przez zycie jest niczym sie specjalnie nie przejmowac.

— Nie krepuj sie — powiedzial. — Pomacham ci, kiedy bede przejezdzal.

Glenda zajrzala do omnibusu. Byl w polowie wypelniony takimi wlasnie ludzmi, ktorzy wybieraja nocny kurs, bo nie jest drogi. Takimi ludzmi, ktorzy zabieraja ze soba kolacje w papierowej torbie, i to raczej nie calkiem swiezej papierowej torbie.

We trojke staneli z boku.

— Tylko na to nas stac — oswiadczyl Trev. — W dylizansie pocztowym nie wystarczy nam chyba nawet na jedna osobe.

— Moze sie z nim potargowac? — zaproponowala Glenda.

— Niezly pomysl — zgodzil sie Trev i wrocil do omnibusu.

— Witam znowu — rzucil woznica.

— Kiedy pan rusza? — spytal Trev.

— Za jakies piec minut.

— Czyli wszyscy, ktorzy chca jechac, sa juz w srodku?

Glenda spojrzala w glab. Pasazer siedzacy za woznica bardzo starannie obieral jajko na twardo.

— Mozliwe — zgodzil sie woznica.

— Wiec czemu pan nie ruszy juz teraz? I nie pojedzie szybciej? To bardzo wazne.

— Nocny kurs. Przeciez mowilem.

— A przypuscmy, ze pogrozilbym panu ta oto olowiana rurka. Czy pojechalby pan szybciej? — spytal Trev.

— Trevorze Likely! — wykrzyknela oburzona Glenda. — Nie mozesz tak sobie grozic ludziom olowianymi rurkami!

Woznica przygladal sie Trevowi z kozla.

— Czy moglbys uprzejmie to powtorzyc?

— Powiedzialem, ze mam tu kawalek olowianej rurki. — Trev stuknal nia lekko o drzwi omnibusu. — Przykro mi, ale naprawde musimy sie dostac do Sto Lat.

— A tak, faktycznie — zgodzil sie woznica. — Widze te twoja rurke. — Siegnal pod siedzenie po drugiej stronie. — Przebijam tym oto toporem bojowym. I chce przypomniec, ze gdybym rozrabal cie na pol, prawo bedzie po mojej stronie. Bez urazy. Musisz mnie chyba brac za jakiegos przyglupa. Ale skaczecie dookola jak larwy na patelni, wiec o co tu chodzi?

— Musimy znalezc naszego przyjaciela. Moze byc w niebezpieczenstwie — wyjasnil Trev.

— To bardzo romantyczne — dodala Juliet.

Woznica przyjrzal sie jej.

— A jak pan nam pomoze go dogonic, dam panu wielkiego calusa — obiecala.

— No prosze! — Woznica zwrocil sie do Treva. — Dlaczego ty na to nie wpadles?

— Dobra, tez panu dam calusa — obiecal Trev.

— Bardzo dziekuje. — Woznica najwyrazniej swietnie sie bawil.

— W twoim przypadku wole chyba te rurke, chociaz lepiej niczego nie probuj, bo strasznie ciezko potem oczyscic siedzenia z krwi. Nic jej nie zmywa.

— No dobrze, sprobuje pana uderzyc olowiana rurka. Jestesmy w rozpaczliwej sytuacji.

— I damy panu troche pieniedzy — dodala Juliet.

— Slucham? Dostaje calusa i pieniadze, i jeszcze rurka? To moze wymienie te rurke na jeszcze jednego calusa.

— Dwa calusy, cale trzy dolary i zadnej rurki — podsumowala Juliet.

— Albo sama rurka i trudno, zaryzykuje — dodal Trev.

— Ja tez moge panu dac calusa, jesli pan chce — wtracila Glenda, ktora obserwowala ich z pelna fascynacji groza.

Trudno bylo nie zauwazyc, ze propozycja nie wplynela na sytuacje przetargowa.

— Ale co z moimi pasazerami? — woznica sie zawahal.

Cala czworka zajrzala do wnetrza omnibusu i uswiadomila sobie, ze sa celem przynajmniej tuzina zaciekawionych spojrzen.

— Bierz pan calusa — poradzila kobieta, trzymajaca na kolanach duzy kosz.

— I pieniadze — dodal mezczyzna.

— Nie obchodzi mnie, czy ona go pocaluje, czy przywali olowiana rurka po lbie, byle tylko najpierw nas dowiozl — rzucil jakis siedzacy z tylu staruszek.

— Czy my tez dostaniemy calusa? — dopominali sie dwaj rozchichotani chlopcy.

— Jesli chcecie — powiedziala groznie Glenda i obaj zgarbili sie na lawce.

Juliet chwycila woznice za glowe, po czym rozlegl sie — troche zbyt dlugi, wedlug wewnetrznych zegarow Treva i Glendy — odglos pilki tenisowej wsysanej przez struny rakiety. Juliet odstapila. Woznica usmiechal sie troche oszolomiony i z maslanymi oczami.

— No, to bylo o wiele lepsze od rurki.

— Moze lepiej ja bede powozil?

Woznica wyszczerzyl zeby.

— Ja bede, jesli mozna. I nie oszukuj sie, mlody czlowieku, potrafie rozpoznac oprycha, a ty nawet nie jestes podobny. Juz predzej wlasna matka by mi przywalila ta rurka. Wyrzuc ja, dobrze radze, bo ktos ci zrobi przedzialek, o jakim predko nie zapomnisz.

Mrugnal do Juliet.

— Jak sie tak zastanowic, to od czasu do czasu konie powinny sobie pobiegac. Pasazerowie do Sto Lat, prosze wsiadac!

Omnibusy zwykle nie podrozuja predko, a to, co woznica nazwal „pobieganiem”, bylo tylko minimalnie szybsze od tego, co wiekszosc ludzi uznalaby za spacer. Ale przynajmniej rozpedzil konie do takiego tempa, zeby nie zdazyly sie znudzic kazdym mijanym drzewem.

Omnibus przeznaczony byl — jak to okreslil woznica — dla ludzi, ktorych nie stac na predkosc, ale moga sobie pozwolic na czas. W jego konstrukcji pominieto wiec wszelkie kosztowne elementy — byl wlasciwie zwyklym wozem z podwojnymi siedzeniami przez cala dlugosc, za nieco podniesionym kozlem woznicy. Brezentowe plachty po bokach chronily przed wybrykami pogody, ale na szczescie wpuszczaly dosc powietrza, by lagodzilo zapach tapicerki, ktora doswiadczyla czlowieczenstwa we wszelkich jego nastrojach i potrzebach.

Glenda miala wrazenie, ze niektorzy z pasazerow podrozuja regularnie. Starsza kobieta siedziala spokojnie i robila na drutach. Chlopcy wciaz zajmowali sie dyskretnym chichotaniem, odpowiednim dla ich wieku, krasnolud wygladal przez okno, nie patrzac na nic konkretnego. Nikt wlasciwie nie probowal z nikim rozmawiac, z wyjatkiem mezczyzny z tylu, ktory prowadzil nieustajaca konwersacje z samym soba.

— To nie dosc predko! — zawolala Glenda po dziesieciu minutach telepania sie po dziurach. — Chyba bieglabym szybciej!

— Nie wydaje mi sie, zeby dotarl az tak daleko — stwierdzil Trev.

Slonce opadalo do horyzontu, cienie wyciagaly sie juz na polach kapusty, ale przy drodze przed soba widzieli jakas postac. Opedzala sie. Trev wyskoczyl.

— Aik! Aik!

— To te przeklete stwory! — krzyknela Glenda, biegnac za nim.

— Daj mi te rurke!

Nutt przykucnal w pyle drogi. Siostry Wiecznej Predkosci na wpol fruwaly, na wpol podskakiwaly wokol, a on usilowal oslaniac twarz rekami. Nie zauwazaly pasazerow omnibusu do chwili, gdy pojawila sie olowiana rurka i zaraz po niej Glenda. Rurka nie wywarla takiego skutku, na jaki liczyla. Siostry rzeczywiscie przypominaly ptaki. Nie mogla ich trafic, tylko machala na nie w powietrzu.

— Aik! Aik!

— Natychmiast przestancie! — krzyknela. — Czemu chcecie go krzywdzic? Nie zrobil nic zlego!

Nutt uniosl reke i chwycil ja za przegub. Nie sciskal mocno, ale nagle nie mogla poruszyc dlonia, calkiem jakby zostala wtopiona w kamien.

— One nie sa tu po to, zeby mnie krzywdzic — powiedzial. — Sa po to, zeby was chronic.

— Przed kim?

Вы читаете Niewidoczni Akademicy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату