osadzac tylko to, co widzialem. A nie widzialem nic.
— Tak, bo specjalnie o to zadbali — przekonywal Trev. — Zreszta niech pan poslucha publicznosci! Oni wszyscy widzieli!
— Popatrz, maja buty, ktorymi mozna kore zdzierac — zaprotestowal Ridcully.
— Istotnie, Mustrumie, to znaczy panie kapitanie, przepraszam. Ale jak dotad nie ma regul stanowiacych, jakie buty mozna nosic, natomiast takie buty byly tradycyjnie uzywane w meczach kopania pilki.
— To narzedzia mordu!
— Doskonale rozumiem, do czego zmierzasz, ale czego wlasciwie ode mnie oczekujesz? — spytal Henry. — Mam podejrzenie, ze jesli teraz przerwe mecz, ty i ja nie wyjdziemy stad zywi, bo nawet jesli uda nam sie ujsc przed gniewem tlumu, to z pewnoscia nie przed gniewem Vetinariego. Mecz bedzie kontynuowany. Niewidoczni Akademicy moga wystawic rezerwowego gracza, a ja… niech popatrze… — Wyjal notes. — A tak. Przyznaje wolne kopniecie z tego miejsca, gdzie nastapilo owo nieszczesliwe zdarzenie. Chce tez dodac, ze bede bacznie obserwowal przyszle takie „wypadki”. Panie Hoggett, mam nadzieje, ze wyjasni pan to dobitnie swojej druzynie.
— Nie, to przegiecie! — wykrzyknal Trev. — Zdjeli naszego najlepszego gracza, a pan pozwala im odejsc z usmiechem?
Ale sedzia byl przeciez dawny dziekan, czlowiek zaprawiony w bezposrednich starciach z Mustrumem Ridcullym. Spojrzal zimno na Treva, po czym demonstracyjnie zwrocil sie do nadrektora.
— Mam nadzieje, kapitanie, ze zechce pan przypomniec swoim zawodnikom, iz moje decyzje sa ostateczne. Zarzadzam piec minut przerwy, by mogl sie pan tym zajac, i niech paru z was zniesie z boiska biednego profesora Macarone. Rozejrzyjcie sie tez za jakims lekarzem.
— Akurat ma pan tu takiego! — zahuczal glos za jego plecami.
Odwrocili sie wszyscy. Potezna postac w cylindrze, z niewielka walizeczka w reku, skinela im glowa.
— Doktor Lawn… — zdziwil sie Ridcully. — Nie spodziewalem sie pana tu spotkac.
— Naprawde? Za skarby swiata nie opuscilbym tego meczu. No dobra, zaciagnijcie go do tamtego rogu, to go obejrze. Rachunek wysle do pana, Mustrumie.
— Moze woli go pan przeniesc w jakies spokojniejsze miejsce? — zaproponowal sedzia.
— Nie ma obawy. Chce widziec mecz.
— Ujdzie im to na sucho — stwierdzil Trev, kiedy wracali za linie. — Wszyscy wiedza, ze ujdzie im to na sucho.
— Nadal mamy reszte druzyny, panie Trev — odparl Nutt, sznurujac buty. Oczywiscie, sam je sobie uszyl. Wygladaly jak rekawiczki na stopy. — I mnie, oczywiscie. Jestem pierwszym rezerwowym. Obiecuje, ze sie bardzo postaram, panie Trev.
Dla bibliotekarza bylo to jak dotad nudne popoludnie, procz jednej krotkiej chwili w pelnym blasku. Miedzy slupkami nic sie wlasciwie nie dzialo i zaczynal byc glodny, a zatem z radoscia zaobserwowal obecnosc przed bramka duzego banana. Pozniej zgodzono sie, ze tajemniczo pojawiajacy sie owoc w kontekscie meczu powinien byc przyjmowany z pewna ostroznoscia. Bibliotekarz jednak byl glodny, a przed nim lezal banan, wiec metafizyka sytuacji wygladala na solidna.
Zjadl go.
Glenda na trybunie zastanawiala sie, czy jest jedyna osoba, ktora zauwazyla ten zolty owoc w czasie lotu, a potem zobaczyla patrzaca ku niej z tlumu, szeroko usmiechnieta pania Atkinson, matke Toshera, ktora sama byla rodzajem broni niekierowanej. Kazdy, kto kiedykolwiek przebywal w Scisku, znal ja jako wykonawczynie wszelkiego rodzaju pomyslowych atakow. Zawsze uchodzily jej na sucho, poniewaz nikt w Scisku nie uderzylby starszej pani, zwlaszcza stojacej obok Toshera.
— Przepraszam — powiedziala Glenda i wstala. — Musze zejsc tam na dol, ale zaraz.
— Nie ma szans, skarbie — stwierdzil Pepe. — Stoja ramie przy ramieniu. Poltora Scisku.
— Uwazaj na Juliet — rzucila Glenda. Wychylila sie i stuknela najblizszego widza w ramie. — Musze jak najszybciej dostac sie na dol. Pozwoli pan, ze przeskocze?
Spojrzal poza nia na blyszczaca postac Juliet. — Jasna sprawa, jesli twoja kolezanka da mi calusa.
— Nie, ale ja moge.
— Ehm, nie rob sobie klopotu, panienko, ale schodz. Daj reke.
Zejscie okazalo sie rozsadnie szybkie. Przekazywano ja sobie z rak do rak do wtoru licznych sprosnych zartow, przyjaznych wyglupow oraz — ze strony Glendy — glebokiej satysfakcji, ze wlozyla swoje najobszerniejsze i najbardziej nieprzenikliwe majtki[23].
Potem, lokciami i kopniakami torujac sobie droge, dotarla do gola w chwili, gdy banan wlasnie zostal pochloniety. Stanela zdyszana przed bibliotekarzem, a on usmiechnal sie do niej szeroko, przez chwile jakby sie zamyslil i runal na plecy.
Na trybunie lady Margolotta zwrocila sie do Vetinariego.
— Czy to element gry?
— Obawiam sie, ze nie.
Lady Margolotta ziewnela.
— Ale przynajmniej nie jest tak nudno. Wiecej czasu poswiecaja dyskusjom niz grze.
Vetinari usmiechnal sie lekko.
— Owszem, madame. Wyglada na to, ze pilka nozna jest calkiem podobna do dyplomacji: krotkie okresy walki, a po nich dlugie okresy negocjacji.
Glenda tracila bibliotekarza.
— Halo! Dobrze sie pan czuje? — Slyszala tylko bulgotanie. Zwinela dlonie przy ustach. — Ludzie… eee, ktokolwiek niech tu przyjdzie!
Przy kolejnym chorze gwizdow oraz — poniewaz bylo to Ankh-Morpork — takze wiwatow, ruchomy komitet — czyli to, w co obecnie zmienil sie mecz — pospieszyl do gola Niewidocznych Akademikow.
— Ktos cisnal mu banana, wiem, kto to zrobil, i mysle, ze byl zatruty — jednym tchem wyrzucila z siebie Glenda.
— Bardzo ciezko oddycha — zauwazyl Ridcully, calkiem niepotrzebnie, gdyz od chrapania dygotala bramka. Przykleknal i przytknal ucho do piersi bibliotekarza. — Nie wydaje mi sie, zeby zostal otruty.
— A to czemu, nadrektorze? — zdziwil sie Myslak.
— Poniewaz gdyby ktokolwiek otrul naszego bibliotekarza, to choc z natury nie jestem czlowiekiem pamietliwym, postaralbym sie, aby uniwersytet wytropil truciciela wszelkimi dostepnymi metodami thaumicznymi, mistycznymi i okultystycznymi, a potem uczynil jego zycie nie tylko tak strasznym, jak potrafi to sobie wyobrazic, ale tak strasznym, jak ja potrafie sobie wyobrazic. I mozecie mi wierzyc, panowie, ze zaczalem juz nad tym pracowac.
Myslak rozejrzal sie i zauwazyl Rincewinda.
— Profesorze Rincewind… Byl pan… to znaczy jest pan jego przyjacielem. Nie moglby mu pan wetknac palcow w gardlo albo co?
— Raczej nie — odparl Rincewind. — Jestem bardzo przywiazany do moich palcow i lubie myslec, ze one tez sa przywiazane do mnie.
Tlum huczal coraz glosniej. Ludzie przyszli tu ogladac mecz, nie debate.
— Ale doktor Lawn wciaz tu jest — przypomnial Rincewind. — Zarabia na zycie wtykaniem reki w rozne otwory. Ma talent.
— Rzeczywiscie — przyznal sedzia. — Moze sklonimy go do przyjecia kolejnego pacjenta. — Zwrocil sie do Ridcully’ego. — Musicie wprowadzic nastepnego rezerwowego.
— To bedzie Trevor Likely — stwierdzil nadrektor.
— Nie! — wykrzyknal Trev. — Obiecalem mamie!
— Myslalem, ze nalezysz do druzyny — rzekl Ridcully.
— No tak, prosze pana. Tak jakby… pomagam i w ogole… Obiecalem mamie, kiedy zginal tato. Wiem, ze bylem na liscie, ale kto mogl pomyslec, ze tak sie to skonczy?
Ridcully popatrzyl w niebo.