marznacej mgly. I to calkiem przystojnej twarzy…

— Sluchaj, nie chcialam, zebys pomyslal…

— Chcialam? — powtorzyl ze zdumieniem zimistrz. — Ale my nie chcemy. My jestesmy!

— Co… co chcesz przez to powiedziec?

— Lojzicku!

— No nie… — szepnela Tiffany, kiedy Feeglowie wyskoczyli sposrod trawy.

Feeglowie nie znali znaczenia slowa „strach”. Tiffany wolalaby niekiedy, zeby czytali czasem slownik. Walczyli jak tygrysy, walczyli jak demony, walczyli jak olbrzymy. Natomiast niestety nie walczyli jak ktos, kto ma w glowie wiecej niz lyzeczke mozgu.

Zaatakowali zimistrza mieczami, glowami i stopami. A to, ze wszystkie ciosy przechodzily przez niego, jakby byl cieniem, wcale im jakos nie przeszkadzalo. Kiedy Feegle wymierzal kopniaka w mglista lydke i w rezultacie trafial butem we wlasna glowe, to efekt byl zadowalajacy.

Zimistrz nie zwracal na nich uwagi, tak jak czlowiek ignoruje motyle.

— Gdzie twoja moc? Dlaczego jestes tak ubrana? — zapytal. — Nie tak byc powinno!

Podszedl i chwycil reke Tiffany — mocno, o wiele mocniej, niz powinno to byc mozliwe dla widmowej dloni.

— To niewlasciwe! — krzyknal.

Nad polana szybko przesuwaly sie chmury.

— Pusc mnie! — Tiffany probowala sie wyrwac.

— Jestes nia! — zawolal zimistrz i przyciagnal ja do siebie.

Tiffany nie wiedziala, skad dobiegl krzyk, ale uderzenie zadala jej wlasna, samodzielnie myslaca dlon. Trafila zimistrza w policzek, tak mocno, ze na chwile twarz rozplynela sie jak rozmazana farba.

— Nie zblizaj sie do mnie! — wrzasnela. — Nie dotykaj mnie!

Cos zamigotalo za zimistrzem. Tiffany nie widziala tego wyraznie z powodu lodowej mgielki, wlasnej grozy i strachu — ale cos rozmytego i ciemnego zblizalo sie do nich po polanie, falujace i znieksztalcone jak postac widziana przez warstwe lodu. Przez jedna straszna chwile stanelo za przejrzysta sylwetka, a potem stalo sie babcia Weatherwax zajmujaca te sama przestrzen co zimistrz. Wewnatrz niego.

Krzyczal przez sekunde i eksplodowal w mgle.

Babcia potknela sie i zrobila krok naprzod. Mrugala niepewnie.

— Troche potrwa, zanim pozbede sie tego posmaku z glowy — powiedziala. — Zamknij usta, dziewczyno, bo cos moze ci do nich wleciec.

Tiffany zamknela usta. Cos moglo jej do nich wleciec.

— Co… co pani z nim zrobila? — wykrztusila.

— Z tym — burknela babcia, rozcierajac czolo. — To jest cos, nie ktos. Cos, ktore mysli, ze jest kims. A teraz daj mi swoj naszyjnik.

— Co? Przeciez jest moj!

— Wydaje ci sie, ze mam ochote na dyskusje? Czy mam wypisane na twarzy, ze mam ochote na dyskusje? Oddaj mi go zaraz! Jak smiesz mi sie sprzeciwiac?

— Nie oddam tak…

Babcia Weatherwax znizyla glos i przenikliwym szeptem, o wiele gorszym od krzyku, powiedziala:

— W ten sposob to cos cie znajduje! Chcesz, zeby znow cie znalazlo? Teraz jest tylko mgla. Sadzisz, ze nie potrafi sie zestalic?

Tiffany pomyslala o tej dziwnej twarzy poruszajacej sie nie tak, jak powinna sie poruszac prawdziwa twarz, i o dziwnym glosie skladajacym slowa, jakby to byly cegly…

Rozpiela srebrna klamerke i podala babci naszyjnik.

To tylko boffo, tlumaczyla sobie. Kazdy patyk jest rozdzka, kazda kaluza krysztalowa kula. To rzecz. Nie jest mi niezbedna do zycia.

Owszem, jest niezbedna.

— Musisz mi to dac — wyjasnila delikatnie babcia. — Nie moge wziac sama.

Wyciagnela otwarta dlon.

Tiffany upuscila na nia srebrnego konika i starala sie nie widziec palcow czarownicy jako zaciskajacych sie szponow.

— Dobrze — rzekla zadowolona babcia. — Teraz musimy ruszac.

— Obserwowalas mnie — powiedziala Tiffany z wyrzutem.

— Caly ranek. Moglabys mnie zobaczyc, gdyby przyszlo ci do glowy, zeby popatrzec. Ale musze przyznac, ze nie poradzilas sobie zle na pogrzebie.

— Dobrze sobie poradzilam!

— To wlasnie powiedzialam.

— Nie — odparla wciaz drzaca Tiffany. — Wcale nie.

— Nigdy nie trzymalam czaszek ani niczego takiego — oswiadczyla babcia, nie zwracajac uwagi na jej slowa. — W kazdym razie sztucznych. Ale panna Spisek… — Urwala.

Tiffany zauwazyla, ze babcia Weatherwax spoglada ponad korony drzew.

— To znowu on? — zapytala.

— Nie — odparla babcia, jakby byl to powod do rozczarowania. — Nie, to mloda panna Hawkin. I pani Letycja Skorek. Nie zwlekaly, jak widze. A panna Spisek ledwie ostygla. — Prychnela niechetnie. — Niektore osoby moglyby okazac nieco przyzwoitosci i powsciagnac swoja skwapliwosc.

Obie miotly wyladowaly niedaleko. Annagramma sie zdenerwowala, a pani Skorek jak zawsze byla bardzo dobrze ubrana, nosila duzo okultystycznej bizuterii i miala wyraz twarzy mowiacy, ze rozmowca troche ja irytuje, ale jest laskawa i nie okazuje tego. Na Tiffany zawsze patrzyla — o ile raczyla w ogole na nia spojrzec — jakby miala do czynienia z dziwacznym stworzeniem, ktorego zupelnie nie rozumie.

Pani Skorek zawsze byla grzeczna wobec babci, w sposob formalny i chlodny. Doprowadzalo to babcie do szalu, ale tak to juz jest z czarownicami. Jesli naprawde sie nie lubily, byly dla siebie uprzejme jak ksiezne.

Kiedy obie podeszly blizej, babcia Weatherwax sklonila sie nisko i zdjela kapelusz. Pani Skorek postapila tak samo, tylko jej uklon byl odrobine nizszy.

Tiffany zauwazyla, jak babcia zerka przed siebie, a potem schyla sie jeszcze nizej, mniej wiecej o cal.

Pani Skorek udalo sie zejsc o pol cala dalej w dol.

Tiffany i Annagramma wymienily bezradne spojrzenia ponad wygietymi grzbietami. Czasami takie ceremonie ciagnely sie godzinami.

Babcia Weatherwax steknela i wyprostowala sie. Podobnie jak czerwona na twarzy pani Skorek.

— Niech blogoslawienstwo splynie na nasze spotkanie — powiedziala babcia spokojnie.

Tiffany skrzywila sie — to byla deklaracja wrogosci. Krzyki i klucie palcami nalezalo do zwyczajnych elementow klotni czarownic, ale mowienie powoli i uprzejmie stanowilo otwarta wojne.

— Jak milo, ze zechcialyscie nas powitac — odrzekla pani Skorek.

— Mam nadzieje, ze widze pania w dobrym zdrowiu.

— Staram sie, panno Weatherwax.

Annagramma zamknela oczy. Wedlug standardow czarownic bylo to kopniecie w brzuch.

— Pani Weatherwax, pani Skorek — sprostowala babcia. — Sadze, ze pani to wie.

— Alez tak. Oczywiscie. Jakze mi przykro.

Po tej wscieklej wymianie ciosow babcia mowila dalej.

— Wierze, ze pannie Hawkin spodoba sie tutaj.

— Jestem pewna, ze… — Pani Skorek spojrzala na Tiffany pytajaco.

— Tiffany — podpowiedziala uprzejmie Tiffany.

— Tiffany. Oczywiscie. Jakie piekne imie… Jestem pewna, ze Tiffany zrobila, co mogla. Jednakze wyegzorcyzmujemy i wyswiecimy chate, by zabezpieczyc sie przed… wplywami.

Juz wszystko wyszorowalam i wymylam, pomyslala Tiffany.

— Wplywy? — zdziwila sie babcia Weatherwax.

Nawet zimistrz nie zdolalby przemowic glosem tak lodowatym.

— I niepokojace wibracje — dokonczyla pani Skorek.

— Och, o nich juz wiem — wtracila Tiffany. — To ta obluzowana deska podlogowa w kuchni. Kiedy sie na

Вы читаете Zimistrz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату