— Taktyczne myslenie i analiza sytuacji w bitwie sa elementami umyslowej kompozycji orka — stwierdzil Nutt.
— Widzicie? Ktos, kto mowi „kompozycja”, nie urwie nam przeciez glow!
— Moja byla zona uzywa kompozycji perfum… — przypomnial sobie piekarz.
— Nie, nie, perfumy to juz przesada — stwierdzil rzeznik, budzac tym powszechne rozbawienie. — Bycie orkiem to co innego, ale przeciez nie chcemy tutaj jakichs dziwakow.
Glenda spojrzala na Nutta. Plakal.
— Przyjaciele, dziekuje wam za pokladane we mnie zaufanie — powiedzial.
— Wiesz, tak jakby nalezysz do zespolu — zapewnil pedel Nobbs (zadnego pokrewienstwa), ktorego usmiech zdolal niemal zamaskowac zdenerwowanie.
— Dziekuje, panie Nobbs, to dla mnie bardzo wazne.
Nutt wstal. Bylo to skomplikowane poruszenie.
Pozostalo we wspomnieniach Glendy juz na zawsze jako rodzaj ukazywanej w zwolnionym tempie sceny rwanych lancuchow i lamanego drewna. Nutt powstal, jak gdyby przywiazany byl pajeczyna. Wirujace kawalki lancuchow uderzaly o sciany. Pekaly klodki. Co do kanapy, chyba zaden jej kawalek nie pozostal zlaczony z innym — mebel posypal sie na posadzke niczym stosik opalowego drewna.
— Wiejemy, chlopcy!!!
Trzeba by swego rodzaju mikrometru, by ustalic, kto krzyknal to pierwszy, ale stampede, w jakim wypadli na korytarz i pognali za rog, szybko wybuchlo i szybko sie skonczylo.
— A wiesz — odezwal sie Trev po kilku chwilach ciszy — w pewnym momencie juz myslalem, ze bardzo dobrze nam idzie.
— Te kobiety — przypomniala Glenda. — Co to za jedne?
Nutt stal smetnie wsrod szczatkow; kawalek lancucha zesliznal sie z niego jak waz i wyladowal na kamieniach.
— One? — powiedzial. — To Male Siostrzyczki Wiecznej Predkosci. Pochodza z Efebu. Jesli dobrze pamietam, ich gatunek nazywany jest furiami. Wydaje mi sie, ze Lady wyslala je na wypadek, gdybym jednak probowal kogos skrzywdzic. — Mowil to bez zadnej emfazy ani emocji.
— Nikogo nie skrzywdziles…
— Ale oni uciekli przede mna, bo jestem orkiem.
— No wiesz, to przeciez zwykli ludzie — zwrocila mu uwage Glenda. — To…
— Glupki — dokonczyl Trev.
Nutt odwrocil sie i ruszyl korytarzem w przeciwna strone, strzasajac z siebie resztki drewna i lancuchow.
— Ale swiat jest pelen zwyklych ludzi.
— Nie mozecie mu pozwolic, zeby tak sobie poszedl! — zawolala Juliet. — No nie mozecie! Patrzcie na niego! Wyglada jak skopany!
— Jestem jego szefem, to moja sprawa — odparl Trev. Glenda chwycila go za ramie.
— Nie, ja to zalatwie. A teraz sluchaj mnie uwaznie, Trevorze Likely… Porzadny z ciebie chlopak, wiec powiem ci tyle: widzisz tam Juliet? Znasz ja, pracuje w kuchni. Napisales dla niej sliczny wiersz, tak? Slyszales kiedy o Smoluszku? Wszyscy znaja bajke o Smoluszku. No wiec moze i nie jestes moim pierwszym kandydatem na pieknego ksiecia, ale pewnie wielu jest gorszych.
— Co ty wygadujesz, do demona? — zdumial sie Trev.
— Juliet niedlugo stad wyjedzie. Mam racje, Jula?
Twarz Juliet byla jak obraz.
— No… eee…
— A to dlatego, ze byla ta dziewczyna w azetach.
— Ktora? Ta blyszczaca krasnoludka? Z broda?
— To wlasnie ona! — zapewnila Glenda. — Ma wyjechac z tym cyrkiem, no wiesz, o co mi chodzi. Z pokazem mody.
— Przeciez nie ma brody!
Zarumieniona Juliet siegnela pod fartuch i — ku zdziwieniu Glendy — wyjela brode.
— Pozwolili mi ja zatrzymac — wyjasnila z nerwowym chichotem.
— No dobrze — rzekla Glenda. — Mowisz, ze go kochasz. Trev, nie wiem, czy ja kochasz, czy nie, ale pora sie zdecydowac. Oboje jestescie dorosli, no, przynajmniej formalnie, wiec lepiej sie zastanowcie, bo zadnej wrozki chrzestnej w okolicy nie widze. A co do pana Nutta, to on nie ma nikogo.
— Ma wyjechac z miasta? — wykrztusil Trev; zrozumienie wolno rozjasnialo meski umysl.
— Tak. I podejrzewam, ze na dosc dlugo — potwierdzila Glenda.
Pilnie obserwowala jego twarz. Nie masz specjalnego wyksztalcenia i w zyciu nie otworzyles ksiazki, Trevorze Likely, ale jestes sprytny i na pewno wiesz, ze istnieje dobra odpowiedz i zla odpowiedz na to, co wlasnie powiedzialam…
Obserwowala szybkie zmiany w jego oczach, kiedy myslal.
— To pieknie — stwierdzil w koncu. — O czyms takim zawsze marzyla. Bardzo sie ciesze, ze bedzie szczesliwa.
Ty spryciarzu, trafiles, jak trzeba, pomyslala Glenda. Sprawiasz wrazenie, jakbys w ogole nie myslal o sobie, bo rozumiesz, ze w przeciwnym razie bym cie skreslila. I kto wie, moze nawet jestes szczery. Prawde mowiac, niech mnie bogowie maja w opiece, mysle, ze naprawde jestes szczery, ale raczej sobie wszystkie zeby powyrywam, niz ci to powiem.
— Ona lubi ciebie, ty lubisz ja, a ja popelnilam mase glupich bledow. Sami wymyslcie, co macie zamiar robic. Gdybym byla na waszym miejscu, teraz znikalabym stad, zanim ktos was uprzedzi. Moge ci udzielic pewnej rady, Trev? Nie badz sprytny, badz madry.
Trev chwycil ja za ramiona i ucalowal w oba policzki.
— To bylo sprytne czy madre?
— Puszczaj mnie! — Odepchnela go w nadziei, ze nie zauwazy jej rumienca. — Musze sprawdzic, gdzie poszedl pan Nutt.
— Wiem, gdzie poszedl — oswiadczyl Trev.
— Zdaje sie, ze kazalam wam obojgu zniknac stad i zyc dlugo i szczesliwie!
— Nie znajdziesz go beze mnie. Przykro mi, Glendo, ale my tez go lubimy.
— Myslisz, ze powinnismy komus powiedziec? — spytala Juliet.
— A co oni zrobia? — burknela Glenda. — Bedzie tak, jak z tymi przed chwila. Wszyscy sie gapia i czekaja, az ktos wpadnie na jakis pomysl. Zreszta — dodala — jestem przekonana, ze magowie na gorze wiedza o nim wszystko. Moge sie zalozyc.
Dziesiec minut pozniej musiala przyznac, ze Trev mial racje. Pewnie by nie zauwazyla drzwi na drugim koncu jeszcze jednej zagraconej, opuszczonej piwnicy. Pod nimi jarzylo sie swiatlo.
— Kiedys za nim poszedlem — wyjasnil Trev. — Kazdy powinien miec jakies miejsce tylko dla siebie.
— Owszem — zgodzila sie Glenda i pchnela drzwi.
Miala wrazenie, ze otworzyla piekarnik. Wszedzie staly swiece wszelkich rozmiarow i kolorow. Spora czesc sie palila.
A na samym srodku siedzial Nutt przy rozpadajacym sie stole, calkiem zastawionym swiecami. Palily sie przed nim plomykami we wszystkich kolorach, a on przygladal sie im nieruchomo.
Nie obejrzal sie, kiedy podeszli.
— Obawiam sie, ze nigdy nie udalo mi sie naprawde opanowac niebieskiego — powiedzial jakby w powietrze. — Pomaranczowy, oczywiscie, jest wrecz smiesznie latwy, czerwony rozumie sie sam przez sie, a zielony wcale nietrudny, jednak najlepszy niebieski, jaki udalo mi sie uzyskac, niestety ciagle jest mocno zielonkawy… — Umilkl.
— Dobrze sie czujesz? — spytala Glenda.
— Chodzi wam o to, czy dobrze sie czuje poza tym, ze jestem orkiem? — upewnil sie z ledwie dostrzegalnym usmieszkiem.
— No, wlasciwie tak, ale to przeciez nie twoja wina.
— Przeciez to nie moze byc prawda — szepnal Trev.