— No, no… Trev Likely — odezwal sie Andy. — I jego pieszczoszek, ktorego, jak slyszalem, trudniej zabic niz karalucha. Cos sie dzieje, Trev, prawda? A ty mi powiesz, co takiego. Zaraz… A co to jest, co masz w reku?

— Nie dzisiaj, Andy. — Trev cofnal sie o krok. — Masz szczescie, ze nie skonczyles na Tantach, gdzie by pan Raz-A-Dobrze bral twoja miare na konopny kolnierz.

— Ja? — zdziwil sie Andy z niewinna mina. — Nic nie zrobilem! Nie moge odpowiadac za to, co wyczynia ten tepak Stollop. Ale cos sie kroi wokol pilki, nie? Vetinari chce przy niej grzebac.

— Moze daj spokoj, co? — mruknal Trev.

Grupa za Andym byla wieksza niz zwykle. Bracia Stollopowie rozsadnie oszczedzali ostatnio ulicom swej obecnosci, ale tacy jak Andy zawsze znajda zwolennikow. Jak to mowia, lepiej stac przy Andym niz przed nim. A z Andym czlowiek nigdy nie wiedzial, kiedy…

Kordelas w mgnieniu oka znalazl sie w jego dloni. To byl wlasnie caly Andy. Cokolwiek wewnatrz trzymalo w cuglach jego pierwotna wscieklosc, moglo zniknac ot tak, w mgnieniu oka. I teraz zblizala sie klinga, a na niej wypisana byla przyszlosc Treva — bardzo krotkimi slowami. Ale nagle zatrzymala sie w powietrzu i zabrzmial glos Nutta:

— Sadze, Andy, ze moge scisnac z dostateczna sila, by twoje kosci sie pokruszyly. Ludzka reka ma dwadziescia siedem kosci i naprawde wierze, ze przy odrobine wiekszym nacisku kazda z nich stanie sie bezuzyteczna. Jednakze chcialbym dac ci szanse zmiany twoich obecnych intencji.

Twarz Andy’ego pokryla mieszanina kolorow: bladosc, ktora byla niemal blekitna, i wscieklosc, niemal purpurowa. Sprobowal sie wyrwac, ale Nutt stal spokojnie, calkowicie nieporuszony.

— Brac go! — syknal Andy, zwracajac sie do swiata w ogolnosci.

— Chcialbym z zalem przypomniec panu, ze mam jeszcze jedna reke — rzekl Nutt.

Musial scisnac, bo Andy wrzasnal, kiedy palce wgniotly sie w rekojesc broni.

Trev dobrze wiedzial, ze Andy nie ma przyjaciol — ma klakierow. Teraz patrzyli na swojego pokonanego przywodce i patrzyli na Nutta. I bardzo dobrze widzieli nie tylko, ze Nutt ma jeszcze wolna reke, ale tez co potrafi nia zrobic. Nie ruszyli sie.

— No dobrze — powiedzial Nutt. — Byc moze, mielismy tu do czynienia z pechowym nieporozumieniem. Za chwile rozluznie uscisk tak, zeby mogl pan upuscic kordelas. Prosze, panie Andy.

Andy znowu gwaltownie wciagnal powietrze i kordelas upadl na bruk.

— Teraz zechce nam pan wybaczyc, ale pan Trev i ja juz sobie pojdziemy.

— Wez ten przeklety kordelas! Nie zostawiaj go na ziemi! — krzyknal Trev.

— Jestem przekonany, ze pan Andy nie bedzie nas scigal — odparl Nutt.

— Czys ty zwariowal, do demona? — zirytowal sie Trev. Schylil sie i chwycil bron. — A teraz pusc go i zmywamy sie.

— Bardzo dobrze — zgodzil sie Nutt.

Musial scisnac mocniej, poniewaz Andy osunal sie na kolana.

Trev pociagnal Nutta i zaczal go holowac przez wiecznie zatloczone ulice miasta.

— To Andy! — tlumaczyl, idac szybkim krokiem. — Nie spodziewaj sie po nim logiki. Nie spodziewaj sie, ze „zrozumie bledy swego zywota”. Nie szukaj sensu, kiedy Andy na ciebie poluje. Jasne? Nie probuj do niego gadac, jakby byl ludzka istota. A teraz nie zostawaj w tyle.

* * *

Przedsiebiorstwa krasnoludow dobrze sobie ostatnio radzily, glownie dlatego, ze krasnoludy zrozumialy pierwsza zasade handlu, ktora brzmiala: Ja mam towar na sprzedaz, a klient ma pieniadze. To ja powinienem miec pieniadze, co niestety oznacza, ze klient zabierze moj towar. Majac to na celu, nie bede mowil „Ten na wystawie to ostatnia sztuka, jaka mamy, a zatem nie moge jej panu sprzedac, poniewaz wtedy nikt nie bedzie wiedzial, ze mamy takie na skladzie” ani „Prawdopodobnie bedziemy je mieli w srode”, ani „Przeciez nie mozemy tego trzymac na polkach”, ani „Mam juz potad tlumaczenia ludziom, ze nie ma na to popytu”. Doprowadze do sprzedazy wszelkimi sposobami, poza przemoca fizyczna, poniewaz inaczej tylko niepotrzebnie zajmuje miejsce.

Glang Chrappison zyl zgodnie z ta zasada, ale nie bardzo lubil ludzi — przypadlosc czesta u osob, ktore przez dlugi czas maja do czynienia z szerokimi kregami spoleczenstwa. A ci dwaj, ktorzy w tej chwili stali po drugiej stronie lady, budzili jego irytacje. Jeden byl nieduzy i wydawal sie nieszkodliwy, ale cos gleboko w psychice Glanga, prawdopodobnie utrwalone w jego genach, budzilo zdenerwowanie. Drugi z intru… to znaczy z klientow byl zaledwie chlopcem, zatem mogl w kazdej chwili popelnic kazde przestepstwo.

Glang radzil sobie z ta sytuacja, nie rozumiejac niczego, co mowili, i wyglaszajac bezsensowne zniewagi w swoim ojczystym jezyku. Nie ryzykowal wiele. Tylko Straz Miejska uczyla sie krasnoludziego, wiec przezyl zaskoczenie, kiedy ten niepokojaco nieszkodliwy odezwal sie lepszym llamedosjanskim krasnoludzim, niz ostatnio mowil sam Glang.

— Taka nieuprzejmosc wobec przyjaznych obcych przynosi wstyd twej brodzie i zamazuje pisma Taka, czcigodny kupcze.

— Co mu powiedziales? — spytal Trev, kiedy Glang wykrztuszal z siebie przeprosiny.

— Och, zwykle tradycyjne powitanie — wyjasnil Nutt. — Czy moglbys mi podac pilke?

Wzial ja i odbil o podloge. Gloing!

— Podejrzewam, ze mozesz znac sztuke wytwarzania siarczanej gumy?

— To bylo… Tak mial na imie moj dziad! — wyjakal Glang.

— Aha, dobra wrozba! — zawolal szybko Trev.

Zlapal pilke i uderzyl nia jeszcze raz.

Gloing!

— Moge wyciac i pozszywac zewnetrzna powloke, jesli ty zajmiesz sie pecherzem — zaproponowal Nutt. — Zaplacimy ci pietnascie dolarow i udzielimy licencji na produkcje tylu kolejnych, ile tylko zechcesz.

— Zarobisz fortune! — zachecil kupca Trev.

Gloing! Gloing! — powtarzala pilka, a Trev dodal:

— W dodatku to bedzie licencja uniwersytetu. Nikt sie nie osmieli jej naruszac.

— Jak to mozliwe, ze wiesz o siarczanej gumie? — zdziwil sie Glang. Mial wyraz twarzy kogos, kto wie, ze przeciwnicy maja przewage, ale postanowil pasc w walce.

— Poniewaz Rhys, krol krasnoludow, szesc miesiecy temu podarowal lady Margolotcie suknie z siarczanej gumy i skory, i jestem prawie pewien, ze rozumiem zasade.

— Jej? Czarnej Damie? Potrafi zabijac ludzi sama mysla!

— Jest moja przyjaciolka — poinformowal spokojnie Nutt. — A ja ci pomoge.

* * *

Glenda nie byla pewna, dlaczego dala trollowi dwupensowy napiwek. Byl podstarzaly i powolny, ale mial dobrze utrzymana tapicerke i dwa parasole. No i dla niego taki daleki kurs wcale nie byl przyjemny, poniewaz bandy dzieciakow zamalowywaly kazdego trolla graffiti po piers, zanim zdazyl wydostac sie z okolicy.

Czula na sobie spojrzenia ukrytych oczu, kiedy szla do drzwi, ale to nie mialo znaczenia.

— No dobrze — zwrocila sie do Juliet. — Wez sobie wolna noc, co?

— Wroce z toba do pracy — odparla Juliet ku zdumieniu Glendy. — Potrzebujemy pieniedzy, a nie moge tacie powiedziec o tych piecdziesieciu dolarach.

W umysle Glendy nastapila niewielka kolizja oczekiwan, gdy Juliet mowila dalej.

— Masz racje, to stala praca i chce ja zachowac, bo jestem tepa i pewnie spapram te druga. Znaczy bylo fajnie i w ogole, ale potem sobie pomyslalam, ze zawsze dobrze mi radzilas, i pamietam, jak kiedys kopnelas Sliskiego Damiena w klejnoty tak, ze przez tydzien chodzil zgiety wpol. Poza tym jak z nimi pojade, bede musiala zostawic ulice, tate, chlopcow. Boje sie tego. No i powiedzialas, zeby uwazac z bajkami, masz racje, tam sa tez gobliny. I nie wiem, jak sobie poradze bez ciebie i twojego prostowania mnie. Jestes solidna i tyle. Nie pamietam, kiedy cie przy mnie nie bylo. A gdy jedna z dziewczyn nabijala sie z twojego starego plaszcza, powiedzialam jej, ze bardzo ciezko pracujesz…

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату