyt gleboko sie zastanawiac, pilnowac, by mysli byly spokojne i mile, skupic sie na tym, co trzeba zrobic.
Obserwowana przez ludzi, wciaz stojacych niedaleko grobu, Tiffany wrocila do chaty po kilka kocow, ktore zwinela w klebek. Zaniosla je do grobu. Nikt nie zauwazyl, ze wewnatrz ukryla dwie czaszki boffo i maszyne do robienia pajeczyn. A gdy panna Spisek i tajemnica boffo lezaly juz bezpiecznie przesloniete, wziela sie do zasypywania grobu. Podbieglo kilku mezczyzn, by jej pomoc. Pracowali, dopoki spod ziemi nie dobiegl glos:
Brzdek-brzdak. Brzdek.
Mezczyzni zamarli. Podobnie Tiffany, lecz zaraz odezwala sie u niej Trzecia Mysl: Nie przejmuj sie! Pamietasz, zatrzymala go! Jakis spadajacy kamien albo cos musialo znow go uruchomic!
Uspokoila sie.
— Pewnie ona chce nam w ten sposob powiedziec: zegnajcie — powiedziala slodko.
Bardzo szybko zasypano grob reszta ziemi.
Teraz stalam sie czescia boffo, myslala Tiffany, kiedy ludzie odeszli juz do swoich wiosek. Ale panna Spisek bardzo ciezko dla nich pracowala. Zasluzyla sobie na mit, jesli na tym jej zalezalo. I zaloze sie, zaloze o cokolwiek, ze w ciemne noce beda ja slyszeli…
Teraz jednak tylko wiatr szumial w drzewach.
Popatrzyla na grob.
Ktos powinien cos powiedziec. No wiec? Byla przeciez czarownica.
W Kredzie i w gorach religia nie byla przesadnie popularna. Mniej wiecej raz w roku przychodzili omnianie i prowadzili spotkanie modlitewne, czasami przyjezdzal na osle kaplan Zdziwionych Dnia Dziewiatego, z Biskupstwa Malej Wiary albo Kosciola Pomniejszych Bostw. Ludzie zjawiali sie, zeby posluchac, jesli kaplan mowil ciekawie, czerwienial na twarzy i wrzeszczal, spiewali piesni, jesli mialy dobra melodie… A potem wracali do domow.
— Jestesmy malymi ludzmi — powiedzial kiedys jej ojciec. — Nie byloby dla nas rozsadnie zwracac na siebie uwage bogow.
Tiffany przypomniala sobie slowa, jakie wypowiedzial nad grobem babci Obolalej tak dawno, jakby to bylo w poprzednim zyciu. Latem na porosnietych trawa nizinach wydawaly sie wszystkim, co mozna powiedziec. Powtorzyla je wiec teraz.
— Jesli jakas ziemia jest poswiecona, to ta ziemia. Jesli jakis dzien jest swiety, to jest ten dzien.
Zauwazyla ruch — Billy Brodacz, gonagiel, wspial sie na swieza mogile. Rzucil Tiffany spojrzenie pelne powagi, potem zdjal z ramienia mysie dudy i zaczal grac.
Ludzie nie slysza dobrze takich dud, gdyz nuty brzmia za wysoko. Tiffany czula je jednak w glowie. Gonagiel wiele potrafi wyrazic muzyka, wiec teraz czula zachody slonca i jesienie, i mgly na wzgorzach, i zapach roz tak czerwonych, ze byly prawie czarne…