— Jak czlowiek moze zyc bez makaronu? — zdumiewal sie Bengo. — To barbarzynstwo.
— Zauwazyliscie, mam nadzieje, ze moj talerz jest tak pusty jak wasze — odezwal sie Ridcully. — Pan Nutt nas trenuje i pozwalam mu trzymac lejce. Ponadto macie dzis wieczorem powstrzymac sie od palenia.
Zabrzmial chor przerazonych glosow. Nadrektor uciszyl go gestem reki.
— Ponadto, jak napisal w instrukcjach… — Przyjrzal sie dokladniej niezbyt rownemu pismu Nutta i usmiechnal lekko. — Zadnych kontaktow seksualnych.
Nie wywolalo to reakcji, jakiej sie spodziewal.
— To znaczy, ze mamy o tym nie rozmawiac? — upewnil sie kierownik studiow nieokreslonych.
— Nie, to bylby seks oralny — poprawil go Rincewind.
— Seks oralny to sluchanie o nim.
Bengo Macarona siedzial zbaranialy.
— Nie chce tez, zebyscie sie wykradali na nocne przekaski — mowil dalej Ridcully. — Obowiazuja zasady. Pani Whitlow i panna Sugarbean otrzymaly polecenie, by bezwzglednie wspierac w tej kwestii pana Nutta. Z pewnoscia, panowie, potraficie okazac nieco sily charakteru.
— Aby okazac solidarnosc z reszta druzyny — odezwal sie wykladowca run wspolczesnych — chce powiedziec, ze w moim pokoju mam chyba kawalek sera w pulapce na myszy.
Ridcully zostal sam, w towarzystwie jedynie stuku przewracanych krzesel. Wolno poszedl do swojego pokoju i rzucil kapelusz na wieszak. Musza obowiazywac jakies zasady, powiedzial sobie. Wiec musi byc regula dla nich i regula dla mnie.
Podszedl do swego loza z baldachimem na osmiu slupkach i otworzyl klapke, pod ktora chowal sloj z tytoniem. Teraz jednak znalazl w nim krotki liscik:
— Niech to… — mruknal Ridcully pod nosem.
Podszedl do szafy i przeszukal kieszenie smokingu. Znalazl kartke, na ktorej napisano:
— Rozklad i zgnilizna! — zawolal Ridcully, zwracajac sie do nocnego powietrza. — Otaczaja mnie zdrajcy! Na kazdym kroku psuja mi szyki!
Niepocieszony, powlokl sie do biblioteczki i wyjal „Poradnik okultystyczny” Boddrysa, ksiazke, ktora znal chyba na pamiec. A ze znal ja na pamiec, strona 14 ukrywala niewielki wyciety otwor, gdzie czekaly paczka ekstramocnych lukrecjowych mietowek, uncja tytoniu Wesoly Zeglarz i paczka wizzli… oraz, jak sie okazalo, nieduza karteczka:
Wydawalo sie, ze jest ciemniej niz zwykle. Na ogol wypelniano zarzadzenia nadrektora, wiec czlonkom druzyny Niewidocznych Akademikow zdawalo sie, ze kiedy szukaja jedzenia, wszystkie drzwi sa przed nimi nie tylko zamkniete, ale wrecz zatrzasniete. Kazda spizarnia zostala zaryglowana i otoczona bariera antymagiczna. Druzyna wedrowala bezradnie od jednej sali do drugiej.
— Mam w pokoju makaron blyskawiczny — poinformowal Bengo Macarona. — Babcia mi go dala, zanim tu przyjechalem. Wytrzymuje dziesiec lat i babcia twierdzi, ze za te dziesiec lat bedzie smakowal tak samo jak teraz. Zaluje, ale obawiam sie, ze mogla miec racje.
— Przynies, ugotujemy go w moim pokoju — zaproponowal wykladowca run wspolczesnych.
— Jesli chcesz… Zawiera jadra aligatora na wzmocnienie. W domu sa bardzo popularne.
— Nie wiedzialem, ze aligator ma jadra — wyznal wykladowca run wspolczesnych.
— Teraz juz nie ma — zauwazyl pedel Nobbs (zadnego pokrewienstwa).
— Mam herbatnika, mozemy sie nim podzielic — oznajmil Myslak Stibbons. I natychmiast przeszyly go zaciekawione spojrzenia. — Nie — rzekl. — Nie zamierzam bardziej naruszac polecen nadrektora. Nigdy bym potem nie mial spokoju. Bez hierarchii, panowie, jestesmy niczym.
— Bibliotekarz na pewno ma banany — przypomnial Rincewind.
— Jestes pewien? — zapytal Macarona.
— Wydaje mi sie, ze bibliotekarz ma dewize na takie sytuacje: „Sprobuj wziac moje banany, a wyrwe ci je z zimnych, martwych rak”.
Przyczajony w mroku Trev zaczekal, az ucichna gromy burczacych brzuchow, potem zawrocil i chwile pozniej pukal do zaryglowanych drzwi nocnej kuchni.
— Wszyscy razem ruszyli do biblioteki — zameldowal.
— Dobrze. Mysle, ze podzieli sie z nimi bananami — uznal Nutt.
— Naprawde nie widze sensu — oswiadczyla Glenda.
— Sens kryje sie w tym, ze sa przyjaciolmi. Partnerami w walce z losem. Sa zespolem. To jest pilka. Trzeba wytrenowac druzyne, by byla druzyna. Nie przeszkadza mi, ze rano zjedza bardzo solidne sniadanie.
Nutt sie zmienia, pomyslal Trev.
— Moge zadac pytanie osobiste?
— Prawie wszystkie pytania, jakie slysze od ludzi, sa osobiste. Ale prosze bardzo, panie Trev.
— No wiec, eee… No dobra. Czasem wydajesz sie duzy, a czasem wygladasz na malego. Jak to sie dzieje?
— Mamy to wbudowane — odparl Nutt. — Sadze, ze to efekt rozszerzajacego sie i zwezajacego pola morficznego. Wplywa na percepcje.
— Kiedy sie zdenerwujesz, jestes calkiem maly — wtracila Glenda.
— A teraz?
— Teraz jestes calkiem duzy — stwierdzil Trev.
— Dobrze. — Nutt siegnal po kawalek zapiekanki. — Jutro zamierzam wygladac na jeszcze wiekszego.
— Mamy jeszcze jedna sprawe do zalatwienia — oswiadczyl Trev. — Pepe chce mi pomoc. Uwaza, ze bede gral w pilke.
— No coz, bedzie pan gral w pilke, panie Trev.
— Nie! Wiesz przeciez! Obiecalem mamie, a nie mozna zlamac obietnicy danej mamie, niech spoczywa w spokoju! Masz klucze do piwniczki z winem, Glendo?
— Myslisz, ze ci powiem, Trevorze Likely?
— Mysle, ze nie. Ale potrzebuje dwoch butelek najlepszej brandy. I jeszcze, tego… Moglibyscie isc tam ze mna, co? Wydaje mi sie, ze Pepe chce dobrze, ale… znacie go, jest polnoc i w ogole.
— Chyba znam Pepe — zgodzila sie Glenda.