dowolnej chwili okaze sie, ze reguly sa niepraktyczne, zmienie je. Zaraz zagwizdze, a wtedy podniose laske i uwolnie zaklecie, ktore w granicach tych uswieconych linii nie dopusci do uzycia jakiejkolwiek magii, az do zakonczenia gry. Zrozumiano?
— Tak, prosze pana — zapewnil Hoggett.
— Mustrum? — rzucil znaczaco byly dziekan.
— Tak, tak, dobrze — burknal Ridcully. — Probujesz do konca wykorzystac te swoje piec minut, co? Moze zacznijmy.
— Panowie, prosze ustawic druzyny do odspiewania hymnu miasta. Panie Stibbons, znalazl pan chyba dla mnie megafon, bardzo jestem wdzieczny. — Uniosl tube do ust i krzyknal glosno: — Panie i panowie, prosze wstac do hymnu!
Spiewanie Hymnu Miejskiego zawsze wychodzilo dosyc nierowno. Dobrzy mieszkancy Ankh-Morpork uwazali, ze niepatriotyczne jest spiewanie o tym, jakim jest sie patriota. Prezentowali raczej opinie, ze ktos spiewajacy o tym, jak wielkim jest patriota, albo cos kombinuje, albo jest Glowa Panstwa[21].
Dodatkowy problem wynikal z akustyki stadionu, nieco zbyt dobrej, zwlaszcza w polaczeniu z faktem, ze predkosc dzwieku na jednym koncu troche sie nie zgadzala z drugim koncem. Skutki tego zjawiska pogarszaly sie jeszcze, kiedy obie strony probowaly zniwelowac roznice.
Te akustyczne anomalie nie mialy znaczenia dla tych, ktorzy stali w poblizu Mustruma Ridcully’ego. Nadrektor nalezal bowiem do dzentelmenow, ktorzy spiewaja hymn przepieknie, wyraznie i bardzo, bardzo glosno.
— „Gdy zieje smok, gdy zmyka zwierz, mysli ma, ku Ankh-Morpork biez” — zaczal.
Trev poruszal ustami w trybie automatycznym. Zauwazyl ku swemu zaskoczeniu, ze Nutt stoi sztywno na bacznosc. Spojrzal na zwarty szereg Zjednoczonych Ankh-Morpork. Jakies pol na pol, pomyslal. Polowa to starzy kopacze, a polowa to Andy i jego kumple. W chwili, kiedy to pomyslal, spojrzal przelotnie na Andy’ego, a Andy z lekkim usmieszkiem wskazal go palcem. Ale przeciez ja nie gram, pomyslal Trev. Z powodu mojej mamy. Zerknal na wnetrze swojej dloni. Nie bylo tam zadnej gwiazdy, na pewno. Zreszta, myslal, obserwujac przeciwnikow, kiedy zacznie byc calkiem niedobrze, to przeciez sedzia jest magiem.
— „Bojowa chwala wienczy cudza skron, gotowka nasza stanowi bron” — ryczal tlum w roznych tonacjach i tempach.
Znaczy, myslal Trev, nie wylaczy chyba wlasnej magii, prawda?
— „Nasze sa wasze helmy i cala reszta odziezy…”.
No przeciez nie zrobilby czegos takiego. Jedyna osoba, ktora moglaby wszystko zatrzymac, gdyby zle poszlo, nie popelnilaby takiego bledu. Prawda?
— „Nasi sa wasi generalowie, przegra, kto na nas uderzy”.
Tak, zrobil to! Wlasnie to zrobil!
— „Morporkia! Morporkia! Ducha nigdy nie traci!” — wykrzyczal Trev, by zdusic w sobie narastajaca panike.
Zrobil tak, wszyscy widzielismy! Trzymal wlasna laske wewnatrz pola, gdzie nie mozna czarowac.
Zerknal na Andy’ego, a Andy skinal glowa. Tak, on tez to wymyslil.
— „Zawladniemy toba hurtowo, rusz nas, a bedziesz placic!”.
Na rowninach Sto Lat uwaza sie powszechnie, ze tylko lajdacy znaja druga zwrotke wlasnego hymnu, bo kazdy, kto traci czas, zeby nauczyc sie jej na pamiec, na pewno cos knuje. Hymn Ankh-Morpork mial wiec druga zwrotke swiadomie napisana jako „na, na, na”, z wtraconymi z rzadka sensownymi wyrazami, ktore rozpaczliwie probowaly utrzymac sie na powierzchni — zgodnie z zalozeniem, ze przeciez tak wlasnie by brzmiala. Trev sluchal jej, cierpiac nawet bardziej niz zwykle.
Wszyscy jednak dolaczyli do radosnego choru przy ostatniej linijce, ktora znal kazdy:
— „Zawladniemy toba hurtowo! Kredyt, gdy sie nalezy!”.
Glenda, z reka oparta na piersi tak daleko, jak tylko mogla siegnac, zaryzykowala spojrzenie na to, co pewnie nadal nazywalo sie Krolewska Loza — akurat w chwili, kiedy Vetinari podniosl zlocona urne i zabrzmialy wiwaty. Ankh-Morpork nie spieszylo sie, by oklaskiwac Patrycjusza, ale pieniadze sklonne bylo oklaskiwac o kazdej porze dnia i nocy. Przez chwile Glendzie zdawalo sie, ze w okrzykach pojawiaja sie dziwne wibracje dochodzace spod samego gruntu, jakby caly stadion stanowil wielkie usta… A potem to wrazenie minelo. I powrocil dzien.
— Panowie! Porosze graczy na miejsca! — zawolal z godnoscia nadrektor Miedziczola.
— Ehm… Moge prosic na slowko, prosze pana? — Trev podszedl do niego dyskretnie, choc mozliwie szybko.
— A tak, chlopak Dave’a Likely’ego — zauwazyl byly dziekan. — Mamy tu wlasnie grac w pilke, panie Likely. Z pewnoscia pan zauwazyl.
— Tak, prosze pana, no tak, eee, ale…
— Czy ma pan jakis powazny powod, zeby opoznic gre? — spytal sedzia.
Trev zrezygnowal.
Z kieszonki kamizelki Henry wyjal monete.
— Mustrumie? — zapytal.
— Reszka — zdecydowal nadrektor i okazalo sie, ze blednie.
— A zatem, panie Hoggett… Ale kto ma pilke?
Gloing! Gloing!
Nutt chwycil pilke w powietrzu i wreczyl sedziemu.
— Ja, prosze pana.
— Ach, to ty jestes trenerem Akademikow…
— Tak, ale rowniez graczem, jesli zajdzie potrzeba.
— Panowie, wlasnie widzicie, jak klade pilke na srodku boiska.
To prawda, ze nadrektor, znany wczesniej jako dziekan, rozkoszowal sie sytuacja. Cofnal sie na kilka krokow, odczekal chwile dla dramatycznego efektu, wyjal z kieszeni gwizdek i machnal nim szerokim gestem. Potem gwizdnal tak, jak potrafi jedynie czlowiek jego rozmiarow. Twarz zaczela mu drgac i poczerwieniala. Podniosl do ust megafon i ryknal:
— KAZDY CHLOPIEC, KTORY NIE PRZYNIOSL STROJU, BEDZIE GRAL W MAJTKACH!
I natychmiast rozlegl sie krzyk Myslaka Stibbonsa:
— Chce wiedziec, kto mu to dal!
Tlum zaryczal i dal sie slyszec smiech cichnacy w oddali i przetaczajacy sie po ulicach, kiedy kazdy sluchajacy w zatloczonym miescie przekazywal te slowa dalej. Budzily takie wspomnienia, ze przynajmniej dwie osoby zaczely podrabiac usprawiedliwienia od matek.
W swojej bramce bibliotekarz podciagnal sie na gorna poprzeczke, by lepiej widziec. Charlie Barton, straznik bramki Zjednoczonych, spokojnie zapalal fajke. A czlowiekiem majacym tego dnia najwieksze klopoty na calym stadionie, moze z wyjatkiem Treva, byl naczelny redaktor „Pulsu”, pan William de Worde, ktory nie zaufal zadnemu ze swoich pracownikow i sam postanowil opisac to wyjatkowe, niezwykle prestizowe wydarzenie. Nie byl tylko pewien, jak nalezy to robic.
Gdy zabrzmial gwizdek, zaczal pisac:
Megafon, pomyslal de Worde. Przydalby mi sie taki ogromny megafon, zebym mogl kazdemu mowic, co sie dzieje.