Jednakze ludzie wladzy musza trzymac sie razem, a zatem wladza wyzszego szczebla musi poprzec wladze szczebla nizszego, chocby on sam — wyzszy szczebel wladzy — uwazal nizszy szczebel za irytujacego zrzede.
— Dziekuje za troske, panie Smeems — powiedzial Ridcully.
— Jednakze to ja sam poprosilem pana Nutta o opinie na temat naszego malego pokopywania, poniewaz chodzi tu o gre dla ludu, a on jest bardziej ludem niz ja. Nie bede go zbyt dlugo odrywal od obowiazkow, podobnie jak pana od panskich, panie Smeems, gdyz wiem, ze sa zarowno wazne, jak i naglace.
Nizszy i niepewny szczebel wladzy, jesli jest bystry, potrafi dostrzec, ze wyzszy szczebel daje mu szanse zachowania twarzy.
— Sluszna uwaga, prosze pana — rzekl Smeems po zaledwie sekundzie wahania, po czym odbiegl w bezpieczniejsze okolice.
Stwor zwany Nuttem wygladal, jakby drzal.
Boi sie, ze zrobil cos zlego, uznal Ridcully. A ja nie powinienem o nim myslec „stwor”.
Jakis magiczny zmysl kazal mu sie odwrocic i stanal twarza w twarz z… jak ten chlopak sie nazywa?… z Trevorem Likelym.
— Czy chcialby pan jeszcze cos dodac, panie Likely? Niestety, jestem teraz troche zajety…
— Oddalem panu Stibbonsowi reszte pieniedzy i pokwitowanie — oznajmil Trevor.
— A czym sie u nas zajmujesz, mlody czlowieku?
— Kieruje kadziami swiecowymi, szefie.
— Naprawde? Ostatnio swietnie wam idzie ze sciekaniem.
Trev puscil to mimo uszu.
— Pan Nutt nie ma zadnych klopotow, prawda, szefie?
— O ile mi wiadomo, zadnych.
Ale
— Bo to moj przyjaciel, szefie.
— No to dobrze. Kazdy powinien miec przyjaciela.
— I nikomu nie pozwole go ruszyc, szefie.
— Odwazne postanowienie, mlody czlowieku, jesli moge je ocenic. No, do rzeczy. Panie Nutt, czemu pan protestowal, kiedy uznalem, ze bibliotekarz, choc wspanialy w swym locie, naruszyl jednak reguly?
Nutt nie uniosl glowy, ale odpowiedzial cichym glosem:
— To bylo eleganckie. To bylo piekne. Gra powinna byc piekna, jak dobrze prowadzona wojna.
— Nie sadze, zeby wielu ludzi lubilo wojne — zauwazyl Ridcully.
— Piekno mozna uznac za neutralne, prosze pana. To nie to samo, co przyjemnosc lub dobro.
— Myslalem, ze jest tym samym co prawda — wtracil Myslak, probujac nadazyc.
— Ktora czesto bywa straszna, prosze pana. Ale skok pana bibliotekarza byl rownoczesnie piekny, prosze pana, i dobry, prosze pana. Musial byc zatem prawdziwy, a wiec przepis, ktory nie pozwala mu na powtorzenie tego wyczynu, nie bylby ani piekny, ani prawdziwy. Bylby falszywa regula.
— Ma racje, szefie — poparl przyjaciela Trev. — Ludzie beda wiwatowac, jak to zobacza.
— Chcesz powiedziec, ze beda oklaskiwac niezdobytego gola? — zdziwil sie Myslak.
— Oczywiscie. I stekac z zachwytu. Cos bedzie sie dzialo — rzekl Ridcully. — Widzielismy niedawno mecz. Jesli ktos mial szczescie, mogl zobaczyc licznych poteznych i brudnych mezczyzn walczacych o pilke podobna do kawalka drewna. Tymczasem ludzie chca ogladac zdobywanie goli.
— I bronienie, prosze pamietac — uzupelnil Trev.
— Rzeczywiscie, mlody czlowieku — zgodzil sie nadrektor. — Chca widziec szybka rozgrywke. Mamy przeciez rok Melancholijnego Zajaca. Ludzie szybko sie nudza. Nic dziwnego, ze wybuchaja bojki. Powinnismy, nieprawdaz, stworzyc sport bardziej ekscytujacy od walenia innych ludzi po glowie wielkimi elementami uzbrojenia.
— To zawsze bylo bardzo popularne — zauwazyl z powatpiewaniem Myslak.
— Jestesmy przeciez magami. A teraz musze juz isc i powitac tego tak zwanego nadrektora tak zwanego college’u w Miedziczole w przekletym duchu przyjazni i dobrej woli.
— Tak zwanego? — mruknal Myslak niedostatecznie cicho.
— Slucham?! — huknal nadrektor.
— Zastanawialem sie tylko, co ja mam robic, nadrektorze.
— Co robic? Pilnowac, zeby grali! Obserwowac, kto sobie radzi najlepiej! Opracowac najpiekniejsze zasady! — krzyknal Ridcully, zmierzajac pospiesznie do wyjscia.
— Ja sam? — przerazil sie Myslak. — Przeciez mam mnostwo pracy!
— Niech pan to komus zleci!
— Wie pan, ze fatalnie sobie radze ze zlecaniem.
— To niech pan zleci zlecanie komus, kto jest w tym dobry! A teraz musze leciec, zanim on tam zacznie krasc srebra!
Glenda bardzo rzadko brala sobie wolne. Kierowanie nocna kuchnia to stan raczej psychiczny niz fizyczny. Jedynym posilkiem, jaki zjadala w domu, bylo sniadanie, a i to zawsze w pospiechu. Tym razem jednak poswiecila troche czasu, by sprzedawac marzenia. Kuchnia mogla sie zajac May Hedges — byla solidna i zyla ze wszystkimi w zgodzie, wiec nie bedzie problemow.
Slonce stalo juz wysoko, gdy Glenda zapukala do tylnych drzwi warsztatu pana Wrecemocnego. Krasnolud otworzyl reka obsypana rozem.
— Och, witaj, Glendo. Jak idzie?
Z duma rzucila na stol plik zamowien i otworzyla walizke. Byla pusta.
— Potrzeba mi wiecej probek — oswiadczyla.
— To wspaniale! — ucieszyl sie. — Kiedy je zdobylas?
— Dzis rano.
To bylo latwe. Jedne drzwi po drugich stawaly przed nia otworem, a za kazdym razem, kiedy niepewny glosik w glowie pytal: „Czy postepuje wlasciwie?”, nieco mocniejszy glos — brzmiacy calkiem jak glos madame Sharn — odpowiadal: „On chce je robic. Ty chcesz je sprzedawac. One chca je kupowac. Marzenia kraza i pieniadze takze”.
— Bardzo dobrze schodzi szminka — powiedziala. — Te trollowe dziewczyny nakladaja ja kielnia i nie zartuje. Zatem co powinien pan zrobic? Sprzedac im kielnie. Taka ladna, w ladnym pudelku z brokatem.
Przyjrzal sie jej z uznaniem.
— To do ciebie niepodobne, Glendo.
— Nie jestem przekonana — odparla. Do wytartej walizki wpadaly kolejne probki. — Myslal pan, zeby wejsc w buty?
— Myslisz, ze warto probowac? Przeciez one normalnie nie nosza butow.
— Nie uzywaly szminki, dopoki nie przyjechaly tutaj. To moze byc nadchodzacy styl.
— Przeciez maja stopy jak z granitu. Nie potrzebuja butow.
— Ale beda chcialy je miec — zapewnila Glenda. — A pan moze w efekcie miec lokal na parterze.
Wrecemocny wygladal na zdziwionego, a Glenda przypomniala sobie, ze miejskie krasnoludy byly przyzwyczajone do tego odwroconego jezyka z domu.
— Przepraszam. Chcialam powiedziec: na najwyzszym pietrze. — Zastanowila sie. — I jeszcze suknie — dodala. — Rozgladalam sie i nikt nie robi prawdziwych sukienek dla trollic. To tylko bardzo duze ludzkie sukienki.