wielka gora lodowa.
Niania Ogg przyjrzala sie jej lagodnie i z uwaga. Tiffany patrzyla w jej ciemne, blyszczace oczy. Nie probuj jej oszukiwac ani ukrywac czegokolwiek przed tymi oczami, ostrzegla ja Trzecia Mysl. Wszyscy mowia, ze jeszcze w dziecinstwie byla najlepsza przyjaciolka babci Weatherwax. A to znaczy, ze pod tymi wszystkimi zmarszczkami ma nerwy ze stali.
— Na dole jest imbryk — oswiadczyla niania wesolo. — Moze zejdziesz i opowiesz mi o wszystkim?
Tiffany sprawdzila w „Slowniku Nieocenzurowanym” slowo „ulicznica” i odkryla, ze oznacza ono „kobiete, ktora nie jest lepsza, niz byc powinna” oraz „kobiete latwej cnoty”. Po namysle uznala, iz oznacza to, ze Gytha Ogg, znana jako niania, jest osoba godna wielkiego szacunku. Przede wszystkim cnota byla dla niej czyms latwym. A jesli nie byla lepsza, niz byc powinna, to znaczy, ze byla tak dobra, jak nalezy.
Miala wrazenie, ze pannie Spisek chodzilo o cos innego, ale przeciez nie mozna sie klocic z logika…
W kazdym razie niania Ogg byla doskonala sluchaczka. Pilnie nadstawiala ucha i zanim Tiffany zdala sobie z tego sprawe, opowiadala jej juz o wszystkim. Niania siedziala po przeciwnej stronie wielkiego kuchennego stolu i spokojnie pykala z fajki ozdobionej wyrzezbionym jezem. Czasem zadawala niewinne pytanie, na przyklad „A to czemu?” albo „A potem co sie stalo?”, i opowiesc rozwijala sie dalej. Niania z przyjaznym usmiechem potrafila wyciagnac z czlowieka fakty, o ktorych wedle wlasnego przekonania nie mial pojecia.
Kiedy rozmawialy, Trzecie Mysli Tiffany badaly pokoj, zerkajac kacikami oczu.
Byl cudownie czysty i jasny, a wszedzie staly bibeloty — tanie i wesole, z tego rodzaju, ktore maja napisy „Dla Najlepszej Mamy na swiecie”. A gdzie nie bylo ozdob, staly obrazki niemowlakow, dzieci w roznym wieku i calych rodzin.
Tiffany sadzila, ze tylko bogacze mieszkaja w takich domach. Niania miala tu lampy naftowe! Byla tez balia zrobiona z blachy, zawieszona na haku w scianie wygodki. I pompa w domu! Ale niania spacerowala po mieszkaniu w swojej dosc wytartej czarnej sukni i wcale nie wygladala na bogacza.
Z fotela obserwowal Tiffany wielki szary kocur. Jego na wpol otwarte oko polyskiwalo czystym zlem. Niania o nim napomknela: „Nazywa sie Greebo… Nie zwracaj na niego uwagi, to tylko wielki stary pieszczoch”, co — jak Tiffany sie domyslala — nalezalo tlumaczyc na „wbije ci pazury w noge, jak tylko sie do niego zblizysz”.
Tiffany opowiadala, jak nie opowiadala jeszcze nikomu. To chyba czary, uznala jej Trzecia Mysl. Czarownice szybko uczyly sie zmuszac ludzi do posluszenstwa wypowiadanymi zakleciami, ale niania Ogg uzywala sluchania.
— Ten chlopak, Roland, ktory nie jest twoim mlodym czlowiekiem… — rzucila niania, kiedy Tiffany przerwala dla nabrania tchu.
— Myslisz, ze kiedys za niego wyjdziesz, prawda?
Nie klam jej, ostrzegla Trzecia Mysl.
— Ja… wie pani, rozne rzeczy przychodza czlowiekowi do glowy, kiedy sie nie pilnuje. To nie to samo co myslenie. Zreszta wszyscy inni chlopcy, jakich spotkalam, gapia sie tylko na swoje glupie stopy! Petulia uwaza, ze to z powodu kapelusza.
— No tak… Zdjecie go czesto pomaga — stwierdzila niania Ogg.
— Tak samo zreszta, jak gleboko wycieta suknia… Pomagala, kiedy bylam mloda. Przestawali sie gapic na swoje glupie stopy od razu.
Tiffany widziala wpatrzone w siebie ciemne oczy. Wybuchnela smiechem. Twarz pani Ogg rozciagnela sie w szerokim usmiechu, ktory powinno sie gdzies zamknac ze wzgledu na nakazy przyzwoitosci. Tiffany poczula sie o wiele lepiej. Najwyrazniej przeszla jakas probe.
— Ale sadze, ze z zimistrzem to sie nie uda, oczywiscie — dodala niania Ogg i znowu wrocil posepny nastroj.
— Nie przeszkadzaja mi platki sniegu — zapewnila Tiffany. — Ale gora lodowa… to juz chyba troche za wiele.
— Popisuje sie przed dziewczyna. — Niania pyknela z fajki. — Owszem, oni czesto to robia.
— Ale moze kogos zabic!
— Jest Zima. Tym sie zajmuje. Ale tak sobie mysle, ze teraz robi glupstwa, bo nigdy jeszcze nie byl zakochany w czlowieku.
— Zakochany?
— Wiesz, pewnie mu sie wydaje, ze jest zakochany.
I znowu ciemne oczy obserwowaly Tiffany uwaznie.
— Zywiolaki sa dosc prymitywne — ciagnela niania. — Ale on usiluje byc czlowiekiem. A to skomplikowane. Jestesmy napakowani myslami i uczuciami, ktorych on nie rozumie… nawet nie moze zrozumiec. Na przyklad gniewu. Sniezyca nigdy nie jest rozgniewana. Burza nie czuje nienawisci do ludzi, ktorzy w niej gina. Wiatr nie bywa okrutny. Ale im czesciej on mysli o tobie, tym czesciej musi sobie radzic z takimi uczuciami. I nikt nie moze go nauczyc. Nie jest zbyt madry.
Ktos zapukal. Niania otworzyla drzwi. W progu stala babcia Weatherwax, a panna Tyk wygladala jej zza ramienia.
— Blogoslawienstwo niech splynie na ten dom — powiedziala babcia tonem, ktory sugerowal, ze gdyby trzeba bylo cofnac jakies blogoslawienstwo, tez moze to zalatwic.
— Calkiem mozliwe — zgodzila sie niania Ogg.
— Czyli to Ped Fecundis? — Babcia skinela Tiffany glowa.
— Wyglada na ostry przypadek. Deski podlogi zaczely rosnac; kiedy przeszla po nich bosymi stopami.
— Ha! Dalas jej cos na to?
— Zalecilam kapcie.
— Naprawde nie rozumiem, jak moze dochodzic do awataryzacji w wypadku zywiolaka, przeciez to nie ma… — zaczela panna Tyk.
— Niech pani juz sie nie madrzy — przerwala jej babcia Weatherwax. — Zauwazylam, ze madrzy sie pani, kiedy cos sie nie udaje. To nie pomaga.
— Nie chce niepokoic tego dziecka, i tyle. — Panna Tyk ujela Tiffany za reke, poklepala ja lagodnie. — Nie martw sie, Tiffany, na pewno…
— Jest czarownica — przypomniala surowo babcia. — Musimy jej powiedziec prawde.
— Myslicie, ze zmieniam sie… w boginie? — spytala Tiffany. Warto bylo zobaczyc ich twarze. Jedyne wargi nieukladajace sie w „o” nalezaly do babci Weatherwax, ktora usmiechala sie z wyzszoscia. Wygladala jak osoba, ktorej pies wlasnie wykonal calkiem niezla sztuczke.
— Jak to odgadlas? — spytala.
Doktor Bustle podpowiadal: awatar, inkarnacja boga. Ale przeciez wam tego nie powiem, uznala Tiffany.
— Czyli mam racje?
— Tak — przyznala babcia. — Zimistrz uwaza, ze jestes… och, ona ma wiele imion. Pani Kwiatow to jedno z ladniejszych. Albo Letnia Pani. Ona tworzy lato, jak on tworzy zime. Bierze cie za nia.
— Rozumiem — zgodzila sie Tiffany. — Ale my wiemy, ze sie myli, prawda?
— Ehm… Nie tak bardzo, jak bysmy chcialy — stwierdzila panna Tyk.
Wiekszosc Feeglow obozowala w stodole niani Ogg. Przeprowadzaly tam narade wojenna, tylko tym razem chodzilo o cos, co nie jest calkiem tym samym.
— To, co tu momy — rzekl Rob Rozboj — to psypadek Romansu.
— A co to je, Rob? — zapytal ktorys Feegle.
— Cy to je jakos o tym, skond sie biorom dzieci? — zapytal Tepak Wullie. — Mowiles nam o tym zeslego roku. Bardzo bylo ciekowie, ino jak dla mnie za bardzo naciongone.
— Nie tok colkiem — odparl Rob Rozboj. — Trudno to wytlumocyc. Ale se myslem, co zimists chce romansowac z wielkom ciut wiedzmom, a lona nie wi, co z tym zrobic.
— Cyli tu chodzi o to, skond sie biorom dzieci?
— Ni, bo to wiedzom nawet zwiezoki, ale ino ludzie wiedzom o Romansowaniu — tlumaczyl Rob. — Kiedy byk spotyko paniom krowe, nie musi jej godoc: „Serce mi robi «bang, bang, bang!», kiedy cie widzem”, bo majom