Glenda spojrzala na niego.
— Co komu przyjdzie z takiego gadania? — spytala gniewnie.
— One podobno wyginely setki lat temu.
— Zostaly unicestwione — poprawil go Nutt. — Ale niektore przetrwaly. Obawiam sie, ze kiedy to przeoczenie bedzie ujawnione, znajda sie tacy, ktorzy postaraja sie naprawic sytuacje.
Trev zerknal niepewnie na Glende.
— Wedlug niego ktos sprobuje go zabic — wyjasnila.
Nutt wpatrywal sie w swoje swiece.
— Musze nabierac wartosci. Musze byc pomocny. Musze byc przyjazny. Musze zdobywac przyjaciol.
— Gdyby ktokolwiek przyszedl i chcial ci cos zrobic — oswiadczyla Glenda — to go zabije. Jestem pewna, ze nikomu nie sprobujesz urwac nogi. Ale ja moge. Trev, tu jest potrzebna kobieca delikatnosc.
— Tak, widze.
— To nie bylo madre, Trevorze Likely. Nie, panie Nutt, pan tu zostaje. — Glenda wywlokla Treva i Juliet na korytarz. — Uciekajcie stad. Musze porozmawiac z nim sam na sam.
Kiedy wrocila, Nutt zwiesil glowe.
— Przykro mi, ze zatruwam wszystkim radosc — powiedzial.
— Co sie stalo z panskimi szponami, panie Nutt?
Wyciagnal reke i szpony wysunely sie z cichym trzaskiem.
— Aha, wygodne — przyznala Glenda. — To znaczy, ze moze pan przynajmniej wlozyc koszule. Panie Nutt, chyba pan nie zapomnial! Mial pan isc tam do nich i pokazac, jak sie gra w pilke!
— Musze nabierac wartosci — powtorzyl zapatrzony w swiece Nutt.
— Wiec niech pan idzie cwiczyc druzyne. A w ogole skad taka pewnosc, ze orki byly calkiem zle?
— Robilismy straszne rzeczy.
— One — poprawila go Glenda. — One, nie my! Nie ty! A drugie, czego jestem pewna, to ze na wojnie nikt nie powie, ze druga strona sklada sie z milych osob. A teraz moze jednak pobiegnie pan na trening? Czy to takie trudne?
— Widziala panienka, co sie stalo — odparl Nutt. — Moze byc bardzo niedobrze. — Podniosl prawie niebieska swiece. — Musze sie zastanowic.
— Dobrze — ustapila Glenda.
Starannie zamknela za soba drzwi, przeszla kawalek korytarzem i spojrzala w gore, na kapiace rury.
— Wiem, ze ktos podsluchuje. Slyszalam skrzypienie. Wychodz natychmiast.
Nie bylo odpowiedzi. Wzruszyla ramionami i pomaszerowala labiryntem korytarzy, dotarla do schodow do biblioteki, wbiegla po nich i podeszla do biurka bibliotekarza.
Kiedy sie zblizyla, nad blatem ukazala sie jego wielka, usmiechnieta twarz.
— Chce… — zaczela.
Bibliotekarz wstal powoli, przytknal palec do warg i na biurku przed nia polozyl ksiazke. Na okladce, wytloczone srebrem na czerni, byly trzy litery: ORK.
Zmierzyl ja wzrokiem, jakby probowal ocenic, po czym otworzyl ksiazke i zaczal przewracac kartki z nadzwyczajna ostroznoscia, biorac pod uwage grubosc jego palcow. W koncu znalazl to, czego szukal. I pokazal jej. Nie miala dzis czasu na sniadanie, ale przeciez mozna zwymiotowac, nawet kiedy zoladek jest calkiem pusty, a rycina trzymana w dloniach bibliotekarza bylaby absolutnie pewnym lekarstwem.
Odlozyl ksiazke na blat, siegnal gdzies i wyjal prawie nieuzywana chusteczke oraz, po chwili grzebania pod biurkiem, takze szklanke wody.
— Wcale nie musze w to wierzyc — oswiadczyla Glenda. — To obrazek. Nie jest prawdziwy.
Bibliotekarz wystawil kciuk i przytaknal. Wsunal sobie ksiazke pod pache, druga reka chwycil Glende i z zadziwiajaca szybkoscia pociagnal ja za drzwi w labirynt sal i korytarzy uniwersytetu.
Ta pospieszna podroz dobiegla konca pod drzwiami, na ktorych wymalowano napis „Katedra Komunikacji Post Mortem”. Farba zluszczyla sie troche i pod jaskrawymi, nowymi literami dalo sie rozpoznac NEKR oraz cos, co prawdopodobnie bylo polowka czaszki.
Drzwi otworzyly sie — kazde drzwi pchniete przez bibliotekarza musialy sie otworzyc. Glenda uslyszala ze srodka brzek spadajacego na podloge rygla.
Posrodku odslonietego pomieszczenia stala przerazajaca postac. Jednak jej straszliwe oblicze nie wywieralo takiego wrazenia, jakie powinno, poniewaz zwisala z niego dobrze czytelna etykieta z napisem „Boffo — Najlepsze Kostiumy i Sztuczki, Udoskonalona Maska Nekromanty, 3 AM$”. Maska zostala zdjeta, odslaniajac zdrowsza cere twarzy doktora Hiksa.
— Naprawde nie trzeba bylo… — zaczal i zobaczyl bibliotekarza. — Och… W czym moglbym pomoc?
Bibliotekarz pokazal mu ksiazke, a Hix jeknal.
— Znowu to samo… No dobra, czego chcecie?
— Mamy w piwnicach orka — poinformowala Glenda.
— Tak, wiem — odparl Hix.
Bibliotekarz mial szeroka twarz, jednak niedostatecznie szeroka, by zmiescic na niej cale zdumienie, jakie probowal wyrazic. Szef katedry komunikacji post mortem westchnal i wzruszyl ramionami.
— Posluchajcie — rzekl, jakby troche znuzony ciaglym tlumaczeniem tego samego. Westchnal znowu. — Mam tu byc zlym czlowiekiem, jak to okresla statut uczelni. Zgadza sie? Powinienem podsluchiwac pod drzwiami. Powinienem bawic sie czarna magia. Mam pierscien z czaszka. Mam laske ze srebrna czaszka na czubku…
— I maske ze sklepu z zabawkami? — dokonczyla Glenda.
— Niezwykle praktyczna, musze zaznaczyc — stwierdzil z godnoscia Hix. — Bardziej przerazajaca niz oryginal i daje sie prac, co w mojej katedrze zawsze warto brac pod uwage. Poza tym nadrektor byl tu w zeszlym tygodniu, w tej samej sprawie co wy, jak podejrzewam.
— Czy orki byly takimi strasznymi stworami? — spytala Glenda.
— Mysle, ze chyba moge ci pokazac.
— Ten dzentelmen pokazal mi juz obrazek w ksiazce.
— Ten z galkami ocznymi?
Wspomnienie bylo az nadto wyrazne.
— Tak.
— Och, bywaja gorsze — zapewnil z satysfakcja Hix. — I przypuszczam, ze chcesz dowodu? — Odwrocil lekko glowe. — Charlie!
Zza czarnej kotary na koncu pomieszczenia wyszedl szkielet. Trzymal kubek. I bylo cos dziwnie smutnego w wypisanym na rzeczonym kubku hasle, ktore brzmialo „Nekromanci robia to po calych nocach”.
— Nie boj sie — poradzil doktor Hix.
— Nie boje sie — zapewnila Glenda, przerazona do samych stop. — Widzialam, co sie dzieje w rzezni. To nalezy do mojej pracy, a poza tym on jest wypolerowany.
— Bardzo dziekuje — odezwal sie szkielet.
— Ale „Nekromanci robia to po calych nocach”? Troche to zalosne, prawda? To znaczy, nie wydaje sie wam, ze za bardzo sie staracie?
— A jak sie staralismy, zeby go zrobic… — westchnal Hix. — Nie jestesmy najpopularniejsza katedra na uniwersytecie. Charlie, ta mloda dama chce sie dowiedziec czegos o orkach.
— Znowu? — mruknal Charlie i oddal kubek doktorowi.
Mial dosc chrapliwy glos, ale znacznie mniej przerazajacy, niz moglby miec. Poza wszystkim innym, jego kosci byly, no… oddzielone od wszystkiego innego; unosily sie w powietrzu niby jedyne widzialne czesci niewidzialnego ciala. Zuchwa poruszala sie przy mowieniu.
— Chyba ciagle jeszcze mamy pamiec w sumpie — ciagnal — bo pamietasz, przywolalismy ja dla Ridcully’ego. Nie mialem czasu, zeby skasowac.
— Pamiec czego? — zainteresowala sie Glenda.
— To takie czary — odparl z wyzszoscia Hix. — Za dlugo by tlumaczyc.
Glendzie sie to nie spodobalo.
— Wiec moze w skrocie?
— No dobrze. Jestesmy teraz praktycznie pewni, ze to, co nazywamy uplywem czasu, wynika w rzeczywistosci z faktu, ze wszechswiat ulega zniszczeniu i odbudowuje sie w najmniejszym interwale