Kiedys czytalam w tobie jak w ksiazce, pomyslala Glenda. Takiej z duzymi kolorowymi obrazkami i niewielka liczba slow. A teraz nie moge. Zgadzasz sie ze mna i powinnam byc zadowolona, ale nie jestem. Zle sie z tym czuje i nie wiem dlaczego, a to boli.
— Moze jednak sie z tym przespisz? — zaproponowala.
— Nie. Wszystko bym popsula. Wiem, ze tak.
— Dobrze sie czujesz?
Cos w umysle Glendy wrzeszczalo na nia.
— Nic mi nie jest — zapewnila Juliet. — Naprawde, bylo zabawnie, ale to dla aliganckich dziewczyn, nie dla mnie. To same blyski, nic, co mozna wziac w reke. A zapiekanka to zapiekanka, nie? Solidna. Poza tym kto by sie zajmowal tata i chlopakami?
Nie, nie, nie! — krzyczal glos Glendy w jej glowie. Nie tego chcialam. Och, na pewno nie? To o czym myslalam, kiedy opowiadalam te banaly? Ona patrzy na mnie, a ja dalam jej dobry przyklad. Dlaczego? Bo chcialam ja ochronic. Jest taka… delikatna. Wielkie nieba, uczylam ja byc jak ja i nawet to spapralam!
— No dobrze, mozesz wrocic ze mna do kuchni.
— Zobaczymy bankiet? Nasz tato sie martwi tym bankietem. Mysli, ze lord Vetinari chce wszystkich zamordowac.
— Czesto tak robi?
— Tak, ale wszystko jest potem tuszowane. Tak mowi tato.
— Tam bedzie setka ludzi. Trzeba by sporo tego tuszowania.
A jesli nie spodoba mi sie, co zobacze i uslysze, na calym swiecie nie wystarczy tuszu, postanowila.
Nutt z krasnoludem pochylali glowy nad pilka, a Trev krecil sie bez celu po warsztacie. Nie wiadomo dlaczego, przez dach slychac bylo ciche skrobanie. Brzmialo jak pazury. To tylko ptak, tlumaczyl sobie. Nawet Andy nie wchodzilby przez dach. Zreszta dreczyla go jeszcze jedna pilna sprawa. Taki lokal jak ten powinien miec wygodke, prawda? Przynajmniej mial tylne drzwi, ktore z pewnoscia nieuchronnie prowadzily do ciasnego zaulka, no a wlasciwie do czego sluza zaulki, jesli nie jako miejsce do spania wloczegow i odpowiadania na zew natury? Moze to nawet byc to samo miejsce, jesli czlowiek jest okrutny.
Trev rozpial pasek, stanal przed cuchnacym murem i nonszalancko spojrzal w gore, jak czesto robi czlowiek w takich okolicznosciach. Jednakze wiekszosc ludzi nie patrzy wtedy prosto w zdumione twarze pary ptasich kobiet, stojacych… nie, siedzacych na dachu. Wrzasnely chrapliwie i odlecialy w ciemnosc.
Szybko czlapiac w blocie, Trev wrocil do warsztatu. Miasto z kazdym dniem stawalo sie dziwniejsze…
Potem obok Treva plynal czas, a kazda sekunda cuchnela siarka. Wiele razy widzial, jak Nutt scieka swiece, ale bylo to slimacze tempo w porownaniu z predkoscia, z jaka skora zostala pocieta na powloke. Ale w koncu to przeciez Nutt. Dziwne bylo raczej to, ze niczego nie mierzyl. Trev w koncu nie wytrzymal, przestal opierac sie o sciane i wskazal na jedna z wielobocznych skorzanych latek.
— Jakie to jest duze?
— Jeden i pietnascie szesnastych cala.
— Skad mozesz wiedziec bez mierzenia?
— Mierze oczami. To kwestia wprawy. Mozna sie tego nauczyc.
— I przez to robisz sie wartosciowy?
— Tak.
— A kto to osadza?
— Ja.
— Mamy go tutaj, panie Nutt, jeszcze cieply — oznajmil Glang, nadchodzac z glebi warsztatu. Trzymal cos, co wygladalo jak wyjete ze zwierzecia, ktore teraz, jak czlowiek mial nadzieje, dla wlasnego dobra bylo martwe. — Oczywiscie, nastepnym razem poradzilbym sobie o wiele lepiej — mowil dalej. — Ale gdyby dmuchnal pan do tej malej rurki…
Trev patrzyl zachwycony. Przyszlo mu do glowy, ze przez cale swoje zycie zrobil tylko troche swiec i duzo zamieszania. Ile byl wart?
Gloing! Gloing!
Dwie pilki w harmonii, myslal Trev. Ale zaklaskal, kiedy Nutt i Glang uscisneli sobie rece, a potem, gdy wciaz podziwiali swe dzielo, siegnal za siebie i zsunal sztylet z blatu do kieszeni.
Nie byl zlodziejem. Och, owoce ze straganow owszem, ale przeciez wiadomo, ze to sie nie liczy. Zwiniecie portfela jakiemus bogatemu gosciowi to tylko spoleczna redystrybucja dobr, to tez wiadomo. No i czasem cos wygladalo na zgubione i na pewno i tak ktos by to podniosl, wiec czemu nie on?
Bron zabijala ludzi, czesto dlatego ze ja trzymali. Ale sprawy zaszly za daleko. Slyszal, jak zgrzytnely kosci Andy’ego, widzial, jak Nutt bez wysilku powalil go na kolana. Byly wiec dwa powody, by teraz podjac srodki ostroznosci. Jeden taki, ze jesli ktos tak ponizyl Andy’ego, powinien go zalatwic na dluzej, od razu, bo inaczej Andy wroci z krwia w kaciku ust. A drugi, gorszy, to ze w tej chwili Nutt byl bardziej niepokojacy niz Andy. Andy’ego Trev przynajmniej znal.
Niosac po jednej pilce, pomaszerowali z powrotem na uniwersytet. Trev czujnie obserwowal wysokie budynki.
— Nie uwierzysz, co sie pojawia w tym miescie — powiedzial. — Tam przy warsztacie byly dwa takie niby ptasie wampiry. Wiedziales?
— Ach, te… Pracuja dla Lady. Sa tutaj dla ochrony.
— Czyjej? — spytal Trev.
— Prosze sie nimi nie przejmowac.
W polu widzenia pojawil sie uniwersytet.
— Hm… A wiesz, ze dzisiaj zdarzylo sie cos jeszcze dziwniejszego? Zaproponowales krasnoludowi pietnascie dolcow, a on sie nawet nie targowal. To niesamowite! To pewnie moc gloing!
— Tak, ale naprawde dalem mu dwadziescia dolarow — odparl Nutt.
— Czemu? Przeciez nie zadal wiecej!
— Nie, ale pracowal ciezko, a te dodatkowe piec dolarow z nadwyzka oplaci sztylet, ktory pan ukradl, kiedy bylismy odwroceni.
— Wcale nie! — oburzyl sie Trev.
— Panskie odruchowe, bez namyslu i mechaniczne zaprzeczenie zostalo odnotowane, panie Trev. Podobnie jak widok sztyletu na blacie, po ktorym szybko nastapil widok pustego miejsca tam, gdzie wczesniej lezal. Nie gniewam sie, poniewaz widzialem, ze bardzo rozsadnie cisnal pan za mur ten nieszczesny kordelas pana Shanka, i rozumiem panskie zdenerwowanie. Musze jednak zaznaczyc, ze to byla kradziez. Dlatego prosze pana jak przyjaciela, zeby rankiem odniosl pan sztylet na miejsce.
— Ale w ten sposob on zostanie z dodatkowym piatakiem i sztyletem. — Trev westchnal. — Przynajmniej dla nas zostalo po pare dolcow — dodal, kiedy przeszli tylna furtka na uniwersytet.
— Tak, ale z drugiej strony nie, panie Trev, wezmie pan pozostale piec dolarow oraz nieco brudne, ale calkiem prawdziwe pokwitowanie na dwadziescia dolarow, i przekaze je panu Stibbonsowi, ktory uwaza pana za nicponia. W ten sposob sprawi pan, ze zwatpi w wyjsciowe zalozenie, iz jest pan zlodziejem i lobuzem. A to pomoze panskiej karierze na uniwersytecie.
— Nie jestem… — zaczal Trev i urwal. Mial dosc uczciwosci, by przyznac sie przed soba do noza w kieszeni. — Powiem szczerze, Nutt, jestes calkiem wyjatkowy, ot co.
— Tak — zgodzil sie Nutt. — Tez zaczynam dochodzic do takiego wniosku.
SIEMA!
Ten wyraz, wydrukowany wielkimi literami, krzyczal z pierwszej strony „Pulsu”, tuz obok duzego obrazka Juliet — migoczacej w mikrokolczudze i usmiechajacej sie do czytelnika. Glenda, od pietnastu sekund znieruchomiala z grzanka w polowie drogi do ust, wreszcie ugryzla.
Zamrugala i odlozyla grzanke, zeby wygodniej czytac.