nia nadepnie, zaczyna sie trzasc kredens.
— Kraza pogloski o demonie. — Pani Skorek posepnie zignorowala jej wypowiedz. — I… czaszkach.
— Ale… — zaczela Tiffany, lecz umilkla, bo babcia mocno scisnela jej ramie.
— Laboga, laboga — powiedziala babcia, wciaz nie puszczajac ramienia dziewczynki. — Czaszki, tak?
— Slyszalam pewne bardzo niepokojace historie. — Pani Skorek przygladala sie Tiffany uwaznie. — I to najmroczniejszej natury, pani Weatherwax. Mam wrazenie, ze ludzie w tym gospodarstwie byli bardzo zle obslugiwani. Uwolniono ciemne sily.
Tiffany chciala krzyknac: Nie! To tylko wymyslone historie! To tylko boffo! Ona sie nimi opiekowala! Przerywala ich bezsensowne klotnie, pamietala o ich prawach, drwila z ich glupoty! Nie dokonalaby tego, gdyby byla zwykla niewidoma staruszka! Musiala stac sie mitem!
Ale uscisk babci Weatherwax nakazywal jej zachowac milczenie.
— Z cala pewnoscia dzialaly tu niezwykle sily — przyznala babcia. — Zycze pani powodzenia w tych przedsiewzieciach, pani Skorek. A teraz zechce mi pani wybaczyc.
— Oczywiscie, panno… pani Weatherwax. Niech szczesliwe gwiazdy maja pania w opiece.
— Oby droga zwolnila, spotykajac pani stopy — odparla babcia. Przestala sciskac Tiffany, ale i tak niemal powlokla ja za chate, gdzie oparta o sciane stala miotla panny Spisek.
— Szybko przywiaz swoje bagaze. Musimy ruszac.
— Czy on wroci? — spytala Tiffany, z trudem mocujac na galazkach sakwe i stara walizke.
— Nie on, lecz to. Na razie nie. I chyba niepredko. Ale bedzie cie szukalo. I bedzie silniejsze. Niebezpieczne dla ciebie, jak podejrzewam, i dla wszystkich w poblizu. Tak duzo musisz sie nauczyc! Tyle masz do zrobienia!
— Podziekowalam mu! Staralam sie byc uprzejma! Dlaczego ciagle sie mna interesuje?
— Z powodu tanca — stwierdzila babcia.
— Naprawde zaluje!
— To nie wystarczy. Co burza wie o zalu? Musisz wszystko naprawic. Naprawde myslalas, ze miejsce jest zostawione dla ciebie? Och, to wszystko jest takie poplatane… Jak tam twoje stopy?
Tiffany, zagniewana i zaskoczona, znieruchomiala z noga uniesiona nad miotla.
— Moje stopy? A co z moimi stopami?
— Nie swierzbia cie? Co sie dzieje, kiedy zdejmujesz buty?
— Nic! Widze swoje skarpety! Co moje stopy maja z tym wszystkim wspolnego?
— Przekonamy sie — odpowiedziala babcia tonem, ktory mogl doprowadzic do szalu. — A teraz lecimy.
Tiffany sprobowala uniesc miotle, ale ledwie wzleciala ponad zeschnieta trawe. Obejrzala sie — na galazkach siedzialy tlumy Nac Mac Feeglow.
— Nie psejmuj sie nami — uspokoil ja Rob Rozboj. — Tsymamy sie mocno!
— Ale pilnuj, coby nie zucalo, bo i tak zaraz mi lodpadnie cubek glowy — uprzedzil Tepak Wullie.
— Dajom cos jesc w tym locie? — dopytywal sie Duzy Jan. — Bomiewezno chyba, jak nie dostane ciut drinka.
— Nie moge was wszystkich zabrac — oswiadczyla Tiffany. — Nie wiem nawet, dokad lece.
Babcia Weatherwax przyjrzala sie Feeglom z powaga.
— Musicie isc pieszo. Wyruszamy do Lancre. Adres to Tir Nani Ogg, Plac.
— Tir Nani Ogg? — zdziwila sie Tiffany. — Czy to nie…
— To znaczy: Miejsce Niani Ogg — wyjasnila babcia, gdy Feeglowie zeskoczyli z miotly. — Bedziesz tam bezpieczna. No, mniej wiecej. Ale po drodze musimy sie zatrzymac. Trzeba ten naszyjnik trzymac jak najdalej od ciebie. I wiem, jak to zrobic. O tak!
Nac Mac Feeglowie biegli spokojnie przez pograzony w szarym zmierzchu las. Miejscowa zwierzyna dowiedziala sie juz tego i owego o Feeglach, wiec puszyste lesne stworzonka pedzily do swoich norek albo wspinaly sie na drzewa. Mimo to po chwili Duzy Jan dal znak, by sie zatrzymac.
— Cosik nas tropi — oswiadczyl.
— Nie badz glupi — odparl Rob Rozboj. — Nic nie zostalo w tym lesie tak salonego, coby polowac na Feeglow.
— Wim, co wycuwam — upieral sie Duzy Jan. — Cuje to we swojej wodzie. Cosik skrado sie do nas w tej chwili!
— No, nie bede sie klocil z cyjoms wodom — ustapil Rob. — Dobra, chlopocki, wezcie sie ino rozstawcie wkolo.
Dobywajac mieczy, Feeglowie ustawili sie w krag. Jednak po kilku minutach zaczeli pomrukiwac zniecheceni. Niczego nie widzieli, niczego nie slyszeli. W bezpiecznej odleglosci spiewalo kilka ptakow. Dookola panowaly spokoj i cisza, tak niezwykle w poblizu Feeglow.
— Psykro mi, Jan, ale cosik mi sie zdaje, ze twoja woda tym razem jest zakorkowana — stwierdzil Rob Rozboj.
I wtedy wlasnie ser Horacy zeskoczyl mu z galezi na glowe.
Duzo wody przeplywalo pod wielkim mostem w Lancre, z gory jednak ledwie bylo ja widac, a to z powodu wodnej mgly unoszacej sie nad wodospadami troche dalej i wiszacej z lodowatym powietrzu. Woda pienila sie na calej dlugosci wawozu, a potem rzeka rzucala sie w otchlan wodospadu niczym losos i jak burza z piorunami uderzala o rowniny w dole. Od wodospadu mozna bylo sunac za nia szerokimi, leniwymi zakolami az do morza, mijajac po drodze Krede, jednak szybciej docieralo sie do celu, lecac w linii prostej.
Tiffany pokonala wodospad tylko raz, kiedy panna Plask pierwszy raz przyleciala z nia w gory. Od tego czasu zawsze wybierala dluzsza droge w dol, sunac tuz nad zygzakujacym traktem dylizansow. Przelot nad krawedzia tych wscieklych pradow w przepasc pelna zimnego, wilgotnego powietrza, a potem skierowanie miotly niemal pionowo w dol, znajdowaly sie calkiem wysoko na jej liscie rzeczy, ktorych nigdy nie zamierzala robic. Nigdy.
Babcia Weatherwax stala na moscie, sciskajac w dloni srebrnego konika.
— To jedyny sposob — wyjasnila. — Skonczy na dnie jakiejs morskiej glebi. I niech zimistrz cie tam szuka.
Tiffany kiwnela glowa. Nie plakala, co jednak nie jest tym samym co… no, nieplakanie. Ludzie chodzili sobie po swiecie, przez caly czas nie plakali i w ogole o tym nie mysleli. Ale ona teraz myslala. Myslala: Wcale nie placze…
To bylo rozsadne. Oczywiscie, ze tak. Przeciez to tylko boffo. Kazdy patyk jest rozdzka, kazda kaluza krysztalowa kula. Zaden przedmiot nie ma mocy, ktorej mu sie nie nada. Urzadzenia, czaszki i rozdzki sa jak… jak lopaty, noze, okulary. Jak… dzwignie. Uzywajac dzwigni, mozna podniesc wielki glaz, ale sama dzwignia nie wykonuje zadnej pracy.
— To musi byc twoja decyzja — oswiadczyla babcia Weatherwax. — Nie moge jej podjac za ciebie. Ale dopoki masz ten drobiazg przy sobie, to cos bedzie niebezpieczne.
— Wiesz, on chyba nie chcial mnie skrzywdzic. Byl tylko zdenerwowany.
— Naprawde? I chcesz to spotkac jeszcze raz, kiedy sie zdenerwuje?
Tiffany pomyslala o jego dziwnym obliczu. Byly tam ludzkie rysy, mniej wiecej, ale sprawialy wrazenie, jakby zimistrz slyszal o idei bycia czlowiekiem, tylko ze jeszcze sie nie nauczyl, jak to robic.
— Myslisz, ze wyrzadzi krzywde innym? — spytala.
— To jest Zima, dziecko. Zima to nie tylko piekne platki sniegu, prawda?
Tiffany wyciagnela reke.
— Oddaj mi go. Prosze.
Babcia wzruszyla ramionami i wreczyla jej srebrnego konika.
Lezal teraz na dloni Tiffany, na tej dziwacznej bialej bliznie. Pierwszy prezent, jaki w zyciu dostala, ktory