— Wiec beda musieli sie przyzwyczaic do mnie. Na pewno sie uciesza, kiedy znikna te czaszki i pajeczyny, i nikt juz nie bedzie ich straszyl! Wiem, ze miejscowi naprawde sie jej bali.
— Ach… — mruknela Tiffany.
— Bede ta nowa miotla — oswiadczyla Annagramma. — Powiem ci szczerze, Tiffany, po tej staruszce kazdy zyskalby tu popularnosc.
— Niby tak… Ale powiedz, Annagrammo, pracowalas kiedys z jakas inna czarownica?
— Nie. Zawsze bylam z pania Skorek. Przyjela mnie na pierwsza uczennice — dodala z duma Annagramma. — Jest bardzo wymagajaca.
— I nieczesto wedruje po wsiach, prawda?
— Nie. Koncentruje sie na Wyzszej Magyi. — Annagramma nie byla specjalnie spostrzegawcza, za to bardzo prozna, nawet jak na standardy czarownic; teraz jednak wydawala sie troche mniej pewna swego. — Ktos przeciez musi. Nie mozemy wszystkie wloczyc sie po okolicy, zeby bandazowac skaleczone palce. Czy to jakis klopot?
— Co? Alez nie. Jestem pewna, ze swietnie sobie poradzisz — zapewnila Tiffany pospiesznie. — Ehm… Poznalam troche te strony, wiec gdybys potrzebowala pomocy, wystarczy poprosic.
— Och, na pewno ustawie tu wszystko tak, jak mi odpowiada — odparla Annagramma, ktorej nieskonczona pewnosc siebie nie mogla dlugo pozostawac stlumiona. — Lepiej juz pojde. A przy okazji, chyba konczy sie jedzenie.
I odeszla z godnoscia.
Wielkie kadzie na lawie tuz przy drzwiach rzeczywiscie wygladaly na pustawe. Tiffany zauwazyla czarownice, ktora wcisnela sobie do kieszeni cztery jajka na twardo.
— Dzien dobry, panno Tyk — powiedziala glosno.
— Ach, Tiffany. — Panna Tyk odwrocila sie bez najmniejszej oznaki zaklopotania. — Panna Spisek wlasnie nam opowiadala, jak doskonale sobie tu radzilas.
— Dziekuje, panno Tyk.
— Mowi, ze oczy masz czujne na ukryte detale.
Jak na przyklad etykiety na czaszkach, pomyslala Tiffany.
— Panno Tyk, czy wie pani cokolwiek o tym, ze niektorzy chcieliby, abym przejela chate? — zapytala.
— Och, ta sprawa jest juz postanowiona. Byly pewne sugestie, ze moze jednak ty, skoro juz tu jestes, ale doprawdy, wciaz jestes mloda, gdy Annagramma ma o wiele wiecej doswiadczenia. Przykro mi, ale…
— To niesprawiedliwe, panno Tyk — przerwala jej Tiffany.
— Daj spokoj, Tiffany, czarownica nie powinna tak mowic… — zaczela panna Tyk.
— Nie chodzilo mi o to, ze niesprawiedliwe dla mnie, ale ze niesprawiedliwe wobec Annagrammy. Ona tu wszystko zepsuje, prawda?
Przez ulamek momentu panna Tyk wygladala, jakby czula sie winna. Byl to naprawde bardzo krotki czas, ale Tiffany zauwazyla.
— Pani Skorek jest pewna, ze Annagramma doskonale sobie poradzi.
— A pani?
— Nie zapominaj, do kogoz mowisz!
— Mowie do pani, panno Tyk. To jest… niesluszne!
Oczy Tiffany plonely. Katem jednego z nich zauwazyla, jak caly polmisek kielbasek przemieszcza sie z wielka szybkoscia po bialym obrusie.
— A to jest kradziez! — warknela i skoczyla za nim.
Pobiegla za polmiskiem, ktory — sunac o kilka cali nad ziemia — skrecil za rog chaty i zniknal za szopa dla koz. Ruszyla za nim.
Wsrod lisci za szopa lezalo juz kilka talerzy. Byly tu ziemniaki, maslo, kilkanascie kanapek z szynka, stos jajek na twardo i dwie gotowane kury. Wszystko oprocz kielbasek na polmisku, teraz juz nieruchomym, wygladalo na nadgryzione.
I nie bylo zadnego sladu Feeglow. Po tym wlasnie poznala, ze tu sa. Zawsze sie przed nia kryli, kiedy wiedzieli, ze jest zla.
A tym razem byla naprawde zla. Nie na Feeglow (w kazdym razie nie za bardzo), chociaz ta glupia sztuczka z chowaniem dzialala jej na nerwy, lecz na panne Tyk, babcie Weatherwax, Annagramme i panne Spisek (za umieranie), i na samego zimistrza (z wielu powodow, ktorych nie zdazyla sobie jeszcze poukladac).
Cofnela sie i znieruchomiala.
Zwykle bylo to uczucie powolnego, spokojnego toniecia, ale tym razem przypominalo skok w ciemnosc.
Kiedy uniosla powieki, miala wrazenie, ze zaglada przez okno do wielkiej sali. Dzwiek zdawal sie dobiegac z bardzo daleka i cos mrowilo ja miedzy oczami.
Pojawili sie Feeglowie — spod lisci, zza galezi, nawet spod talerzy. Ich glosy brzmialy jak spod wody.
— Ach, lojzicku! Zucila na nas jakiesik wielkie wiedzmowanie! — Jesce nigdy tak nie robila!
Ha… To ja sie chowam przed wami, pomyslala Tiffany. Niezwykla odmiana, co? Ciekawe, czy moge sie poruszac.
Zrobila krok w bok. Feeglowie chyba niczego nie zauwazyli.
Ha! Gdybym mogla podejsc tak do babci Weatherwax, tobym ja zaskoczyla…
Mrowienie na nosie bylo coraz bardziej dokuczliwe. Pojawilo sie uczucie calkiem podobne, choc na szczescie nie takie samo, jak koniecznosc odwiedzenia wygodki. To znaczylo: za chwile cos sie zdarzy i lepiej byc przygotowana.
Ich glosy stawaly sie coraz wyrazniejsze; w polu widzenia unosily sie niebieskie i fioletowe plamki.
A potem nastapilo cos, co — gdyby bylo dzwiekiem — brzmialoby jak „uuulamp!”. Jakby pukniecie w uszach po locie na miotle na duzej wysokosci. A Tiffany pojawila sie w samym srodku Feeglow, wzbudzajac chwilowa panike.
— Przestancie wykradac pogrzebowe dania, wy zlodziejskie cholestki! — krzyknela.
Feeglowie znieruchomieli, patrzac na nia ze zdziwieniem. Po chwili odezwal sie Rob Rozboj.
— Skarpety bez stop?
Nastapila jedna z tych chwil — czesto sie zdarzajacych w towarzystwie Feeglow — kiedy swiat jakby sie zaplatal i koniecznie trzeba rozsuplac ten wezel, zanim przejdzie sie dalej.
— O czym ty mowisz? — zdziwila sie Tiffany.
— Cholestki — wyjasnil Rob. — Tokie jakby skarpety bez stop na dole. Coby w nogi bylo cieplo, rozumis.
— Znaczy, takie ocieplacze?
— Ano. Lone. To by byla colkiem dobro nazwa dlo nich, bo lone to wlasnie robiom. A tak po prowdzie to moze chcialos powiedziec „zlodziejskie chlystki”, co loznaco…
— …nas — podpowiedzial Tepak Wullie.
— A tak. Dziekuje — powiedziala cicho Tiffany. Skrzyzowala rece i krzyknela: — No dobra, zlodziejskie chlystki! Jak smiecie wykradac pogrzebowe dania panny Spisek!
— Loj, bida, bida! To psecie Splatanie Rak! Splaataaaniee Raaaak! — zawyl Tepak Wullie, padl na ziemie i usilowal zaslonic sie liscmi.
Wokol niego Feeglowie kulili sie i jeczeli. Duzy Jan zaczal tluc glowa o tylna sciane mleczarni.
— Cichojcie! Syckie musimy byc spokojne! — wrzasnal Rob Rozboj. Rozgladal sie i rozpaczliwie machal rekami na swoich braci.
— I jesce Zaciskanie Warg! — krzyknal ktorys Feegle, wskazujac drzacym palcem twarz Tiffany. — Lona zno Zaciskanie Warg! Zguba nos ceko, zguba!
Probowali uciekac, ale ze znowu wpadli w panike, glownie zderzali sie ze soba.
— Czekam na wyjasnienia — rzekla Tiffany.
Znieruchomieli. Wszystkie spojrzenia skierowaly sie na Roba Rozboja.
— Wyjasnienia? — powtorzyl, przestepujac niepewnie z nogi na noge. — Ano tak, wyjasnienia. A ten… jakiego rodzoju Wyjasnienie bys chciola?
— Jak to jakiego rodzaju? Chce poznac prawde!
— Tak? Aha… Prowda… Jestes pewno? — upewnil sie dosc nerwowo Rob. — Bo moge ci doc duzo ciekawse Wyjasnienie…