— No wiec o co tam chodzi? — spytala Juliet.
Glenda westchnela. Jak tu zaczac? Jak rozmawiac z Juliet na temat porownan i metafor, i licencji poetyckiej owinietej w cudownie ozdobne pismo?
Sprobowala.
— No wieeesz… W zasadzie to on mowi, ze jestes naprawde niezla, chce sie spotkac, obiecuje, ze zadnego migdalenia. A pod spodem sa jeszcze trzy male iksy.
Juliet zaszlochala.
— To przeslicznie. Wyobraz sobie, ze siada i pisze te wszystkie slowka specjalnie dla mnie. Prawdziwa poezja tylko dla mnie. Wloze sobie ten list pod poduszke.
— Tak, podejrzewam, ze cos takiego mial na mysli — westchnela Glenda.
I pomyslala: Trev Likely poeta? Trudno uwierzyc.
Straszny ciezar naciskal na pecherz Pepe, ktory w tej chwili znajdowal sie miedzy mlotem a kowadlem, jesli nie bylo to nazbyt obrazliwe okreslenie jego pozycji pomiedzy madame a sciana. Nadal spala. Chrapala przy tym imponujaco, wykorzystujac te wielotonowe chrapniecia, znane — tym szczesliwcom, ktorzy musza ich sluchac kazdej nocy — jako symfonia „errgh, errgh, errghh, blorrrt!”. W dodatku lezala mu na nodze. A w pokoju panowala absolutna ciemnosc. Zdolal jakos uwolnic noge, ktora w polowie zdretwiala, i przystapil do dobrze opanowanego poszukiwania nocnego naczynia; zaczal od postawienia stopy na pustej butelce szampana, ktora odtoczyla sie, a on pozostal, lezac plasko na wznak. Wymacal ja w mroku, sprawdzil rzeczywiste oproznienie — bo czasem czlowiekowi sprzyja szczescie — po czym, mozna powiedziec, wypelnil ja na nowo i odstawil na cos, co prawdopodobnie bylo stolem, ale w jego swiadomosci i w mroku rownie dobrze moglo byc pancernikiem.
Jakis inny dzwiek synkopowal z wirtuozowska aranzacja madame. Pewnie ten wlasnie dzwiek go obudzil. Macajac reka, zlokalizowal swoje kalesony i w zaledwie trzeciej probie zdolal je wlozyc odpowiednia strona w gore i odpowiednia strona do przodu. Byly troche zimne — to staly problem mikrokolczugi, ktora w koncu jest metalem. Z drugiej strony nie obcierala i nigdy nie wymagala prania. Piec minut w ogniu gwarantowalo najwyzszy poziom higieny. Poza tym wersja kalesonow Pepe skrywala wlasna niespodzianke.
Czujac wiec, ze gotow jest na spotkanie ze swiatem, a przynajmniej ta jego czescia, ktora chciala widziec tylko gorna polowe Pepe, poczlapal, uderzajac stopami w meble, do drzwi sklepu. Po drodze sprawdzal kazda butelke, szukajac sladow plynnej zawartosci. Zadziwiajace, ale przetrwala wypelniona w piecdziesieciu procentach flaszka porto. Gdy huczy sztorm, kazdy port jest przyjazny, pomyslal, wypijajac swoje sniadanie.
Drzwi dygotaly. Bylo w nich zamykane na zasuwke niewielkie okienko, dzieki ktoremu personel mogl zdecydowac, czy wpuscic do wnetrza potencjalnego klienta. To dlatego, ze kiedy jest sie tak eleganckim salonem mody jak Shwatta, nie sprzedaje sie towaru kazdemu.
Pary oczu zygzakowaly w polu widzenia, gdy ludzie tloczyli sie po drugiej stronie i walczyli o jego uwage.
— Przyszlismy zobaczyc Jewels — oznajmil ktos.
— Odpoczywa — odparl Pepe. To zawsze dobrze brzmialo, a moglo oznaczac cokolwiek.
— Widzieliscie obrazek w „Pulsie”? — zapytal glos. I dodal: — Niech pan spojrzy.
I przed drzwiami ktos uniosl wizje Juliet. A niech to! — pomyslal Pepe.
— Miala bardzo ciezki dzien — wyjasnil.
— Spoleczenstwo chce sie wszystkiego o niej dowiedziec — oznajmil surowo glos.
A inny, kobiecy i mniej agresywny, dodal:
— Wydaje sie dosc niezwykla.
— To prawda, to prawda — przyznal Pepe, myslac goraczkowo. — Ale wysoko ceni swoja prywatnosc i jest troche artystyczna, jesli wiecie, o co mi chodzi.
— Chcialem zlozyc duze zamowienie — poinformowal kolejny glos, a jego wlasciciel przecisnal sie do miejsca przed drzwiami.
— Och, ale przeciez nie musimy jej z tego powodu budzic. Jedna chwileczke, nim wrocimy do tej rozmowy.
Jeszcze raz porzadnie lyknal porto. Potem odwrocil sie i zobaczyl madame w nocnej koszuli, pod ktora zmiescilby sie caly pluton, o ile tylko zolnierze byliby bardzo przyjaznie do siebie nastawieni. Zblizala sie do niego z kieliszkiem w jednej rece i butelka szampana w drugiej.
— Zupelnie wywietrzal — powiedziala.
— Pojde poszukac jakiegos nieotwartego — odparl i szybko wyrwal jej butelke. — Mamy pod drzwiami ludzi z azet i klientow, a wszyscy chca zobaczyc Jule. Pamietasz, gdzie ona mieszka?
— Jestem pewna, ze mi mowila — stwierdzila madame. — Ale mam wrazenie, ze bardzo dawno temu. Ta druga, chyba Glenda, pracuje jako kucharka w jakiejs duzej instytucji w miescie. A wlasciwie czemu chca ja widziec?
— W „Pulsie” dali jej cudowny obrazek — wyjasnil Pepe. — Mowilas, ze myslisz, ze bedziemy bogaci, pamietasz? Chyba nie myslalas w odpowiednio duzej skali.
— Co proponujesz, skarbie?
— Ja? Przyjac zamowienie, bo to dobry interes, a reszcie powiedziec, ze Jula spotka sie z nimi pozniej.
— Uwazasz, ze na to pojda?
— Beda musieli, bo nie mamy pojecia, gdzie jej szukac. Ona jest jak milion dolarow chodzacy sobie gdzies po miescie.
Rhys, dolny krol krasnoludow, z uwaga przygladal sie obrazkowi slicznej dziewczyny. Ostrosc byla calkiem niezla — technika przekladania sygnalu semaforowego na czarnobiale obrazki bardzo sie ostatnio poprawila. Jego ludzie w Ankh-Morpork musieli uznac ten przekaz za dostatecznie wazny, by usprawiedliwial koszt wymaganego pasma. Z pewnoscia podobal sie wielu innym krasnoludom, jednakze doswiadczenie nauczylo dolnego krola, ze zawsze gdzies mozna znalezc kogos, kto bedzie protestowal przeciwko wszystkiemu. Spojrzal na stojacych przed nim gragow. Wszystko jest proste dla takich osob jak lord Vetinari. On ma do czynienia jedynie z religiami. My nie mamy religii. Bycie krasnoludem samo w sobie jest religia, w ktorej zadnych dwoch kaplanow sie ze soba nie zgadza, a czasami mozna odniesc wrazenie, ze kazdy krasnolud jest kaplanem.
— Nie widze tu nic, co mogloby wzbudzic moj niepokoj — oswiadczyl.
— Uwazamy, ze ta broda jest falszywa — stwierdzil jeden z gragow.
— Absolutnie akceptowalna — odparl krol. — W zadnym precedensie nie wystepuje nic takiego, co sugerowaloby zakaz uzywania falszywych brod. Sa wielkim dobrodziejstwem dla tych, ktorym trudno zapuscic wlasne.
— Ale ona wyglada… no… kuszaco — rzekl jeden z pozostalych gragow. Byli nierozroznialni pod wysokimi, szpiczastymi kapturami.
— Rzeczywiscie atrakcyjnie — zgodzil sie krol. — Panowie, czy to jeszcze dlugo potrwa?
— Trzeba to powstrzymac! To nie jest krasnoludzie!
— Alez najwyrazniej jest, nieprawdaz… Mikrokolczuga to w stu procentach kolczuga, a malo jest rzeczy bardziej krasnoludzich. Ona sie usmiecha, a choc przyznaje, ze krasnoludy dosc rzadko sie usmiechaja, a juz zwlaszcza kiedy staja przede mna, jednak uwazam, ze zyskalibysmy, biorac z niej przyklad.
— To wyrazna obraza moralnosci!
— Jak? Gdzie? Mam wrazenie, ze tylko w waszych glowach.
— A zatem — odezwal sie najwyzszy z gragow — nie zamierzasz nic robic, panie?
Krol zastanawial sie przez chwile, wpatrzony w strop.
— Nie, zamierzam cos zrobic — oswiadczyl. — Przede wszystkim postaram sie, by moi wyslannicy sprawdzili, ile zamowien na mikrokolczugi naplynelo dzisiaj z Bzyku. Wierze, ze Shwatta bez oporow pokaze im ksiegi, zwlaszcza ze chce zapewnic madame Sharn, iz moze wrocic i tutaj otworzyc swoj salon.
— Zrobi pan to? — Ktorys grag nie dowierzal.
— Tak, oczywiscie. Juz prawie domknelismy traktat Doliny Koom, pokoj z trollami, na ktory nikt z nas nie