— Nasz wielki dzien, chlopcy — rzekl Ridcully. — I wyglada na to, ze bedzie to rowniez dzien pogodny. Wszedzie ludzie czekaja na nas i licza, ze damy niezly pokaz. Chce, zebyscie potraktowali ten mecz wedlug najlepszych tradycji sportowych Niewidocznego Uniwersytetu, to znaczy oszukujac, kiedy tylko nikt na was nie patrzy. Choc sadze, ze szansa, by nikt nie patrzyl, jest dzisiaj raczej znikoma. Ale chce, zebyscie wszyscy dali z siebie sto dziesiec procent.
— Przepraszam, nadrektorze — wtracil Myslak Stibbons. — Rozumiem sens tego, co pan wlasnie powiedzial, ale jest tylko sto procent.
— Jesli bardziej sie postaraja, to moga dac i sto dziesiec.
— No wiec tak i nie, nadrektorze. Ale tak naprawde to by znaczylo, ze ktos wlasnie powiekszyl te sto procent, chociaz to nadal sto procent. Poza tym istnieje granica predkosci ludzkiego biegu i wysokosci skoku. Chcialem tylko tyle zaznaczyc.
— Ladny wniosek, ladnie wylozony — pochwalil Ridcully i natychmiast o Myslaku zapomnial. Przyjrzal sie twarzom wokol. — Ach, pan Likely… Pewnie nic nie moge zrobic, zeby wciagnac pana do druzyny? Chlopak Dave’a Likely’ego, grajacy dla Niewidocznych Akademikow, bylby powodem do niejakiej dumy. Jak pioro na kapeluszu… i widze, ze moj kolega, profesor Rincewind, juz dowcipnie umiescil biale na swoim.
— Wie pan, ze nie mam wyjscia — wymamrotal Trev.
— Twoja matka staruszka… — Ridcully ze zrozumieniem pokiwal glowa.
— Obiecalem jej. Wprawdzie juz odeszla, ale jestem pewien, ze ciagle nade mna czuwa.
— Coz, to mile i bardzo ci sie chwali. Czy powinienem powiedziec cos jeszcze? Niech pomysle… A tak, panowie… Pani Whitlow, jak ma w zwyczaju przy takich okazjach, zorganizowala swoje pokojowki, by ubrane w odpowiednie kostiumy staly przy bocznych liniach i zachecaly nas do gry. — Z twarza jak nieruchoma maska kontynuowal: — Sama pani Whitlow niewytlumaczalnie odgrywa w tych dzialaniach role entuzjastyczna i atletyczna. Beda wymachy nog, ale poinformowano mnie, ze jesli opuscicie wzrok, nie powinniscie zobaczyc niczego, co was rozproszy.
— Bardzo przepraszam, nadrektorze — odezwal sie Rincewind.
— Czy to prawda, ze niektorzy gracze Zjednoczonych Ankh-Morpork to zwykla banda oprychow ze Scisku?
— To dosc surowa… — zaczal Ridcully.
— Bardzo przepraszam — przerwal mu Trev — ale to nie calkiem prawda. Powiedzialbym, ze mniej wiecej polowa z nich to uczciwi kopacze, reszta to dranie.
— Jestem przekonany, ze jednak uda sie nam zwyciezyc! — zawolal wesolo nadrektor.
— Chcialbym przed wyjsciem wyglosic kilka uwag, nadrektorze — wtracil Nutt. — Moze pare slow porady? Przez te kilka dni nauczylem was wszystkiego, co sam umiem, nawet jesli nie mam pojecia, skad to umiem. Jak wam wiadomo, jestem orkiem, a my wszyscy jestesmy przede wszystkim graczami zespolowymi. Gracie zatem niejako pojedyncze osoby, ale jako druzyna. Mysle, ze to von Haudennbrau powiedzial…
— Obawiam sie, ze nie mamy zbyt wiele czasu, zeby przecisnac sie przez tlum — przerwal mu Ridcully, ktory sie tego spodziewal. — Dziekuje, panie Nutt, ale naprawde uwazam, ze powinnismy ruszac.
Gdyby ktos obserwowal miasto z gory, zobaczylby, jak zatloczone ulice faluja, gdy czerwona gasienica — ktora tworzyli — maszeruje na pole gry. Rozbrzmiewaly wiwaty i gwizdy, a ze dzialo sie to w Ankh-Morpork, wiwatowali i gwizdali na przemian wszyscy patrzacy.
Zanim mlodszy funkcjonariusz Bluejohn i dwa inne trolle ze strazy sila otworzyli wrota, odpychajac stloczone ciala, halas stal sie poteznym mlotem dzwieku. Trollowi funkcjonariusze oczyscili graczom droge z delikatnoscia i przemyslnoscia, ktore tradycyjnie sprawialy, ze policyjna kontrola tlumu stala sie przyslowiowa. Przejscie prowadzilo do ogrodzonego i silnie strzezonego obszaru, posrodku ktorego czekali juz nadrektor znany wczesniej jako dziekan, cala druzyna Zjednoczonych Ankh-Morpork oraz jego laskawosc diuk Ankh, komendant Strazy Miejskiej, sir Samuel Vimes z twarza jak nieswiezy obiad.
— Co wy, blazny, probujecie zrobic z moim miastem? — zapytal i spojrzal na Vetinariego w jego lozy na srodku trybuny. Podniosl glos. — Przez ostatni miesiac tyram jak szalony, zeby podopinac caly traktat DK, a tu sie okazuje, ze kiedy wreszcie krasnoludy i trolle podaja sobie rece i zostaja kumplami, zaczynacie tutaj calkiem nowa DK!
— Och, daj spokoj, Sam — lagodzil Ridcully. — To tylko zdrowa rozrywka na swiezym powietrzu.
— Ludzie ustawiaja sie przed bramami — oswiadczyl Vimes.
— Przed bramami miasta! Ile z tego jest dzialaniem magii?
— Nic, Sam, o ile nam wiadomo. Nie wolno stosowac magii w czasie meczu. Ta kwestia zostala omowiona i uzgodniona, a dzie…
— Ridcully przelknal sline — … a nadrektor Uniwersytetu Miedziczola wzial odpowiedzialnosc za thaumiczne wygaszenie stadionu.
— No wiec powiem jasno. Zaden z moich ludzi nie postawi nogi na polu gry, cokolwiek by sie dzialo. Czy to jasne?
— Jak slonce, Sam.
— Przepraszam, nadrektorze, ale w tej chwili jestem komendantem Strazy Miejskiej, nie Samem, jesli to panu nie przeszkadza — rzekl Vimes. — Cale to nieszczesne miasto jest jak wypadek, ktory tylko czeka, zeby… nie, jak wypadek, ktory juz sie zdarzyl i wszystko, co idzie zle, bardzo szybko pojdzie jeszcze gorzej. I nie pozwole, by ktos pozniej mowil, ze straz stanowila problem. Naprawde, Mustrumie, nie spodziewalem sie tego po panu.
— Nadrektorze, chcial pan powiedziec — odparl zimno Ridcully.
— Jezeli o mnie chodzi — ciagnal Vimes — mamy do czynienia z bojka rywalizujacych gangow. Wie pan, co do mnie nalezy, nadrektorze? Utrzymywanie spokoju. I naprawde mam ochote przymknac cale to zgromadzenie, ale jego lordowska mosc sie nie zgadza.
Ridcully odchrzaknal.
— Chcialbym panu pogratulowac, sir, znakomitej pracy, jakiej dokonal pan w Dolinie Koom.
— Dziekuje. Moze pan sobie wyobrazic, jak sie ucieszylem, widzac, ze wpakowaliscie sie w inny typ wojny. — Komendant zwrocil sie do nadrektora Henry’ego. — Milo znow pana widziec, sir[20], slyszalem, ze robi pan kariere w swiecie. Informuje pana oficjalnie, ze niniejszym skladam tutaj odpowiedzialnosc za przestrzeganie prawa, a jako sedzia ma pan obowiazek ja podjac. W granicach tych linii jest pilka nozna… Ale wystarczy przestapic je o krok, a bede ja. — Obejrzal sie na Ridcully’ego. — Prosze patrzec pod nogi, nadrektorze.
I odszedl, a straznicy podazyli za nim zwarta kolumna.
— Podejrzewam, ze nasz dzielny komendant ma ostatnio wiele spraw na glowie — stwierdzil wesolo nadrektor Henry. Siegnal po zegarek. — Poprosze teraz do siebie kapitanow druzyn.
— O ile wiem, jestem jednym z nich — oswiadczyl Ridcully.
Sposrod Zjednoczonych wystapil starszy mezczyzna.
— Joseph Hoggett z Wieprzowcow, normalnie. Obecnie kapitan, za jakies swoje grzechy.
Hoggett wyciagnal dlon do Ridcully’ego i trzeba mu przyznac, ze prawie sie nie skrzywil, kiedy zostala zamknieta w mocnym uscisku.
— No wiec, panowie — zaczal byly dziekan — z pewnoscia znacie reguly, omawialismy je ostatnio calkiem czesto. Spodziewam sie dobrej i czystej gry. Jeden dlugi, eee… piip z mojego gwizdka oznacza, ze przerywam gre za zlamanie zasad, zranienie albo z jakiegos innego powodu, w owej chwili znanego tylko mnie. Jeszcze dluzszy piiip, ktory bedzie brzmial raczej jak paarrp, oznacza koniec pierwszej polowy i czas na przekaski, po ktorych gra rozpocznie sie znowu. W czasie przerwy, o ile mi wiadomo, wystapi uliczna orkiestra akordeonowa Ankh-Morpork, ale uwazam, ze takie rzeczy maja byc dla nas proba. Chce panom przypomniec, ze od polowy zmieniacie strony. Postarajcie sie tez uswiadomic waszym druzynom, ze gol, do ktorego celuja, nie powinien byc tym, ktory maja za plecami. Jesli zauwaze jakies powazne zlamanie przepisow przez ktoregos gracza, zostanie on usuniety z boiska. Wyraznie dluzszy paarrrp, ktory, jesli o mnie chodzi, bedzie trwal, dopoki starczy mi tchu, to znak zakonczenia meczu. Ponadto chce zaznaczyc, jak to wczesniej zaznaczyl komendant Vimes, ze w granicach tych czterech dosc nierownych kredowych linii posiadam wladze ustepujaca samym bogom jedynie, a i to nie na pewno. Jesli w