— Podroz po smierci jest calkiem dluga. — Panna Spisek usiadla. — Moge zglodniec.
— Ale bedzie pani sama dusza!
— Moze kanapka z szynka tez ma dusze. — Panna Spisek zsunela z lozka chude nogi. — Nie jestem pewna musztardy, ale warto sprobowac. Nie ruszaj sie!
Ostatnie slowa padly dlatego, ze panna Spisek siegnela po szczotke do wlosow i wykorzystywala Tiffany jako lustro. Wsciekle skupione spojrzenie o kilka cali od jej twarzy to bylo niemal wiecej, niz Tiffany mogla zniesc dzisiejszego ranka.
— Dziekuje. Mozesz juz isc i zrobic mi kanapke — zwolnila ja panna Spisek, odkladajac szczotke. — Teraz sie ubiore.
Tiffany wybiegla, a w swoim pokoju wymyla twarz w miednicy. Zawsze to robila po tym, jak sluzyla za lustro. Nigdy nie zebrala sie na odwage, by zaprotestowac, a teraz chwila nie byla wlasciwa, by zrobic to po raz pierwszy.
Kiedy wycierala twarz, uslyszala jakis stlumiony odglos na zewnatrz, wiec podeszla do okna. Szybe pokrywaly szronowe…
No nie… Och… nie… Znowu zaczynal!
Szronowe paprocie ukladaly sie w napis „Tiffany”, wiele takich napisow.
Chwycila scierke i starla je, ale szron natychmiast osiadl znowu, grubsza warstwa.
Zbiegla na dol. Szron pokryl wszystkie okna, a kiedy sprobowala go zetrzec, scierka przymarzla do szyby. Zatrzeszczala, gdy Tiffany ja szarpnela.
Jej imie, na calym oknie… Na wszystkich oknach. Moze na wszystkich w calych gorach. Wszedzie.
Wrocil. To okropne.
Ale tez, troszeczke… slodkie.
Nie pomyslala tego slowa, poniewaz, o ile wiedziala, oznaczalo jeden z czterech podstawowych smakow. Ale pomyslala te mysl, mimo wszystko. To byla szybka, goraca mysl.
— Za moich czasow mlodym ludziom wystarczalo rzezbienie inicjalow dziewczyny w korze drzew — odezwala sie panna Spisek, schodzac wolno po schodach.
Tiffany za pozno poczula znaczace mrowienie za oczami.
— To wcale nie jest zabawne, panno Spisek. Co mam robic?
— Nie wiem. Jesli to mozliwe, badz soba.
Panna Spisek pochylila sie z trudem i otworzyla dlon. Jej widzaca mysz zeskoczyla na podloge, odwrocila sie i przez chwile patrzyla na nia swymi czarnymi, blyszczacymi oczkami. Czarownica szturchnela ja palcem.
— No dalej, idz sobie. Dziekuje ci — powiedziala. Mysz odbiegla do dziury.
Tiffany pomogla staruszce sie wyprostowac.
— Zaczynasz sie rozczulac, co? — rzucila czarownica.
— No bo to wszystko jest takie… — zaczela Tiffany. Mala myszka wydawala sie smutna i zagubiona.
— Nie placz — przerwala jej panna Spisek. — Dlugie zycie wcale nie jest takie cudowne, jak sie wszystkim wydaje. Rozumiesz, dostajesz taka sama porcje mlodosci jak wszyscy, a potem wielka dokladke bycia bardzo starym, gluchym i sztywnym. No, wytrzyj nos i pomoz mi z zerdzia dla krukow.
— On ciagle moze tam byc — wymamrotala Tiffany, mocujac zerdz na jej ramionach. Znowu przetarla okno; za szyba zobaczyla ruch. — Och… przyszli tutaj.
— Co? — zdziwila sie panna Spisek. Znieruchomiala. — Tam sa ludzie!
— No… tak.
— Wiesz cos o tym, dziewczyno?
— Ciagle pytali, kiedy…
— Przynies moje czaszki! Nie moga mnie zobaczyc bez czaszek! Jak wyglada moja fryzura?
— Calkiem ladnie…
— Ladnie? Ladnie? Zglupialas? Natychmiast rozczochraj mi wlosy! I przynies najbardziej wystrzepiony plaszcz! Nie, ten jest o wiele za czysty! Predzej, moje dziecko!
Przygotowania panny Spisek trwaly kilka minut, z ktorych znaczna czesc zajelo przekonywanie jej, ze wynoszenie czaszek na swiatlo dzienne nie jest dobrym pomyslem — moga przeciez upasc i ktos zauwazy etykiety. Potem Tiffany otworzyla drzwi.
Pomruk rozmow ucichl.
Ludzie stali gesto wokol drzwi. Kiedy panna Spisek ruszyla naprzod, rozstapili sie przed nia. Ku swemu przerazeniu Tiffany zobaczyla na brzegu polany swiezo wykopany grob. Nie byla pewna, czego sie wlasciwie spodziewala, ale na pewno nie grobu.
— Kto wykopal…?
— Nasi niebiescy przyjaciele — odparla panna Spisek. — Poprosilam ich.
I wtedy tlum zaczal klaskac. Kobiety podbiegly z nareczami galazek cisu, ostrokrzewu i jemioly — jedynych roslin wciaz jeszcze zielonych. Ludzie sie smiali. Ludzie plakali. Otoczyli ciasno czarownice, odpychajac Tiffany na bok. Dziewczyna sluchala w milczeniu.
— Nie wiemy, jak sobie bez pani poradzimy, panno Spisek.
— Nie sadze, zebysmy dostali kiedys druga taka czarownice jak pani, panno Spisek.
— Nie wierzylismy, ze pani odejdzie, panno Spisek! To pani przyjmowala na swiat mojego dziadka!
Z godnoscia zstepuje do grobu, myslala Tiffany. To jest styl. To prawdziwe boffo, z litego zlota. Beda wspominac ten dzien do konca zycia.
— W takim razie powinienes zatrzymac wszystkie szczeniaki oprocz jednego. — Panna Spisek zrezygnowala z prob zorganizowania tlumu. — Zwyczaj kaze oddac tego jednego wlascicielowi psa. W koncu to ty powinienes nie wypuszczac tej suki z domu i dbac o ploty. A pan z czym przychodzi, panie Blinkhorn?
Tiffany wyprostowala sie gwaltownie. Nawet teraz nie dawali jej spokoju! Nawet tego ranka! Ale przeciez… ona chciala, zeby tak bylo. Te ich problemy byly jej zyciem.
— Panno Spisek! — rzucila surowo, przeciskajac sie do przodu. — Prosze pamietac, ze ma pani umowione spotkanie!
Nie byl to moze najlepszy dobor slow, ale lepszy niz „Mowila pani, ze umrze za jakies piec minut!”.
Panna Spisek odwrocila sie i przez chwile miala niepewna mine.
— A tak — powiedziala w koncu. — Tak, rzeczywiscie. Wiec lepiej juz chodzmy.
Potem, wciaz rozmawiajac z panem Blinkhornem na temat zlozonego problemu dotyczacego przewroconego drzewa i czyjejs szopy, z ciagnaca z tylu reszta tlumu, pozwolila Tiffany poprowadzic sie ostroznie na krawedz wykopanego grobu.
— Przynajmniej ma pani szczesliwe zakonczenie, panno Spisek — szepnela Tiffany.
To bylo glupie i zasluzyla na to, co dostala.
— Tworzymy sobie szczesliwe zakonczenia, moje dziecko, z dnia na dzien. Ale widzisz, dla czarownicy nie ma szczesliwych zakonczen. Sa tylko zakonczenia. No, jestesmy…
Lepiej nie myslec, myslala Tiffany. Lepiej nie myslec, ze wlasnie schodze po drabinie do prawdziwego grobu. Probowac nie myslec, ze pomagam pannie Spisek zejsc po tej drabinie na warstwe lisci, podsypanych z jednej strony jak podglowek. Nie uswiadamiac sobie, ze stoje w grobie.
Tutaj w dole ten przerazajacy zegar dzwieczal jeszcze glosniej: brzdek-brzdak, brzdek-brzdak…
Panna Spisek troche udeptala liscie.
— Tak — stwierdzila z satysfakcja. — Widze, ze bedzie mi tu calkiem wygodnie. Posluchaj mnie, dziecko. Mowilam ci o ksiazkach, tak? A pod moim fotelem jest dla ciebie maly prezencik. Tak, to calkiem odpowiednie. Aha, zapomnialam…
Brzdek-brzdak, brzdek-brzdak — dzwieczal zegar. Zdawalo sie, ze w dole jest o wiele glosniejszy.
Panna Spisek stanela na palcach i wysunela glowe nad krawedz grobu.
— Panie Easy! Jest pan winien wdowie Langley czynsz za dwa miesiace! Zrozumiano? Panie Plenty, swinia nalezy do pani Frumment, a jesli pan jej nie odda, bede wracac i jeczec pod panskim oknem! Pani Fullsome, rodzina Dogelleyow miala prawo drogi przez opaczne pastwisko od tak dawna, ze nawet ja nie pamietam, i musi pani… musi…
Brzde… k…