nie byl uzyteczny, nie mial sluzyc do czegos praktycznego.
Nie jest mi potrzebny, myslala Tiffany. Moja moc bierze sie z Kredy. Ale czy takie zycie mnie czeka? Nic, czego nie potrzebuje?
— Powinnysmy go przywiazac do czegos lekkiego — powiedziala rzeczowo. — Inaczej zostanie tutaj na dnie.
Poszperala chwile w trawie przy moscie, znalazla patyk i oplatala go srebrnym lancuszkiem.
Bylo poludnie. Tiffany wymyslila okreslenie „poludniowy blask”, gdyz podobalo jej sie brzmienie tych slow. Kazdy potrafi byc czarownica w ciemnosci o polnocy, ale trzeba naprawde sporo umiec, by byc czarownica w poludniowym blasku.
W kazdym razie umiem byc czarownica, myslala, wracajac na srodek mostu. Niekoniecznie umiem byc szczesliwa.
Rzucila naszyjnik do rzeki.
Nie robila z tego wielkiej ceremonii. Przyjemnie byloby powiedziec, ze srebrny kon blysnal w promieniach slonca i zdawal sie przez chwile wisiec w powietrzu, zanim spadl w glebie wawozu. Moze i tak, ale Tiffany nie patrzyla.
— Dobrze — stwierdzila krotko babcia Weatherwax. — Juz po wszystkim?
— Nie. Wtanczylas w opowiesc, dziewczyno, w historie, ktora co roku opowiada sie swiatu. To historia o lodzie i ogniu, o Lecie i Zimie. Poplatalas ja. Musisz teraz zostac w niej do konca i dopilnowac, by potoczyla sie tak, jak trzeba. Ten kon pozwolil nam tylko zyskac na czasie, nic wiecej.
— Ile zyskac?
— Nie wiem. Nic takiego jeszcze sie nie zdarzylo. Ale mamy czasu przynajmniej tyle, zeby sie zastanowic. Jak tam twoje stopy?
Zimistrz poruszal sie przez swiat, nie poruszajac sie wcale w zadnym ludzkim sensie tego slowa. Gdziekolwiek trwala zima, on byl takze.
Probowal myslec. Nigdy wczesniej nie musial tego robic, wiec go to bolalo. Az do teraz ludzie byli tylko elementami swiata, ktore przemieszczaja sie w dziwaczny sposob i rozpalaja ognie. Teraz tkal sobie umysl i wszystko bylo dla niego nowe.
Czlowiek… z ludzkiego materialu. Tak powiedziala.
Ludzki material. Musi stworzyc siebie z ludzkiego materialu, dla swej ukochanej. W chlodzie kostnic i wrakow statkow mknal w powietrzu, szukajac ludzkiego materialu. Co to takiego? Glownie ziemia i woda. Wystarczy zostawic czlowieka na dostatecznie dlugo, a nawet woda wyschnie i zostanie tylko kilka garsci rozwiewanego przez wiatr pylu!
A poki szuka, moze tez jej pokazac, jak jest potezny.
Tego wieczoru Tiffany siedziala na brzegu swojego nowego lozka, a obloki snu wzbieraly w jej umysle niczym burzowe chmury. Ziewala i patrzyla na swoje stopy.
Byly rozowe i mialy po piec palcow. Byly to calkiem dobre stopy.
Normalnie, kiedy czlowiek kogos spotyka, ten ktos mowi: Jak sie masz?”. Niania Ogg powiedziala: „Wejdz. Jak tam twoje stopy?”.
Nie wiadomo dlaczego wszyscy interesowali sie jej stopami. Oczywiscie stopy sa wazne, ale czego wlasciwie sie po nich spodziewali?
Pomachala nimi na koncach nog. Nie zrobily niczego niezwyklego, wiec polozyla sie do lozka.
Od dwoch nocy nie spala dobrze. Nie zdawala sobie z tego sprawy, dopoki nie dotarla do Tir Nani Ogg, a jej mozg z wlasnej inicjatywy nie zaczal wirowac. Rozmawiala z pania Ogg, ale trudno jej bylo sobie przypomniec o czym. Glosy dudnily jej w uszach. Teraz wreszcie nie miala nic innego do roboty oprocz spania.
To bylo wygodne lozko, najlepsze, w jakim dotad lezala. I byl to najlepszy pokoj, w jakim przebywala, choc zmeczenie nie pozwolilo zbadac go dokladnie. Czarownice niezbyt dbaja o wygode, zwlaszcza w pokojach goscinnych, ale Tiffany dorastala, majac dla siebie prastare lozko, ktorego sprezyny przy kazdym jej ruchu robily „doing!”. Jesli sie postarala, mogla zagrac na nich melodie.
Na tym lozku materac byl gruby i miekki. Zapadla sie w niego jak w bardzo delikatne, bardzo cieple i bardzo powolne ruchome piaski.
Klopot polega na tym, ze choc mozna zamknac oczy, nie da sie zamknac mysli. Lezala w ciemnosci, a mysli rysowaly w jej glowie obrazy — wizerunki zegarow dzwieczacych „brzdek-brzdak!”, platkow sniegu w ksztalcie jej samej, panny Spisek sunacej noca przez las, szukajacej zlych ludzi i trzymajacej w gotowosci swoj pozolkly paznokiec.
Mityczna panna Spisek…
Tiffany przeplynela przez te pomieszane wspomnienia w metna biel. Jednak biel stawala sie wyrazniejsza, nabierala szczegolow, pojawialy sie niewielkie obszary czerni i szarosci. Zaczely kolysac sie lagodnie z boku na bok…
Otworzyla oczy i wszystko stalo sie wyrazne. Stala na… na lodzi. Nie, na wielkim zaglowcu. Snieg lezal na pokladach, a z olinowania zwisaly sople. Zaglowiec plynal w rozwodnionym blasku switu, po spokojnym szarym morzu pokrytym kra i klebami mgly. Liny trzeszczaly, wiatr wzdychal w zaglach. Nikogo nie bylo widac.
— Aha. To chyba sen. Wypusc mnie, prosze — odezwal sie znajomy glos.
— Kim jestes? — zdziwila sie Tiffany.
— Toba. Kaszlnij, prosze.
No dobrze, jesli to sen, pomyslala Tiffany. I kaszlnela. Jakas postac wyrosla ze sniegu na pokladzie. To byla ona i teraz rozgladala sie w skupieniu.
— Tez jestes mna? — spytala Tiffany.
To dziwne, ale na tym zimnym pokladzie wszystko to wcale nie wydawalo sie… dziwne.
— Hm… tak. — Druga Tiffany wciaz z uwaga przygladala sie roznym obiektom. — Jestem twoja Trzecia Mysla. Pamietasz? Ta czescia ciebie, ktora nigdy nie przestaje myslec. Tym kawalkiem, ktory zauwaza drobne szczegoly. Przyjemnie jest wyjsc na swieze powietrze. Hm.
— Czy cos jest nie tak?
— No coz, to najwyrazniej jest sen. Jesli zechcesz tam spojrzec, zobaczysz, ze sternik w zoltym sztormiaku, tam na gorze, przy kole sterowym, to Wesoly Zeglarz z opakowan tytoniu, jaki palila babcia Obolala. Zawsze przychodzi ci do glowy, kiedy myslisz o morzu.
Tiffany przyjrzala sie brodatemu mezczyznie, ktory pomachal do niej wesolo.
— Tak, to na pewno on! — stwierdzila.
— Ale nie wydaje mi sie, zeby to byl nasz sen — uznala Trzecia Mysl. — Jest zbyt… realny.
Tiffany schylila sie i podniosla garsc sniegu.
— Wydaje sie calkiem realny — oswiadczyla. — Wydaje sie zimny. Ulepila kulke i rzucila nia w siebie.
— Naprawde wolalabym, zebys tego nie robila — rzekla druga Tiffany, strzepujac snieg z ramienia. — Ale widzisz teraz, o co mi chodzi? Sny nigdy nie sa tak… tak bardzo niesenne jak ten.
— Wiem, o co mi chodzi — odparla Tiffany. — Beda jak prawdziwe, a potem pojawi sie cos niezwyklego.
— Wlasnie. Wcale mi sie to nie podoba. Jesli to sen, zaraz zdarzy sie cos okropnego…
Spojrzaly przed dziob statku. Cale morze przeslaniala tam sciana groznej, brudnej mgly.
— Cos jest w tej mgle — oswiadczyly obie Tiffany chorem. Odwrocily sie i wbiegly po drabinie do sternika.
— Trzymaj sie z daleka od mgly! Prosze, nie wplywaj w nia! — zawolala Tiffany.
Wesoly Zeglarz wyjal z ust fajke i spojrzal ze zdziwieniem.
— Mily Dymek przy Kazdej Pogodzie? — zwrocil sie do Tiffany.
— Co?
— On nic wiecej nie potrafi powiedziec — wyjasnila jej Trzecia Mysl, chwytajac kolo sterowe. — Pamietasz?