zakonczeniem roku ciezkiej pracy.

Klocicie sie jak stare malzenstwo, pomyslala Glenda. Glowa ja bolala. Skosztowala szczurzego owocu i stad te klopoty, tego byla pewna.

— Rano pokaze te zamowienia dyrektorowi Krolewskiego Banku i poprosze go o duzo pieniedzy. Jesli on nam zaufa, czy ty tez mozesz? Potrzebujemy Juliet. Ona… sie skrzy.

A wy dwoje trzymacie sie za rece. Mocno. W Glendzie peklo cos delikatnego.

— Sluchajcie, zrobimy tak — powiedziala. — Dzisiaj Jula wroci ze mna do domu, zeby troche oprzytomniala. A jutro… no, zobaczymy.

— Nie moglibysmy chyba prosic o wiecej, prawda? — Madame poklepala Glende po kolanie. — A wiesz, Juliet bardzo cie ceni. Powiedziala, ze ty musisz sie zgodzic. Wszystkim damom z towarzystwa o tobie opowiadala.

— Rozmawiala z damami z towarzystwa? — spytala Glenda ze zdumieniem przetykanym lekiem i zabarwionym niedowierzaniem.

— Oczywiscie. Wszystkie chcialy z bliska obejrzec mikrokolczuge, a ona gawedzila z nimi calkiem swobodnie. Nie sadze, zeby ktos kiedys mowil do nich „siema!”.

— O nie! Przepraszam za nia…

— Dlaczego? Bardzo je to ujelo. I okazuje sie, ze potrafisz zapiec marynowane cebulki tak, ze wciaz sa chrupiace?

— Ona to powiedziala?

— Tak. Domyslam sie, ze wszystkie zamierzaja poprosic swoje kucharki, by tego sprobowaly.

— Ha! Nigdy nie odkryja tej metody — stwierdzila Glenda z satysfakcja.

— Jula tez tak uwaza.

— My… zwykle nazywamy ja Juliet.

— Kazala mowic do siebie Jula. Czy to jakis problem?

— No nie, wlasciwie nie problem… — zaczela Glenda.

— No to dobrze — przerwala jej madame, ktora wiedziala, kiedy nie nalezy zauwazac subtelnych tonow. — Chodzmy teraz oderwac ja od nowych przyjaciol i dopilnujesz, zeby sie wyspala.

Rozlegly sie smiechy, a po chwili pomagajace przy pokazie dziewczeta wbiegly grupa do tej wilgotnej hali bedacej akuszerka piekna. Juliet byla wsrod nich i smiala sie najglosniej. Odbiegla od pozostalych, gdy zobaczyla Glende, i raz jeszcze mocno ja uscisnela.

— Och, Glendo, czy to nie cudowne? Calkiem jak w bajce!

— No tak, mozliwe — przyznala Glenda. — Ale nie wszystkie bajki dobrze sie koncza. Pamietaj tylko, ze masz teraz dobra prace z perspektywami i regularnie mozesz zabierac resztki do domu. Nie nalezy lekkomyslnie tego odrzucac.

— Nie, nalezy tym cisnac z wielka sila — orzekl Pepe. — Smoluszek? Zamachala rozdzka, dworzanie bija brawo, ze dwudziestu pieknych ksiazat stoi w kolejce, by chocby powachac jej pantofelek, a ty chcesz, zeby wrocila do pracy i szykowala dynie?

Spojrzal na ich nieruchome twarze.

— No dobrze, moze wyszlo to troche pomieszane, ale na pewno widzicie, jak biegnie zyla. To jej wielka szansa! Najwieksza z mozliwych! Droga wyjscia z wiadra!

— Mysle, ze pojdziemy juz do domu — oswiadczyla Glenda z godnoscia. — Chodzmy, Jula.

— Widzisz? — mruknal Pepe, kiedy obie zniknely. — Jak kraby w wiadrze.

Madame zajrzala do butelki, by sprawdzic, czy wbrew wszelkiemu prawdopodobienstwu zostal tam jeszcze kieliszek szampana.

— Wiesz, ze ona praktycznie wychowala te dziewczyne? Jula zrobi wszystko, co ona powie.

— Co za strata… Nie zdobywaj swiata szturmem, zostan na miejscu i rob zapiekanki. Uwazasz, ze to jest zycie?

— Ktos musi robic zapiekanki — stwierdzila madame z tym swoim doprowadzajacym do szalu rozsadkiem.

— No prosze cie… Nie ona. Niech to nie bedzie ona. Za resztki ze stolu? No nie!

Madame siegnela po nastepna pusta butelke. Wiedziala, ze jest pusta, poniewaz lezala w sasiedztwie Pepe pod koniec ciezkiego dnia, ale sprawdzila ja mimo to, gdyz pragnienie nigdy nie umiera.

— Hm… Moze do tego nie dojdzie — stwierdzila. — Mam przeczucie, ze panna Glenda wlasnie zaczyna myslec. Calkiem niezly umysl kryje sie za tym dosc smetnym plaszczem i potwornymi butami. Dzisiaj moze byc jego szczesliwy dzien.

* * *

Ridcully maszerowal przez korytarze Niewidocznego Uniwersytetu, a szata powiewala za nim dumnie. Mial dlugi krok i Myslak musial podbiegac bokiem, by dotrzymac mu tempa. Jak tarcze przyciskal do piersi notatnik.

— Wie pan przeciez, zgodzilismy sie, ze bedzie uzywana tylko w celach badawczych, nadrektorze. Sam pan podpisal edykt.

— Podpisalem? Nic takiego nie pamietam, Stibbons.

— A ja pamietam bardzo dokladnie, nadrektorze. To bylo zaraz po sprawie pana Floribundy.

— Ktory to? — zainteresowal sie Ridcully. Wciaz szedl naprzod, bardzo zdecydowanie.

— To ten, ktory poczul sie troche glodny i poprosil gablote o kanapke z bekonem, zeby zobaczyc, co sie stanie.

— Wydawalo mi sie, ze cokolwiek wyjete z gabloty musi do niej wrocic, nim minie 14,14 godziny w okresie.

— Tak, nadrektorze. Jednak wydaje sie, ze zachowaniem gabloty rzadza dziwne reguly, ktore nie do konca rozumiemy. W kazdym razie pan Floribunda bronil sie, twierdzac, iz sadzil, ze to czternastogodzinne ograniczenie nie dotyczy kanapek z bekonem. Nie powiedzial o tym nikomu, wiec studenci na jego pietrze zostali zaalarmowani dopiero jego krzykami okolo czternastu godzin pozniej.

— Prosze mnie poprawic, gdybym sie mylil… — Ridcully wciaz kroczyl w imponujacym tempie. — Do tej pory kanapka byla juz przetrawiona?

— Tak, nadrektorze. A jednak wrocila do gabloty. Samodzielnie, mozna powiedziec. To bylo calkiem interesujace odkrycie. Nie wiedzielismy, ze cos takiego moze sie stac.

Ridcully zatrzymal sie tak nagle, ze Myslak wpadl na niego z tylu.

— A co dokladnie sie z nim stalo?

— Nie chcialby pan, zebym to opisywal, nadrektorze. Jednakze dobra wiadomosc jest taka, ze wkrotce wstanie z wozka inwalidzkiego. Jak rozumiem, juz teraz calkiem dobrze potrafi chodzic z laska. Jak go ukarzemy, to oczywiscie panska decyzja, nadrektorze. Papiery leza na panskim biurku, podobnie jak, musze zaznaczyc, znaczna liczba innych dokumentow.

Ridcully ruszyl przed siebie.

— Zrobil to, zeby sprawdzic, co sie stanie, tak? — zapytal z satysfakcja.

— Tak mowil, nadrektorze — potwierdzil Myslak.

— I bylo to wbrew moim wyraznym poleceniom?

— Tak. Absolutnie i zdecydowanie. — Myslak dobrze znal nadrektora i mial juz przeczucie, jak sprawa sie zakonczy. — A zatem, nadrektorze, musze nalegac, by zostal…

Znowu wpadl na Ridcully’ego, ktory zatrzymal sie przed szerokimi drzwiami. Wisiala na nich jaskrawoczerwona kartka z napisem: „Zakazuje sie wynoszenia z tego pokoju jakichkolwiek przedmiotow bez wyraznej zgody nadrektora. Podpisano: Myslak Stibbons w/z Mustrum Ridcully”.

— Podpisal pan to za mnie? — zapytal Ridcully.

— Tak, nadrektorze. Byl pan wtedy zajety, a zgodzilismy sie w tej kwestii.

— Oczywiscie, ale chyba nie powinien pan tak sobie wuzetowac. Pamieta pan, co mowila o NU ta mloda dama?

Myslak wydobyl duzy klucz i otworzyl drzwi.

— Chcialbym takze przypomniec, nadrektorze, ze zgodzilismy sie wprowadzic moratorium na korzystanie z

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату