pilki, Dave’a Likely’ego. Poinformowano mnie, ze istotnie przyniosla dla pana zapiekanke oracza.
— Przyjmiesz niesprawdzona zywnosc od kogos z plebsu? — przerazila sie lady Margolotta.
— Od niej na pewno — oswiadczyl Vetinari. — Nie ma absolutnie zadnej mozliwosci, zeby dodala do czegokolwiek trucizny. Nie z szacunku dla mnie, rozumiesz, ale z z szacunku dla jedzenia. Nie wychodz. Przekonasz sie, ze to… interesujace.
Kiedy Glenda wkroczyla do Podluznego Gabinetu, zapiekanka w jej rekach byla jeszcze ciepla. Sama Glenda niemal zamarla na widok lady Margolotty; potem jednak wlaczyla sie pewna odpornosc.
— Czy musze dygnac?
— Nie, chyba ze naprawde masz ochote.
— Przyszlismy pana ostrzec — oznajmil Trev Likely.
— Doprawdy? — Vetinari uniosl brew.
— Zjednoczeni Ankh-Morpork przespaceruja sie po Niewidocznych Akademikach. W wielkich i ciezkich butach.
— Ojej… Sadzi pan, ze tak wlasnie bedzie?
— To nie sa zwyczajni gracze! — wyrzucil z siebie Trev. — Sa ze Scisku! Przyjda uzbrojeni…
— A tak. Pilka nozna jako wojna — mruknal Vetinari. — No coz, dziekuje za ostrzezenie.
Zapadla cisza, ktora przerwal Patrycjusz.
— Czy chcielibyscie jeszcze cos powiedziec?
Glenda trzymala zapiekanke przed soba jak cos w rodzaju tarczy cnoty.
— Moze pan cos zrobic? — spytala.
— To jest gra, panno Sugarbean. Skoro juz zaproponowalem mecz, jak bym wygladal, gdybym probowal interweniowac? W koncu sa przeciez reguly. Bedzie sedzia.
— Oni nie beda sie przejmowac — stwierdzil Trev.
— W takim razie przypuszczam, ze straz bedzie musiala wypelnic swoje obowiazki. A teraz wybaczcie, musze sie zajac sprawami panstwa. Ale prosze zostawic zapiekanke.
— Jedna chwile — wtracila lady Margolotta. — Dlaczego postanowilas ostrzec jego lordowska mosc, panienko?
— A nie powinnam? — odpowiedziala pytaniem Glenda.
— I tak po prostu weszliscie?
— No, zapiekanka pomogla.
— Spotkalysmy sie juz, prawda?
Lady Margolotta patrzyla na Glende, Glenda patrzyla na nia, az w koncu wykrztusila:
— Tak, wiem. I wcale sie nie boje i nie jest mi przykro.
To starcie spojrzen trwalo chyba o rok za dlugo, az w koncu lady Margolotta gwaltownie odwrocila glowe.
— Z przynajmniej jednym trafilas. Ale jestem pewna, ze bede zachwycona i zapiekanka, i meczem.
— Tak, tak — rzucil Vetinari. — Dziekuje wam za wizyte, lecz naprawde musimy teraz omowic sprawy panstwowe.
— No tak… — westchnela lady Margolotta, gdy za goscmi zamknely sie drzwi. — Jaki typ ludzi legnie sie w tym twoim miescie, Havelocku?
— Przypuszczam, ze najlepszy.
— Dwoje ludzi z gminu moze wedrzec sie do ciebie, nie majac nawet umowionego spotkania?
— Ale majac zapiekanke — przypomnial Vetinari.
— Spodziewales sie ich?
— Powiedzmy tyle, ze nie bylem przesadnie zaskoczony. Oczywiscie wiem o skladzie Zjednoczonych. Straz wie rowniez.
— I chcesz ich wpuscic na boisko z banda starych magow, ktorzy obiecali nie uzywac magii?
— Z banda starych magow i z panem Nuttem — poprawil ja. — Jak slyszalem, doskonale sobie radzi z planowaniem taktyki.
— Nie moge na to pozwolic.
— To moje miasto, Margolotto. W Ankh-Morpork nie ma niewolnikow.
— On jest moim podopiecznym. Ale podejrzewam, ze nie bedziesz sie tym przejmowal.
— Mam taki szczery zamiar. Przeciez to tylko gra.
— Ale w grach nie chodzi tylko o gre. A jaka gre, twoim zdaniem, jutro zobaczymy?
— Wojne — odparl Vetinari. — A w wojnie, jak wiadomo, chodzi o wojne.
Lady Margolotta strzepnela dlugi rekaw i nagle w jej dloni znalazl sie sztylet.
— Sugeruje, zebys rozciela na pol. — Patrycjusz wskazal zapiekanke. — Ja zdecyduje, ktora polowe wybrac.
— A jesli w jednej polowie jest wiecej marynowanej cebulki niz w drugiej?
— Wtedy podzial bedzie podlegac negocjacjom. Napijesz sie jeszcze… wina?
— Widziales? Probowala wygrac ze mna wzrokiem!
— Owszem. Widzialem, ze jej sie udalo.
Kiedy Glenda i Trev wrocili na Hippo, Nutt spojrzal na nich pytajaco.
— Prawie nie sluchal — mruknal Trev.
— Rozumiem. Jednak nie watpie w jutrzejszy sukces. Jestem pewien naszej taktycznej przewagi.
— Ciesze sie, ze sam nie bede gral. To wszystko.
— Tak, panie Trev, to prawdziwa szkoda.
Niedaleko, przy stole, Liga Pilkarska dokonywala ostatnich poprawek. Uslyszeli czyjs glos:
— Nie, nie. Wszystko pokreciliscie. Jesli gosciu z druzyny B znajdzie sie blizej tego… bramkarza… nie, sklamalem, blizej bramki niz jej straznik, wtedy oczywiscie strzela od razu. To rozsadne.
Rozleglo sie westchnienie, ktore moglo wydobywac sie jedynie z piersi Myslaka Stibbonsa.
— Nie. Chyba nie rozumiecie…
— Ale jak straznik jest tak daleko od gola, to oferma z niego… — wtracil ktos.
— Zaraz, zacznijmy jeszcze raz — zaproponowal ktos jeszcze.
— Przypuscmy, ze ja jestem tym gosciem, tutaj.
Trev zobaczyl, ze jeden z mezczyzn pstryknal przez stol zwinietym w kulke papierem.
— Znaczy, kopnalem te pilke tak daleko i to wlasnie ja, ten kawalek papieru. Co wtedy?
Jeszcze raz pstryknal papierowa kulke, ktora trafila w olowek Myslaka.
— Nie! Przeciez juz tlumaczylem. I prosze nie rzucac papierkami, bardzo mnie to rozprasza.
— Ale to musi dzialac, jesli sam ja dokopie.
— Czekajcie! — odezwal sie ktos jeszcze inny. — Co bedzie, niby, kiedy czlowiek ma pilke na swojej polowie boiska i przebiegnie z nia cala droge, nikomu nie oddajac, a potem trafi do siatki?
— To bedzie zgodne z przepisami — oswiadczyl Myslak.
— Niby tak, tylko cos takiego sie nie zdarzy, nie? — rzucil mezczyzna, ktory pstryknal zaslinionym kawalkiem papieru i tak mu sie to spodobalo, ze pstryknal nastepnym.
— Ale jesli sprobuje i mu sie uda, to bedzie piekna gra, prawda? — rzekl Myslak.
— Gdzie nasza druzyna? — Trev rozejrzal sie dookola.
— Zaproponowalem, zeby wczesniej sie dzis polozyli — wyjasnil Myslak.
— Wczesnie dla maga to znaczy o drugiej w nocy — zauwazyla Glenda.
— Wydalem instrukcje, by gracze dostali wieczorem specjalnie przygotowany posilek — wtracil Nutt. — Z tego powodu, panno Glendo, musze prosic, by zaryglowala panienka drzwi do nocnej kuchni.
Nieruchoma cisza zalegla wieczorem w jadalni.
— Nie jadam salatek — oswiadczyl pedel Nobbs (zadnego pokrewienstwa). — Mam po nich wiatry.