Sa tak skrojone, zeby trollica wygladala na mniejsza, a lepiej byloby szyc je tak, zeby wydawala sie wieksza. Bardziej jak trollica, mniej jak gruba kobieta. Wie pan, takie suknie, ktore az krzycza: „Jestem wielka, bardzo wielka trollowa dama i jestem z tego dumna!”.
— Cos cie trafilo w glowe? — spytal Wrecemocny. — Bo jesli tak, to chcialbym, zeby spadlo tez na mnie.
— Wie pan, to jakby roznoszenie marzen, prawda? — odparla Glenda, starannie ukladajac probki w walizce. — To jednak troche wazniejsze, niz mi sie wydawalo.
Zlozyla jeszcze czternascie udanych wizyt, nim zakonczyla obchod, wrzucila zamowienia do skrzynki Wrecemocnego i — z lekka walizka i nietypowo lekkim sercem — wrocila do pracy.
Ridcully skrecil za rog i tam, tuz przed nim, stal… Mysli wirowaly w glowie, gdy szukal odpowiedniego trybu zwracania sie do przybysza. „Nadrektor” nie wchodzil w gre, „dziekan” bylby nazbyt oczywiscie obrazliwy, „Dwa Krzesla” to samo, ale bardziej, a „niewdzieczny, zdradziecki, oslizly dran” bylo za dlugie. Jak ten dran mial na imie, u demona? Wielkie nieba, przeciez przyjaznili sie od swych pierwszych dni na NU…
— Henry! — wykrzyknal. — Co za przyjemna niespodzianka! Co cie sprowadza do naszej nedznej i smutnie przestarzalej uczelni?
— Daj spokoj, Mustrumie. Kiedy wyjezdzalem, chlopcy przesuwali granice wiedzy. Jak rozumiem, od tego czasu panuje spokoj. A przy okazji, to jest profesor Rzepiszcz.
Spoza samozwanczego nadrektora Miedziczola — niczym satelita wyplywajacy z cienia gazowego olbrzyma — wylonil sie skrepowany mlody czlowiek, ktory od razu skojarzyl sie Ridcully’emu z Myslakiem Stibbonsem, choc za zadne skarby nie potrafil zrozumiec dlaczego. Moze to wyglad czlowieka, ktory bez przerwy przelicza cos w glowie, i to nie tylko zwyczajne sumy, ale tez te dziwaczne, z literami.
— Och, wiesz, jak to jest z granicami — wymamrotal Ridcully. — Patrzysz, co lezy po drugiej stronie, i myslisz: Dlaczego w ogole ta granica byla akurat tutaj? Witaj, Rzepiszcz. Twoja twarz wydaje sie znajoma.
— Kiedys tu pracowalem — wyjasnil zazenowany Rzepiszcz.
— A tak, pamietam. Instytut Magii Wysokich Energii, prawda?
— Zdolny chlopak z tego naszego Adriana — stwierdzil z satysfakcja byly dziekan. — Teraz mamy juz wlasny budynek Magii Wysokich Energii. Nazywamy go budynkiem Magii Wyzszych Energii, ale podkreslam, ze tylko w celu unikniecia zamieszania. Nie mial to byc przejaw lekcewazenia starego dobrego NU. Przejmuj, adaptuj, udoskonalaj, to moja dewiza.
Jesli ja zaadaptowales, to teraz brzmi: lap, kopiuj i udawaj niewiniatko, pomyslal Ridcully, lecz ostroznie. Magowie nigdy nie klocili sie publicznie, gdyz zniszczenia mogly byc straszliwe. Nie, rzadzila uprzejmosc, ale z zaostrzonymi krawedziami.
— Watpie, czy wynikloby zamieszanie, Henry. Przeciez to my jestesmy starsza uczelnia. I oczywiscie jestem jedynym nadrektorem w tych okolicach.
— Co wynika jedynie z praktyki i obyczaju, Mustrumie. Ale czasy sie zmieniaja.
— A przynajmniej sa zmieniane. Lecz to ja nosze nadrektorski kapelusz, Henry, tak jak moi poprzednicy przez wieki. Kapelusz, Henry, oznaczajacy najwyzsza wladze w sprawach ludzi madrych, chytrych i sprytnych. Kapelusz, ktory wlasnie mam na glowie.
— Wiesz przeciez, ze wcale nie — odparl uprzejmie Henry. — Masz na glowie swoj codzienny kapelusz, ktory sam zrobiles.
— Ale mialbym go na glowie, gdybym tylko zechcial!
Usmiech Henry’ego troche stezal.
— Oczywiscie, Mustrumie, ale wladza kapelusza czesto byla negowana.
— Niemal poprawnie, drogi kolego. W przeszlosci sporna bywala wlasnosc kapelusza, ale sam kapelusz nigdy. Otoz zauwazam, ze ty sam nosisz wyjatkowo krzykliwy kapelusz, ktorego wspanialosc daleko wykracza poza ramy subtelnosci, ale to przeciez tylko kapelusz, staruszku. Tylko kapelusz. Oczywiscie nie chcialbym cie urazic i jestem przekonany, ze za jakis tysiac lat nabierze wagi madrosci i godnosci. Widze, ze zostawiles na nie duzo miejsca.
Rzepiszcz postanowil natychmiast pobiec do toalety, wiec mruczac jakies przeprosiny, przecisnal sie obok Ridcully’ego i oddalil pospiesznie. Co dziwne, nagly brak publicznosci raczej zmniejszyl napiecie, niz je zwiekszyl.
Henry wyjal z kieszeni plaskie pudelko.
— Papierosa? Wiem, ze sam je zwijasz, ale Verdant Scour robia je specjalnie dla mnie i sa calkiem niezle.
Ridcully wzial jednego, poniewaz mag — jakkolwiek wyniosly — chyba tylko w trumnie odmowilby darmowego papierosa albo drinka. Bardzo sie jednak staral, by nie zauwazyc slow „Wybor Nadrektora” wypisanych krzykliwie na pudelku.
Kiedy oddawal paczke, na podloge wypadlo z niej cos malego i kolorowego. Henry — ze zwinnoscia zaskakujaca u maga polozonego daleko w glownym ciagu opisywanym przez tak zwany diagram Owlspringa- Tipsa[14] — schylil sie szybko i porwal to z podlogi, mruczac przy tym, ze nie chce, by sie ubrudzilo.
— Moglbys jesc z tych podlog — oswiadczyl surowo Ridcully. I pewnie bys jadl, dodal w myslach.
— Tylko ze kolekcjonerzy strasznie sie denerwuja, jesli trafi na nie chocby drobinka kurzu, a ja swoje oddaje synkowi kamerdynera — ciagnal swobodnie Henry. Odwrocil kartonik i zmarszczyl brwi. — „Slynni magowie naszych dni, nr 9 z 50: dr Able Baker, BC (Hons), Fdl, Kp, PdF (Escrow), dyrektor Studium Blitu, Miedziczolo”. Jestem pewien, ze jego juz ma. — Wrzucil obrazek do kieszonki kamizelki. — Nie szkodzi, przyda sie na wymiane.
Ridcully potrafil calkiem szybko ocenic sytuacje, zwlaszcza rozgrzewany tlumionym ogniem gniewu.
— Wizla, producenci tytoniu, tabaki i bibulek — stwierdzil. — Z Pseudopolis. Hmm… Niezly pomysl. Kto na liscie jest z NU?
— Ehm… no coz… Musze przyznac, ze Rada i mieszkancy Pseudopolis sa raczej patriotyczni w swych opiniach o…
— Wydaje mi sie, ze to okreslenie brzmi „prowincjonalni”, nie sadzisz?
— Ostre slowa, biorac pod uwage, ze Ankh-Morpork jest najbardziej zarozumialym, pewnym siebie miastem na swiecie.
Byla to absolutnie oczywista prawda, wiec Ridcully zdecydowal, ze tego nie slyszal.
— Ty tez jestes na takiej karcie? — burknal.
— Obawiam sie, ze nalegali. Rozumiesz, stamtad pochodze. Miejscowy chlopak i takie tam…
— I nikt z NU?
— Formalnie nie, ale jest profesor Rzepiszcz jako wynalazca PEX-a.
Gdy Henry mowil, wstyd i bezczelnosc walczyly o miejsce w tym zdaniu.
— PEX? — powtorzyl wolno Ridcully. — Chodzi ci o HEX-a?
— Alez nie, jest zupelnie inny niz HEX. Absolutnie. Calkiem inna zasada dzialania. — Henry zakaszlal. — Pracuje na kurach. To one wyzwalaja rezonator morficzny, czy jak to sie tam nazywa. Wasz HEX, o ile pamietam, wykorzystuje mrowki, o wiele mniej wydajne.
— A to czemu?
— My dostajemy tez jajka, ktore mozemy zjadac.
— Nie wyglada mi to na tak wielka roznice.
— Nie, daj spokoj. Przeciez kury sa setki razy wieksze! No i PEX stoi w specjalnie zbudowanym pomieszczeniu, a nie jest rozrzucony przypadkowo po calej uczelni. Profesor Rzepiszcz wie, co robi, a nawet ty, Mustrumie, musisz przyznac, ze rzeka postepu zasilana jest z tysiaca zrodel!
— Ale nie wszystkie tryskaja w tym przekletym Miedziczole!
Gniewnie patrzyli na siebie nawzajem. Profesor Rzepiszcz wyjrzal zza rogu i cofnal sie natychmiast.
— Gdybysmy byli takimi ludzmi jak nasi ojcowie, w tej chwili ciskalibysmy juz kulami ognia — oswiadczyl Henry.
— Rozumiem sens tej uwagi — zapewnil Ridcully. — Choc musze przypomniec, ze nasi ojcowie nie byli