Przed tylnym wejsciem do Shwatty stal straznik. Zanim jednak zdazyl odprawic Treva i jego przyjaciol, zjawil sie Pepe.
— A niech mnie! Trzech kumpli! Naprawde musze byc przerazajacy. — Wyszczerzyl zeby.
— Tak, ale o co tu chodzi, Pepe? Budzisz dreszcze u Treva — odpowiedziala Glenda.
— Niczego nie budze! W ostatnich czasach w ogole u malo kogo potrafie wzbudzic dreszcze. Powiedzialem mu tylko, ze bedzie gral w pilke.
— Obiecalem mamie… — Trev trzymal sie tego wyjasnienia, jakby bylo malenka tratwa na wzburzonym morzu.
— Ale masz gwiazde w dloni i nie masz wielkiego wyboru.
Trev spojrzal na swoja dlon.
— Tylko jakies linie…
— No coz, sa tacy, co potrafia patrzec, i sa tacy, co nie potrafia. Ja naleze do tych pierwszych. To taka metafora, rozumiesz. Ale chodzi tylko o to, ze chcialbym podarowac ci pewien drobiazg, ktory jutro moze sie okazac przydatny. Co ja gadam! Moze nawet ocalic ci zycie — tlumaczyl Pepe. — A juz na pewno twoje malzenstwo. Obecne tu damy z pewnoscia chcialyby wierzyc, ze my tutaj, w Shwatcie, zrobilismy dla ciebie to, co najlepsze.
— Cokolwiek to warte, Trev, ja ufam Pepe — zapewnila Glenda.
— A to pan Nutt — przedstawil Nutta Trev. — Jest przyjacielem.
— Slyszalem o panu Nutcie — stwierdzil Pepe. — Tez moze pan wejsc. Milo mi… pana poznac.
Zwrocil sie do Glendy.
— Wy, dziewczeta, zostancie tutaj — polecil. — To nie jest sprawa dla dam. — Wprowadzil chlopakow do pokoju. — To, co wam teraz pokaze, panowie, jest scisle tajne. I jesli mi sie narazisz, Trev, zrobie takie rzeczy, ze Andy Shank wyda ci sie zwyklym podworkowym tyranem.
— Andy byl podworkowym tyranem — odparl Trev, kiedy dotarli do czegos, co najwyrazniej bylo kuznia.
— Mikrokolczuga — rzekl z satysfakcja Pepe. — Swiat nie widzial jeszcze nawet polowy jej mozliwosci.
— Wyglada jak bardzo drobna kolczuga — ocenil Nutt.
— To dziwny material — wyjasnil krasnolud. — Moge ci dac koszulke i spodenki. I maja tu wrocic, moj chlopcze, bo jesli nie, implikacje zostana przeprowadzone na twoim tylku. Nie zartuje. Ten material nie sluzy tylko do tego, zeby dziewczeta ladnie w nim wygladaly. Zdziwilbys sie, gdybys wiedzial, co potrafi przy niewielkiej tylko zmianie skladu stopu. — Wskazal lsniacy stos. — Jest lekka jak piorko i nie obciera.
— I co jeszcze robi?
— Za chwile ci pokaze. Wciagaj spodenki.
— Niby jak? Tutaj?
Nie wiadomo w jaki sposob, ale w blasku paleniska Pepe wygladal jak maly demon.
— Och, patrzcie na pana Treva Wstydliwego! — zawolal. — No dobra, na razie wloz je na spodnie. I wiesz co? Odwroce sie nawet, kiedy bedziesz to robil.
Rzeczywiscie, stanal plecami do Treva i zaczal przebierac narzedzia obok kowadla.
— Gotowe? — zapytal, po wysluchaniu kilku minut ciezkiego oddechu.
— Tak, one… no, chyba pasuja.
— Dobrze — rzekl Pepe. — Zaczekaj tu chwileczke.
Zniknal w mroku, a po serii dziwnych halasow wrocil powoli i niezgrabnie.
— Co masz na sobie? — zdziwil sie Trev. — Wyglada to na mase poduszek.
— Och, to dla ochrony. Moze sie pan troche cofnie, panie Nutt. A ty, Trev, zrob mi uprzejmosc i poloz obie rece na glowie. W ten sposob latwiej wziac miare. — Pepe odwrocil sie do nich plecami. — W porzadku, Trev. Trzymasz rece na glowie?
— Tak, tak…
W tym momencie Pepe zakrecil sie i z calej sily uderzyl go dwudziestoczterofuntowym mlotem w krocze.
Co zaskakujace, jedynym skutkiem bylo to, ze Pepe odlecial i uderzyl o przeciwlegla sciane.
— Idealnie! — podsumowal glosem zduszonym przez poduszki.
Nadszedl ranek. Ale Glenda miala wrazenie, ze nie ma nocy ani dnia, nie ma pracy ani zabawy, jest tylko pilka nozna przed nimi i sciagajaca ich wszystkich. W Glownym Holu druzyna miala stol wylacznie dla siebie. Sluzacy i magowie siedzieli ramie w ramie i napychali sie, jak tylko Niewidoczny Uniwersytet potrafi.
Tego dnia rzadzila pilka. Nie dzialo sie nic, co nie bylo pilka. Z pewnoscia nie odbywaly sie zadne wyklady. Oczywiscie, nigdy sie nie odbywaly, ale dzisiaj nikt w nich nie uczestniczyl z powodu podniecenia zblizajacym sie meczem, a nie dlatego ze nikomu sie nie chcialo.
Po chwili Glenda zdala sobie sprawe z odglosu, jaki wydawalo samo miasto.
Tlumy zbieraly sie pod uniwersytetem, tlumy juz teraz ustawialy sie w kolejce, by wejsc na Hippo. Gwar czyniony przez zlaczone jednym celem setki tysiecy ludzi wznosil sie niczym brzeczenie dalekiego roju.
Glenda wrocila do sanktuarium nocnej kuchni i starala sie znalezc sobie zajecie. Probowala piec, ale ciasto spadalo jej z palcow.
— Denerwujesz sie? — spytala Juliet.
— Mam nadzieje, ze wygramy — westchnela Glenda.
— No oczywiscie, ze wygramy!
— To bardzo dobrze, az do chwili, kiedy przegramy… Tak, kto tam?
Wszedl Pepe. Wygladal sprytniej niz zwykle.
— Witam drogie panie! Mam wiadomosc do przekazania. Jak mialyscie zamiar ogladac mecz?
— Wszystko jedno, byle dostac sie blisko — odparla Glenda.
— No to cos wam powiem. Madame dostala najlepsze miejsca na stadionie. Zadnego zalatwiania pod stolem, tylko otwarta i jawna korupcja. Shwatta musi byc widziany w swiecie, prawda? Zalezy mu, zeby publicznosc zobaczyla mikrokolczuge.
— Strasznie bym chciala! — zawolala Juliet.
I nawet Glenda odkryla, ze jej odruchowy, nieswiadomy cynizm milczy.
— Bedzie sherry — zachecil dziewczyne Pepe.
— A bedzie tam ktos slawny? — upewnila sie Juliet.
Pepe delikatnie uklul ja palcem w zebro i powiedzial:
— Tak jest. Ty, moja panno. Wszyscy chca zobaczyc Jewels.
Zdawalo sie, ze zegary biegna do tylu. W Strazy Miejskiej zawieszono wszystkie urlopy, chociaz trudno bylo sobie wyobrazic, jakie przestepstwo mozna popelnic na ulicach, gdzie nikt nie moze sie ruszyc. Rzeka czlowieczenstwa — no, w wiekszosci czlowieczenstwa — plynela w strone stadionu, odbijala sie, przelewala i zalewala coraz wieksza czesc miasta. Mecz mial sie odbyc na Hippo, ale tlum siegal az do placu Sator. I w koncu nacisk tak licznych oczu na wskazowki tak wielu zegarow przesunal czas naprzod.
W glownym holu zostala tylko druzyna i Trev. Wszyscy inni wyszli o wiele wczesniej, by podjac bezowocna probe zdobycia miejsca. Czlonkowie druzyny krecili sie i bez celu kopali do siebie pilke, az wreszcie zjawili sie Myslak, Nutt i nadrektor.