— Gadaj! Juz! — ponaglila go Tiffany, tupiac noga.
— Ach, lojzicku, Tupanie Nogom sie zacelo! — jeknal Tepak Wullie. — Terozki to jus tylko zlosliwe bestanie!
Tego juz za wiele! Tiffany wybuchnela smiechem. Nie mozna bylo patrzec na bande przerazonych Feeglow i sie nie smiac. Tak marnie sobie radzili — wystarczylo ostre slowo, a przypominali koszyk pelen wystraszonych szczeniakow… tylko gorzej pachnieli.
Rob Rozboj usmiechnal sie krzywo.
— No ale syckie wielkie wiedzmy tes tak robiom — powiedzial. — Ta ciut grubo ukrodla pitnoscie kanapek ze synkom — dodal z podziwem.
— To pewnie niania Ogg — domyslila sie Tiffany. — Owszem, zawsze nosi specjalny woreczek przy nogawce reform.
— I to nie je prowdziwo stypa — oswiadczyl Rob. — Powinno byc spiewonie, picie i zginonie kolan, a nie tokie tam stanie i plotki.
— Plotkowanie to wazny element czarownictwa — wyjasnila Tiffany. — Sprawdzaja, czy jeszcze nie zwariowaly. O co chodzi z tym zginaniem kolan?
— No wis, tance. Jigi i reele. Nie jest to dobro stypa, jak rence nie machajom, stopy nie migajom, kolana sie nie zginajom i kilty nie powiewajom.
Tiffany nigdy nie widziala tanczacych Feeglow, ale ich slyszala. Brzmialo to jak bitwa i pewnie tak tez sie konczylo. Powiewanie kiltow troche ja jednak zaniepokoilo i przypomnialo o pytaniu, ktorego az do teraz nigdy jakos nie osmielila sie zadac.
— Powiedz… czy nosicie cokolwiek pod kiltami?
To, ze Feeglowie nagle ucichli, wywolalo wrazenie, ze niekoniecznie lubia, kiedy im sie stawia to pytanie.
Rob Rozboj zmruzyl oczy. Feeglowie wstrzymali oddechy.
— Niekoniecnie — powiedzial.
Pogrzeb dobiegl wreszcie konca, moze dlatego ze nie zostalo juz nic do jedzenia ani picia. Wiele odlatujacych czarownic trzymalo niewielkie paczuszki. To takze bylo elementem tradycji. Wiele rzeczy w chacie nalezalo do chaty i trafialo do nastepnej czarownicy, ktora sie tam wprowadzala. Jednak wszystko pozostale przechodzilo na wlasnosc przyjaciolek juz wkrotce zmarlej. A ze ona sama zyla jeszcze, kiedy sie to dzialo, udawalo sie uniknac klotni.
Jedno trzeba o czarownicach powiedziec: wedlug babci Weatherwax sa one „kims, kto patrzy wyzej”. Nie tlumaczyla tego. Rzadko kiedy cokolwiek tlumaczyla. Nie chodzilo jej o ludzi, ktorzy patrza w niebo — kazdy to robi. Zapewne miala na mysli to, ze czarownice potrafia spojrzec wyzej niz codzienne obowiazki i zastanowic sie: O co w tym wszystkim chodzi? Jak to dziala? Co powinnam robic? Po co tu jestem? A moze nawet: Czy jest cos, co nosi sie pod kiltem? Moze wlasnie dlatego to, co dziwne, u czarownic jest norma…
…a mimo to potrafia walczyc jak lasice o srebrna lyzeczke, ktora nie jest nawet srebrna. W tej chwili kilka czekalo niecierpliwie obok zlewu, az Tiffany zmyje nakrycia, ktore panna Spisek im obiecala.
Przynajmniej nie bylo klopotow z resztkami. Niania Ogg — czarownica, ktora wymyslila Zupe na Resztkach Kanapek — czekala obok spizarni ze swoja wielka sakwa i jeszcze wiekszym usmiechem.
— Chcialybysmy zachowac reszte miesa i ziemniaki na kolacje — powiedziala Tiffany z irytacja, ale tez z pewnym zaciekawieniem.
Poznala juz wczesniej nianie Ogg i calkiem ja polubila, ale panna Spisek stwierdzila ponuro, ze niania Ogg to „wstretny stary tobol”. Takie komentarze wzbudzaja zainteresowanie.
— Jasna sprawa — zgodzila sie niania Ogg, gdy Tiffany polozyla dlon na miesie. — Dobrze sobie dzis poradzilas, Tiff. Ludzie zauwazaja takie rzeczy.
I zniknela, zanim Tiffany zdazyla sie opanowac. Jedna z nich niemalze powiedziala „dziekuje”… Zadziwiajace!
Petulia pomogla jej wniesc do chaty wielki stol i dokonczyc sprzatania. Zawahala sie, nim wyszla.
— Umm… Dasz sobie rade, prawda? — zapytala. — To bylo troche… dziwne.
— Nie powinnysmy sie dziwic dziwnemu — odparla z godnoscia Tiffany. — Zreszta siedzialas juz przeciez przy zmarlych i umierajacych…
— O tak. Ale glownie przy swiniach. I kilku ludziach. Umm… Naprawde moge zostac, jesli ci zalezy — dodala Petulia tonem oznaczajacym: „Chce isc stad jak najszybciej”.
— Dziekuje. No ale… co najgorszego moze mi sie zdarzyc?
Przyjaciolka spojrzala na nia z powaga.
— Niech pomysle… Tysiac wampirzych demonow, a kazdy z wielkimi…
— Nic mi nie bedzie — przerwala jej Tiffany. — Nie martw sie. Dobranoc.
Zamknela drzwi i oparla sie o nie, zaslaniajac dlonia usta, dopoki nie uslyszala szczeku zamykanej furtki. Policzyla jeszcze do dziesieciu, by miec pewnosc, ze Petulia sie oddalila, i dopiero wtedy opuscila reke. Przez ten czas krzyk, ktory czekal cierpliwie, by zabrzmiec, oslabl do czegos w rodzaju „Unk!”.
Zapowiadala sie bardzo dziwna noc.
Ludzie umieraja. To smutne, ale tak robia. I co potem? Wszyscy sie spodziewaja, ze miejscowa czarownica bedzie wiedziec. No wiec obmywa sie cialo, dokonuje kilku sekretnych i chlupiacych czynnosci, odziewa zmarlego w najlepsze ubrania i uklada z miseczkami ziemi i soli obok (nikt nie wie, po co sie to robi, nawet panna Spisek, ale tak bylo zawsze). Kladzie sie mu na powiekach dwa pensy „dla przewoznika” i siedzi przy nim noc przed pochowkiem, bo zmarly nie powinien zostawac sam.
Po co — tego nikt nigdy dokladnie nie wytlumaczyl, choc wszyscy powtarzali historie o pewnym staruszku, ktory okazal sie mniej martwy, niz sie wydawal, a noca wstal i wrocil do lozka zony.
Prawdziwy powod byl prawdopodobnie o wiele bardziej mroczny. Poczatek i koniec czegokolwiek jest zawsze niebezpieczny. A zycia juz najbardziej.
Ale panna Spisek byla stara zla czarownica. Kto moze przewidziec, co sie zdarzy? Zaraz, powiedziala sobie Tiffany, chyba nie wierzysz w boffo? W rzeczywistosci to tylko sprytna staruszka z katalogiem.
W sasiednim pokoju umilklo krosno.
Czesto milklo. Ale tego wieczoru nagla cisza rozbrzmiewala glosniej niz zwykle.
— Czy mamy w spizarni cos, co trzeba szybko zjesc?! — zawolala czarownica.
Tak, zapowiada sie bardzo dziwna noc, pomyslala Tiffany.
Panna Spisek wczesnie polozyla sie do lozka. W pamieci Tiffany byl to pierwszy raz, kiedy nie spala w swoim fotelu. Wlozyla tez dluga biala koszule nocna i Tiffany po raz pierwszy mogla ja zobaczyc nie w czerni.
Nadal pozostalo wiele do zrobienia. Tradycja nakazywala, by nastepnej czarownicy zostawic chate skrzaca sie czystoscia, a chociaz trudno jest doprowadzic czern do skrzenia, Tiffany bardzo sie starala. Prawde mowiac, chata zawsze byla calkiem czysta, ale Tiffany drapala, szorowala i polerowala, gdyz w ten sposob odsuwala moment, kiedy bedzie musiala isc i porozmawiac z panna Spisek. Zmiotla nawet sztuczne pajeczyny i wrzucila je do ognia, gdzie palily sie brzydkim blekitnym plomieniem. Nie byla pewna, co zrobic z czaszkami. W koncu spisala wszystko, co pamietala o mieszkancach okolicznych wiosek: kiedy mialy sie rodzic dzieci, kto byl ciezko chory i na co, kto sie klocil, kto byl „trudny” i wszystkie inne drobiazgi, ktore jej zdaniem mogly pomoc Annagrammie. Cokolwiek, by odsunac te chwile…
Az wreszcie nie miala juz nic do zrobienia, tylko wspiac sie po waskich schodach i spytac:
— Czy potrzebuje pani czegos, panno Spisek?
Staruszka siedziala na lozku i pisala. Kruki przysiadly na poreczy.
— Musze wyslac pare listow z podziekowaniami — wyjasnila. — Niektore z tych dam dzisiaj przybyly z daleka i czeka je chlodny lot do domu.
— „Dziekuje za przybycie na moj pogrzeb”? — zapytala slabym glosem Tiffany.
— Wlasnie. A nieczesto sie pisze takie lisciki, tego mozesz byc pewna. Wiesz juz, ze nowa czarownica tutaj ma byc ta dziewczyna, Annagramma Hawkin? Na pewno chcialaby, zebys tu jeszcze zostala. Chociaz na jakis czas.