Tyrada doktora Hiksa i jego proby pociagniecia za soba murawy zyskaly im przynajmniej troche czasu. Glenda wbiegla na boisko i podeszla do rozczochranego, zalamanego Treva.
— Co sie stalo, Trev? — spytala. — Miales gola przed soba. Miales go juz w reku, no, w kazdym razie na bucie.
— Ona nie robi tego, czego od niej chce.
— Powinienes ja zmusic, zeby robila. To tylko pilka.
— No tak, probuje sie nauczyc, ale tyle sie dzieje…
— No, w kazdym razie prawie ci sie udalo. Jeszcze nie przegralismy. To dopiero pierwsza polowa.
Kiedy druzyny wrocily do gry, redaktor „Pulsu” napisal:
Kiedy obie druzyny przeszly lub pokustykaly na miejsca, sedzia wezwal do siebie kapitanow.
— Panowie, nie jestem pewien, co tu wlasciwie robimy, ale jestem absolutnie pewien, ze nie jest to prawdziwa pilka nozna i w pozniejszym terminie spodziewam sie dochodzenia. A tymczasem, zanim znow ktos zostanie zraniony, a w szczegolnosci zanim tlum zacznie demolowac stadion, informuje, ze najblizszy trafiony gol bedzie ostatnim, mimo ze nie zakonczyla sie jeszcze pierwsza polowa. — Spojrzal znaczaco na Hoggetta. — Mam szczera nadzieje, ze niektorzy gracze zajrza do swych sumien. Jesli wolno mi ukuc takie powiedzenie, panowie, tak czy siak, gramy do naglej smierci. Dam wam kilka minut, zebyscie przekazali to swoim zespolom.
— Bardzo pana przepraszam. — Hoggett rozejrzal sie po boisku. — Niektorzy z moich chlopcow nie sa tymi, ktorych bym wybral, jesli rozumie pan, co chce przez to powiedziec. Ale zaraz im nagadam.
— Moim zdaniem byloby to skuteczne jedynie wtedy, gdyby rownoczesnie tlukl ich pan mlotkiem, panie Hoggett. Przynosza wstyd druzynie. Czy pan rowniez mnie zrozumial, panie Nobbs?
— Mysle, ze chcielibysmy grac dalej. Nigdy nie mow umrzyj.
— Takze nie chce tu widziec nikogo umierajacego, ale jak podejrzewam, panska prosba o dodatkowy czas gry wynika z nadziei, ze pan Likely nauczy sie grac w pilke. Obawiam sie jednak, ze nie nastapi to nawet za miesiac samych niedziel.
— No tak, ale czy moglby pan… — zaczal Hoggett.
— Panie Hoggett, powiedzialem… Jestem sedzia, to znaczy, ze w tej chwili jestem tu kims najblizszym bogow.
„Jestem tu kims najblizszym bogow”… Slowa powrocily jak echo. Ciszej. Jasniej. Rozejrzal sie.
— Czy ktos cos mowil?
„Kims najblizszym bogow”. A potem zabrzmial dzwiek podobny do „gloing!”. Ale przeciez nadal trzymal pilke w dloniach, prawda? Przyjrzal sie jej uwaznie. Czy tylko jemu sie zdawalo, czy naprawde cos pojawilo sie w powietrzu? Cos… w powietrzu… jak srebrzystosc pieknych zimowych dni.
Trev wykonal krepujaco niezgrabny bieg w miejscu i czekal. Kiedy uniosl wzrok, zobaczyl przed soba Andy’ego Shanka.
— Twoj kochany tatus chyba w grobie sie przewraca — powiedzial wesolo Andy.
— Znam cie, Andy — odparl Trev ze znuzeniem. — Wiem, co robisz. Zapedzasz w kat jakiegos biedaka i draznisz go, az sie wkurzy, wiec potem sie okazuje, ze to on zaczal, tak? Ze mna ci to nie wyjdzie, Andy.
— Z toba jakos nikomu nic nie wychodzi, nie?
— Nie slucham cie, Andy — oswiadczyl Trev.
— Mysle, ze sluchasz.
Trev westchnal.
— Obserwowalem cie. Ty i twoi kumple jestescie piekielnymi mistrzami we wciskaniu buta, kiedy sedzia nie patrzy. A czego nie zobaczy, z tym nic nie moze zrobic.
Andy znizyl glos.
— Ale ja moge cos zrobic z toba, Trev. Nie wyjdziesz stad, przysiegam. Wyniosa cie.
Rozlegl sie gwizdek, a po nim niepowstrzymane:
— KAZDY CHLOPIEC, KTORY NIE PRZYNIOSL STROJU, BEDZIE GRAL W MAJTKACH!
— Nagla smierc! — zaklal byly dziekan.
Druzyny sie zwarly. Andy wynurzyl sie z pilka przy nodze i swoja gwardia niehonorowa po bokach.
Myslak Stibbons, na torze ich ruchu, wyliczyl bardzo szybko calkiem sporo rzeczy, takich jak predkosc, kierunek wiatru i prawdopodobienstwo fizycznego wdeptania w murawe. Mimo to podjal probe, ale po kolizji skonczyl, lezac na plecach. Jak to okreslil redaktor naczelny „Pulsu”: w tej scenie przerazenia, przygnebienia i pohanbienia tylko samotny obronca Nutt stanal Zjednoczonym na drodze do zwycieskiego gola…
I nagle tuz za jego plecami rozlegl sie ryk. Nutt nie odwazyl sie odwrocic glowy, ale ktos wyladowal na szczycie bramki, az sie zatrzesla, potem opadl na ziemie i wielkim, zrogowacialym kciukiem dal do zrozumienia, ze pomoc pana Nutta nie jest juz wymagana. Bibliotekarz mial na wargach zaschnieta zielona skorupe, ale nic nie moglo zdusic ogni w jego oczach.
W tym momencie, wedlug redaktora naczelnego „Pulsu”: