Gabloty Osobliwosci, dopoki nie oczyscimy budynku z przynajmniej czesci magii rezydualnej. Wciaz chyba nie udalo nam sie pozbyc kalamarnicy.

— My sie zgodzilismy, panie Stibbons? — Ridcully odwrocil sie gwaltownie. — Czy moze pan sie zgodzil ze soba w/z mnie?

— Ehm… No, mialem wrazenie, ze rozumiem ducha panskiego myslenia…

— No coz, to duch czystej pracy badawczej — odparl nadrektor. — Badamy, jak mozemy probowac ocalic nasza deske serow. Wielu uzna, ze nie ma szlachetniejszego celu. A co do mlodego Floribundy…

— Tak, nadrektorze? — spytal ze znuzeniem Myslak.

— Prosze go awansowac. Niewazne, na jakim jest teraz poziomie, prosze go przesunac na wyzszy.

— Wydaje mi sie, ze przekaze to niewlasciwy sygnal…

— Wrecz przeciwnie, panie Stibbons. Wyslemy studentom najbardziej wlasciwy przekaz.

— Ale zlamal bezposredni zakaz, nadrektorze, jesli moge przypomniec…

— Fakt. Wykazal sie niezaleznym mysleniem oraz pewna brawura, a czyniac to, uzyskal cenne dane zwiekszajace nasze zrozumienie Gabloty Osobliwosci.

— Mogl przy tym zniszczyc caly uniwersytet, nadrektorze!

— To prawda. W tym przypadku zostalby surowo ukarany, gdybysmy tylko zdolali odszukac cokolwiek, co po nim zostalo. Ale nie zrobil tego, poniewaz mial szczescie, a potrzebujemy magow, ktorym ono sprzyja. Prosze go awansowac na moje osobiste polecenie, bez zadnego wuzeta. A przy okazji, jak glosne byly jego krzyki?

— Prawde mowiac, nadrektorze, ten pierwszy byl tak pelen emocji, ze trwal jeszcze dlugo po tym, jak panu Floribundzie braklo tchu. I najwyrazniej zyskal niezalezna egzystencje. To znowu magia rezydualna. Musielismy ten krzyk zamknac w piwnicy.

— A czy pan Floribunda wspominal, jaka byla ta kanapka z bekonem?

— Na wejsciu czy na wyjsciu, nadrektorze? — upewnil sie Myslak.

— Lepiej tylko na wejsciu — odparl Ridcully. — Mam przeciez barwna wyobraznie.

— Powiedzial, ze to najsmaczniejsza kanapka z bekonem, jaka jadl w zyciu. To byla kanapka z bekonem, o jakiej czlowiek marzy, slyszac slowa „kanapka z bekonem”, ale nigdy, przenigdy jej nie dostaje.

— Z brazowym sosem?

— Oczywiscie. Jak sie zdaje, byla to kanapka z bekonem, ktora moglaby polozyc kres wszystkim innym.

— I prawie to zrobila, przynajmniej dla niego. Ale przeciez tyle juz wiemy o Gablocie Osobliwosci: zawsze dostarcza perfekcyjny egzemplarz.

— Prawde mowiac, bardzo niewiele wiemy na pewno — przyznal Myslak. — Tyle ze nie ma w sobie niczego, co sie nie zmiesci w szescianie o krawedzi dlugosci 14,14 cala w okresie, ze przestanie dzialac, jesli, co juz wiemy, jakikolwiek obiekt nieorganiczny nie zostanie do niej zwrocony w ciagu 14,14 godziny w okresie, i ze nic, co zawiera, nie jest rozowe, choc nie mamy pojecia, czemu mialoby byc.

— Ale bekon jest przeciez organiczny, panie Stibbons — zauwazyl Ridcully.

— Tak jest, nadrektorze. — Myslak westchnal. — Tego tez nie rozumiemy.

Nadrektor zlitowal sie nad nim.

— Moze to byl jeden z tych mocno przysmazonych — zasugerowal lagodnie. — Taki, ktory mozna zlamac w palcach. Lubie taki w kanapce.

Drzwi odchylily sie i oto stala przed nimi: nieduza, na srodku bardzo wielkiego pomieszczenia… Gablota Osobliwosci.

— Uwaza pan, ze to rozsadne? — spytal niepewnie Myslak.

— Oczywiscie, ze nie — oswiadczyl Ridcully. — A teraz prosze mi znalezc pilke.

Na scianie wisiala biala maska z rodzaju tych, jakie nosi sie w karnawale. Myslak zwrocil sie do niej.

— HEX, znajdz mi, prosze, pilke odpowiednia do gry w pilke nozna.

— Ta maska to cos nowego? — zainteresowal sie Ridcully. — Myslalem, ze glos HEX-a przemieszcza sie w przestrzeni blitowej.

— Slusznie, nadrektorze. Rozlega sie w powietrzu. Ale jakos, bo ja wiem… przyjemniej jest, kiedy sie mowi do czegos.

— Jakiego ksztaltu pilka jest wymagana? — odezwal sie HEX glosem gladkim jak klarowane maslo. — Owalna czy sferyczna?

— Sferyczna — zdecydowal Myslak.

Gablota zadygotala.

Obiekt ten zawsze Ridcully’ego niepokoil. Przede wszystkim sprawial wrazenie zbyt pewnego siebie. Zdawalo sie, ze mowi: „Nie wiecie, co robicie. Uzywacie mnie jak loterii, a zaloze sie, ze nigdy nie pomysleliscie, jak wiele niebezpiecznych rzeczy moze sie zmiescic w czternastocalowym szescianie”. Prawde mowiac, Ridcully o tym myslal, czesto o trzeciej nad ranem, i nigdy nie wchodzil do tego pokoju, nie majac w kieszeni kilku subkrytycznych zaklec na wszelki wypadek. No i byl jeszcze Nutt… Tak. Licz na najlepsze, szykuj sie na najgorsze, to stara maksyma NU.

Wysunela sie szuflada — i sunela coraz dalej, az dotarla do sciany i zapewne wysuwala sie ciagle do jakiegos innego goscinnego systemu wymiarow, poniewaz nigdy nie pokazywala sie na zewnatrz pokoju, chocby czlowiek nie wiadomo jak czesto sprawdzal.

— Bardzo gladko dzis dziala — zauwazyl Ridcully, gdy kolejna szuflada wyrosla z podlogi i wypuscila nastepna, dokladnie tej samej wielkosci. Ta z kolei ruszyla plynnie w strone odleglej sciany.

— Tak. Chlopcy z Miedziczola opracowali nowy algorytm analizy przestrzeni falowych w blitach wyzszego poziomu. Przyspiesza takie obiekty jak gablota, docierajac na 2000 Drinkusiow.

Ridcully zmarszczyl brwi.

— Wlasnie pan to wymyslil?

— Nie, nadrektorze. Charlie Drinkus wymyslil to w Miedziczole. To krotszy sposob powiedzenia: 15000 iteracji do pierwszego ujemnego blitu. I o wiele latwiejszy do zapamietania.

— To znaczy, ze ludzie z Miedziczola przekazuja panu takie wiadomosci?

— O tak.

— Za darmo?

— Oczywiscie. — Myslak wydawal sie zaskoczony. — Swobodna wymiana informacji jest kluczowym elementem w studiach filozofii naturalnej.

— Czyli pan takze mowi im to i owo, tak?

Myslak westchnal.

— Tak, oczywiscie.

— Chyba tego nie aprobuje — uznal Ridcully. — Szczerze popieram swobodna wymiane informacji, pod warunkiem ze to oni wymieniaja swoje informacje z nami.

— Rozumiem, nadrektorze, ale do pewnych dzialan sklania nas znaczenie slowa „wymiana”.

— Mimo wszystko… — zaczal Ridcully i urwal.

Dzwiek tak cichy, ze prawie go nie zauwazali, ucichl nagle. Gablota Osobliwosci zlozyla sie i znowu byla tylko drewnianym meblem ustawionym na srodku pokoju. Ale kiedy sie jej przygladali, podwojne drzwiczki otworzyly sie i na podloge wypadla brazowa kula. Odbila sie z dzwiekiem przypominajacym „gloing!”.

Ridcully podszedl, podniosl ja i zaczal obracac w dloniach.

— Interesujace — mruknal i cisnal pilka o podloge.

Odbila sie powyzej jego glowy, byl jednak dostatecznie szybki, by zlapac ja po drodze w dol.

— Niezwykle — stwierdzil. — Co o tym myslisz, Stibbons?

Rzucil pilke w powietrze i kopnal przez caly pokoj. Wrocila, lecac prosto na Myslaka, ktory ku wlasnemu zaskoczeniu ja zlapal.

— Wydaje sie, jakby zyla wlasnym zyciem… Upuscil ja na podloge i sprobowal kopnac. Odleciala.

Myslak Stibbons byl niedoscignionym posiadaczem ponadczasowego usprawiedliwienia od biegow, napisanego przez jego ciocie, ktora prosila tez o zwolnienie go z wszelkich zajec sportowych z powodu grzybicy usznej, nieregularnego astygmatyzmu, sarkajacego nosa i obrotowej sledziony. Jak sam twierdzil, wolalby przebiec dziesiec mil, przeskoczyc brame i wspiac sie na wysoka gore, niz sprobowac dowolnych cwiczen sportowych.

Pilka spiewala do niego. Spiewala: „gloing!”.

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату