wysoko w murze.

— Dobrze, teraz pojde do ojca — rzekl i jego radosc przygasla. — Juz po obiedzie… Jesli nie odwiedzam go codziennie, zapomina, kim jestem.

Kiedy wyszedl, Feeglowie spojrzeli po sobie.

— Chlopocek ni ma teroz latwego zycia — uznal Rob Rozboj.

— Ale musis psyznac, ze idzie mu lepiej — rzekl Billy Brodacz.

— Ano, ni je z niego taki borok, jak zem myslal, ale ten miec je dla niego duzo za cienzki. I tseba mi tygodni nauki — oswiadczyl Duzy Jan. — Momy te tygodnie, Rob?

Rob Rozboj wzruszyl ramionami.

— Kto moze widziec? Ale bedzie bohaterem, chocby nie wim co. Wielko ciut wiedzma juz niedlugo spotka zimistsa. Nie moze z tym walcyc. Je tak, jak mowila wiedzma wiedzm: Nie mozes walcyc z lopowiesciom tak starom. Znajdzie sposob. — Zlozyl dlonie przy ustach. — Dalej, chlopocki, wrocamy do kopca! Psyjdziemy tu wiecorem! Moze nie da sie tak lod razu zrobic bohatera.

* * *

Mlodszy brat Tiffany byl dostatecznie duzy, by chciec uchodzic za jeszcze wiekszego. To niebezpieczna ambicja na pracowitej fermie — sa tam konie o wielkich kopytach, wodopoje dla owiec i sto jeden innych miejsc, gdzie mala osoba moze pozostac niezauwazona, dopoki nie bedzie za pozno. Ale najbardziej ze wszystkiego lubil wode. Kiedy nie mozna bylo go znalezc, zwykle siedzial nad rzeka i lowil ryby. Kochal rzeke, co moglo dziwic, gdyz kiedys wyskoczyl z niej wielki zielony potwor i chcial go pozrec. Jednakze Tiffany trafila potwora w paszcze wielka zelazna patelnia. Poniewaz Wentworth jadl wtedy cukierki, jego jedyny komentarz brzmial „Tiffy walnela rybe, az bangnelo”. Mimo to wyrastal na utalentowanego wedkarza. Dzisiaj po poludniu takze lowil. Odkryl, jak zgadywac, gdzie sie przyczaily potwory. Naprawde duze szczupaki kryly sie w glebokich czarnych dolach, snujac swe powolne, glodne mysli, az przyneta Wentwortha opadala im niemal wprost do paszczy.

Kiedy Tiffany poszla po niego, wracal juz sciezka do domu. Zataczal sie, mokry i brudny, i dzwigal rybe, ktora wygladala, jakby wazyla polowe tego co on.

— Zalapalem takiego wielkiego! — krzyknal, gdy tylko ja zobaczyl.

— Abe wymyslil, ze wplyna pod przewrocona wierzbe, wiesz? Mowil, ze o tej porze roku beda lapac na wszystko. Widzisz, jaki wielki? Przewrocil mnie, ale go utrzymalem! Wazy co najmniej trzydziesci funtow!

Jakies dwadziescia, pomyslala Tiffany, ale ryby zawsze sa o wiele ciezsze dla kogos, kto je zlowil.

— Brawo. Ale idzmy predzej, nadchodzi mroz.

— Moge go zjesc na kolacje? Strasznie sie meczylem, zeby go podebrac! Co najmniej trzydziesci piec funtow! — opowiadal Wentworth, uginajac sie pod ciezarem ryby.

Tiffany wiedziala, ze nie warto mu proponowac pomocy. To by byla obraza.

— Nie, trzeba go oczyscic i namoczyc przez jeden dzien, a mama zrobila dzisiaj potrawke. Ale jutro ugotuje ci go w sosie imbirowym.

— I wystarczy dla wszystkich — dodal szczesliwy Wentworth. — Bo wazy co najmniej czterdziesci funtow!

Tej nocy, kiedy zdobycz zyskala nalezny podziw wszystkich i okazalo sie, ze wazy dwadziescia trzy funty (z reka Tiffany na wadze, zeby troche pomoc), Tiffany w komorce oczyscila rybe. To takie ladne okreslenie na wyrwanie albo wyciecie wszystkiego, czego nie powinno sie zjadac — a gdyby ona mogla decydowac, oznaczaloby cala rybe. Niezbyt lubila szczupaka, ale czarownica nie powinna krecic nosem na darmowa zywnosc, a w dobrym sosie nie bedzie smakowal szczupakiem.

Potem, kiedy zgarniala wnetrznosci do wiadra dla swin, dostrzegla blysk srebra. Coz, trudno miec pretensje do Wentwortha, ze byl zbyt podniecony, by wyciagnac przynete.

Siegnela w glab wiadra i wyjela pokrytego sluzem i luskami, ale latwo rozpoznawalnego srebrnego konika.

Powinien teraz zahuczec grom. A tylko Wentworth w sasiednim pomieszczeniu po raz dziesiaty opowiadal o heroicznym schwytaniu straszliwej ryby. Powinna zerwac sie wichura, ale jedynie lekki przeciag poruszal plomykami swiec.

Lecz zimistrz wiedzial, ze dotknela tego konika. Wyczula jego wstrzas.

Podeszla do drzwi. Kiedy je otworzyla, spadlo kilka platkow sniegu. Jakby zadowolone, ze maja publicznosc, posypaly sie gesto nastepne, az w koncu — bez zadnego dzwieku procz cichego syku — noc stala sie biala. Tiffany wyciagnela reke, zlapala kilka platkow i przyjrzala sie uwaznie. Male lodowe Tiffany topnialy jej na skorze.

O tak. Odnalazl ja.

Umysl jej ostygl, ale krysztalowe tryby mysli wirowaly szybko.

Moglaby wziac konia… Nie, w taka noc nie dojedzie na nim daleko. Powinna zatrzymac te miotle.

Powinna nie tanczyc.

Nie miala dokad uciekac. Musi znowu sie z nim zmierzyc, spotkac go tutaj i powstrzymac ostatecznie. W gorach, z ich czarnymi lasami, trudniej bylo sobie wyobrazic wieczna zime. Tutaj bylo latwiej, a ze bylo latwiej, to bylo i gorzej. Przyprowadzal zime do jej serca. Czula, jak z kazda chwila robi sie zimniejsze.

Ale snieg lezal juz gleboki na kilka cali — po tak krotkim czasie. Zanim jeszcze zostala czarownica, byla corka pasterza, wiec teraz miala pilniejsze sprawy.

Wrocila do zlocistego ciepla i swiatla kuchni.

— Tato — powiedziala. — Musimy zadbac o stado.

Rozdzial trzynasty

Lodowa korona

To bylo wtedy. A to jest teraz.

— Ech, lojzicku! — jeknal Ciut Grozny Szpic na dachu wozowni.

Ogien zgasl. Przeslaniajacy niebo snieg zaczal rzednac. W gorze rozlegl sie piskliwy krzyk. Ciut Grozny Szpic wiedzial, co ma robic. Uniosl rece i zamknal oczy, a myszolow zanurkowal z bialego nieba i porwal go w gore.

Lubil to. Kiedy otworzyl oczy, swiat kolysal sie w dole.

— Wiazuj na gore, ino sybko, mlodziaku! — uslyszal glos nad soba.

Chwycil cienka skorzana uprzaz i pociagnal, a szpony myszolowa delikatnie zwolnily chwyt. Potem, reka za reka, szarpany wiatrem, wspial sie po ptasich piorach, az mogl zlapac pas lotnika Hamisha.

— Rob mowi, zes je dosc duzy, coby cie zabrac do Zaswiatow — rzucil Hamish przez ramie. — Rob posed po Bohatera. Mas scenscie, maly.

Ptak skrecil.

W dole snieg… odchodzil. Nie topnial juz, ale po prostu sie odsuwal od zagrody, jak cofa sie fala albo jakby ktos nabieral tchu, bez zadnego dzwieku glosniejszego niz tchnienie.

Morag przefrunela wokol zagrody. Ludzie rozgladali sie dookola ze zdziwieniem.

— Jedna martwa lowiecka i z dziesienc martwych jagniontek — oswiadczyl Hamish. — Ale ni mo wielkiej ciut wiedzmy! Zabral jo!

— Gdzie?

Hamish wprowadzil Morag w szeroki krag. Wokol farmy snieg przestal padac, ale dalej, na nizinach, wciaz walil z nieba jak mlotem.

A po chwili nabral ksztaltu.

— O tam — wskazal Hamish.

* * *

No dobrze, ciagle zyje. Jestem tego wlasciwie pewna.

Tak.

Вы читаете Zimistrz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату