Dzieki bogom, pomyslala. Przynajmniej ta zagadka zostala rozwiazana. Powinni w ksiazkach zamieszczac porzadne wyjasnienia.
Nigdy nie byla pewna — poniewaz nie miala pojecia, co to jest buduar — co mozna w nim znalezc, kiedy czlowiek sam sie w nim znajdzie. Przekonala sie, ze zawiera w sobie ludzi, goraco i kwiaty — nie w bukietach, ale w kolumnach, w wysokich stosach napelniajacych powietrze mdlaca perfuma, gdy ludzie wypelniali cala reszte ciasno upakowanymi slowami. Chyba nikt nie mogl zrozumiec, co mowi ktos inny, choc moze nie to bylo wazne. Moze wazne bylo, zeby byc tutaj i byc widzianym, jak sie to mowi.
Goscie rozstapili sie i zobaczyla Juliet, nadal w migotliwej kolczudze i nadal z broda. Salamandry blyskaly przez caly czas, co wskazywalo na ludzi z ikonografami, prawda? Brukowe azety pelne byly zdjec ludzi blyszczacych na obrazkach. Nie miala na nie czasu. Jednak gorsze bylo to, ze jej niechec nie miala dla nich zadnego znaczenia. Blyszczeli i tak. A teraz stala wsrod nich Juliet, blyszczaca najbardziej ze wszystkich.
— Chyba przydaloby mi sie troche swiezego powietrza — mruknela Glenda.
Przewodniczka poprowadzila ja delikatnie do dyskretnych drzwi.
— Toalety sa tam, prosze pani.
I byly — tyle ze dlugie, przyjemnie oswietlone pomieszczenie tez wygladalo jak z bajki, cale w draperiach i aksamitach. Pietnascie zaskoczonych wizerunkow Glendy spogladalo na nia z pietnastu luster. Bylo to tak przytlaczajace, ze musiala usiasc w bardzo kosztownym fotelu na wygietych nogach, ktory takze okazal sie bajkowo wygodny…
Ocknela sie gwaltownie, wyszla chwiejnie i zagubila sie w ciemnym swiecie zastawionych skrzynkami cuchnacych korytarzy, az w koncu natrafila na bardzo wielka sale. Wygladala raczej jak pieczara… Na drugim koncu byly szerokie, podwojne drzwi, prawdopodobnie zawstydzone tym, ze wpuszczaja do wnetrza szare swiatlo, ktore nie tyle rozjasnialo, ile oskarzalo. Podloge zascielal chaos pustych wieszakow i pudel. W jednym miejscu woda przeciekala przez dach i na kamieniach uformowala sie kaluza, moczac jakas tekture.
— Tacy sa… Siedza tam, w tych swoich wytwornosciach i klejnotach, a na tylach tylko brud i smieci. Prawda, moja droga? — rozlegl sie glos w ciemnosci. — Wygladasz mi na dame, ktora potrafi dostrzec metafore, kiedy maja przed samym nosem.
— Cos w tym rodzaju — mruknela Glenda. — A kto pyta?
Pomaranczowe swiatelko rozjarzylo sie i zgaslo w polmroku.
Ktos palil papierosa wsrod cieni.
— Zawsze jest tak samo, skarbie. Gdyby dawali nagrode za to, co jest od dupy strony, o pierwsze miejsce toczyliby prawdziwa bitwe. Widzialem w zyciu kilka palacow i wszedzie jest tak samo: wiezyczki i proporce od frontu, a na tylach pokoje sluzby i rury. Dolac ci? Nie mozesz sie tutaj krecic z pustym kieliszkiem, bedziesz sie wyrozniac.
W chlodniejszym powietrzu czula sie lepiej. Wciaz trzymala w reku kieliszek.
— Co to takiego?
— Wiesz, gdyby to bylo dowolne inne przyjecie, dostalabys pewnie najtansze musujace wino, jakie tylko da sie wycisnac przez skarpete, ale madame nie oszczedza. To prawdziwy szampan.
— Co? Myslalam, ze pija to tylko arystokraci!
— Nie, skarbie. Ci, ktorzy maja pieniadze. Czasami to jedno i to samo.
Przyjrzala sie rozmowcy dokladniej i na moment wstrzymala oddech.
— Co? Ty jestes Pepe?
— To faktycznie ja, skarbie.
— Ale nie jestes calkiem… calkiem… — Goraczkowo zamachala rekami.
— Jestem po pracy, skarbie. Nie musze sie martwic tym… — Zamachal rekami rownie goraczkowo. — Mam tutaj butelke tylko dla siebie. Tez sie napijesz?
— No, powinnam chyba tam wrocic…
— Po co? Zeby skakac kolo niej jak stara kwoka? Daj jej troche swobody, skarbie. Jest teraz jak kaczatko, ktore wlasnie znalazlo wode.
W mroku Pepe wydawal sie wyzszy. Moze to przez jego jezyk i to, ze przestal trzepotac. Poza tym, oczywiscie, kazdy stojacy obok madame Sharn wygladalby na niskiego. Byl za to chudy, jakby zbudowany z samych sciegien.
— Ale przeciez wszystko moze ja tam spotkac!
Zeby Pepe zalsnily w ciemnosci.
— Tak. Ale prawdopodobnie nie spotka. Slowo daje, sprzedala dla nas mikrokolczuge, trudno zaprzeczyc. Mowilem madame, ze mam dobre przeczucia. Czeka ja wspaniala kariera.
— Nie! Ma porzadna i stala prace w nocnej kuchni, razem ze mna — odparla Glenda. — Moze to nie sa duze pieniadze, ale pojawiaja sie co tydzien. Bez opoznien. I nie straci jej, kiedy przyjdzie ktos ladniejszy.
— Siostry Dolly, tak? Brzmi jak okolice Botnicznej — stwierdzil Pepe. — Jestem pewien. Nie jest tam tak zle, o ile pamietam. Nie bili mnie za czesto, ale w koncu i tak wszyscy tkwili w wiadrach krabow.
Glenda byla zaskoczona. Spodziewala sie gniewu albo lekcewazenia, nie tego ironicznego usmieszku.
— Sporo wiesz o naszym miescie jak na krasnoluda z Uberwaldu — zauwazyla.
— Nie, skarbie. Sporo wiem o Uberwaldzie jak na chlopaka z Haka Lobbingu — sprostowal gladko Pepe. — Scislej mowiac, z Serowej Alejki. Miejscowy chlopak jestem. I nie zawsze bylem krasnoludem, naprawde. Dolaczylem tylko.
— Co? To tak mozna?
— Wiesz, nie reklamuja tego. Ale tak, jesli znasz odpowiednich ludzi… A madame zna odpowiednich ludzi, ha, zna nawet sporo faktow o odpowiednich ludziach. To nie bylo takie trudne. Musialem uwierzyc w kilka rzeczy, dopelnic kilku ceremonii, i oczywiscie musze sie trzymac z daleka od dobrej gorzaly… — Usmiechnal sie, kiedy jej spojrzenie przylgnelo do kieliszka w jego dloni. — Za szybko, skarbie, mialem wlasnie dodac „kiedy jestem w pracy”. A to niezla praca. Niewazne, czy stemplujesz strop w kopalni, czy nitujesz gorset, chlanie przy tym jest wybitnie glupie. A moral z tego brzmi: musisz chwytac zycie albo znowu spadniesz do wiadra krabow.
— Latwo mowic takie rzeczy — burknela Glenda, niepewna, co maja z tym wszystkim wspolnego kraby. — Ale w prawdziwym zyciu ludzie za cos odpowiadaja. To nie jest taka aligancka praca, co daje fure pieniedzy, ale uczciwa, przy wykonywaniu czegos, co jest ludziom potrzebne! Wstydzilabym sie sprzedawac buty po czterysta dolarow para, na ktore tylko bogaci moga sobie pozwolic. Jaki to ma sens?
— Musisz przyznac, ze w rezultacie sa mniej bogaci — odezwala sie za jej plecami czekoladowym glosem madame. Jak wielu ludzi poteznych, umiala sie poruszac cicho jak balon, ktory przypominala. — To niezly poczatek, prawda? A te pieniadze trafiaja jako wyplaty dla gornikow i kowali. Wszystko krazy, jak slyszalam.
Usiadla ciezko na skrzynce, z kieliszkiem w dloni.
— Udalo mi sie jakos wypchnac wiekszosc z nich — westchnela.
Wolna reka siegnela pod napiersnik i wyjela gruby plik papierow.
— Wielkie marki zdecydowaly sie w to wejsc, wszyscy chca wylacznosci i bedzie nam potrzebna jeszcze jedna kuznia. Jutro pojde pogadac z bankiem. — Znowu siegnela pod swoj metalowy gorset. — Jako krasnolud zostalam wychowana w wierze, ze zloto jest jedyna prawdziwa waluta — powiedziala, odliczajac swiezutkie banknoty. — Ale musze przyznac, ze te sa o wiele cieplejsze. Oto piecdziesiat dolarow od Juliet, dwadziescia piec ode mnie i dwadziescia piec od szampana, ktory jest zachwycony. Juliet kazala przekazac je tobie, zebys ich przypilnowala.
— Panna Glenda uwaza, ze doprowadzimy jej skarb do zycia bezwartosciowego, w grzechu i deprawacji — oswiadczyl Pepe.
— No, to jest mysl — przyznala madame. — Chociaz nie pamietam juz, jak dawno temu zrobilam cos zdeprawowanego.
— We wtorek — przypomnial Pepe.
— Cale pudelko czekoladek to nie deprawacja. Poza tym wysunales ten kartonik spomiedzy warstw, co mnie zmylilo. Nie zamierzalam wyjadac tych z dna. To byl praktycznie napad.
Pepe odchrzaknal.
— Straszymy normalna dame, skarbie.
Madame sie usmiechnela.
— Wiem, co sobie myslisz, Glendo. Myslisz, ze jestesmy para podejrzanych i zlosliwych klaunow, ktorzy upijaja sie w swiecie z dymu i luster. No wiec w tej chwili to dosc dokladny opis, ale widzisz, dzisiejszy dzien byl