— Szczesliwy zbieg okolicznosci. — Lord Vetinari ostroznie odstawil na bok eksperymentalna maszyne do czyszczenia butow z napedem pedalowym i usiadl w fotelu. — A ja przynioslem ci kilka nowych… drobnych wiadomosci.
Leonard niemal klasnal z radosci w dlonie.
— Jak dobrze! Skonczylem juz tamte, ktore dales mi, panie, wczoraj wieczorem.
Vetinari starannie starl z gornej wargi was pienistej kawy.
— Bardzo… Wszystkie? Zlamales szyfry wszystkich wiadomosci z Uberwaldu?
— Och, byly calkiem proste, kiedy juz skonczylem nowe urzadzenie — oswiadczyl Leonard. Przerzucil jakies papiery i wreczyl Patrycjuszowi kilka drobno zapisanych kartek. — Kiedy juz sobie uswiadomilem, ze istnieje tylko ograniczona liczba dat urodzen, ktore moze miec jedna osoba, i ze wszyscy ludzie zwykle mysla w taki sam sposob, szyfry nie sa naprawde zbyt trudne.
— Wspomniales o nowym urzadzeniu…
— A tak. Takie… cos. W tej chwili jest dosc prymitywne, ale wystarcza do tych prostych kodow.
Leonard zdjal pokrowiec z czegos mniej wiecej prostokatnego. Vetinari mial wrazenie, ze cale zbudowane jest z drewnianych kolek i dlugich cienkich drazkow. Kiedy przyjrzal sie dokladniej, odkryl, ze sa gesto zapisane literami i cyframi. Niektore tryby nie byly okragle, ale owalne albo w ksztalcie serca badz jakiejs innej krzywej. Kiedy Leonard pociagnal za dzwignie, calosc poruszyla sie z dziwna plynnoscia, odrobine niepokojaca w urzadzeniu czysto mechanicznym.
— I jak nazwales to urzadzenie?
— Och, panie, znasz moj talent do nazw. Mysle o nim jak o Eksperymentalnym Neutralizatorze Informacji poprzez Generowanie Miazmicznych Alfabetow, ale przyznaje, ze to nie wpada w ucho. Ehm…
— Tak, Leonardzie?
— No bo… Chyba nie jest to… zle… kiedy sie czyta cudze wiadomosci?
Vetinari westchnal. Ten zatroskany czlowiek naprzeciw, ktory tak dbal o zycie, ze przy odkurzaniu starannie omijal pajaki, wymyslil kiedys urzadzenie, ktore ze straszliwa sila i szybkoscia wyrzucalo olowiane kulki. Myslal, ze bedzie przydatne do obrony przed niebezpiecznymi zwierzetami. Zaprojektowal cos, co moglo niszczyc cale gory. Uznal, ze znajdzie zastosowanie w gornictwie. Oto czlowiek, ktory — podczas przerwy na herbate — kreslil plany instrumentu dla niewyobrazalnego masowego zniszczenia, na pustych miejscach wokol doskonalego rysunku ulotnego piekna ludzkiego usmiechu. Z lista numerowanych czesci. A jesli go spytac, odpowiadal: Ach, ale cos takiego uczyniloby wojne absolutnie niemozliwa, rozumiesz, panie, poniewaz nikt nie osmielilby sie tego uzyc.
Leonard rozpromienil sie, gdy wpadla mu do glowy kolejna mysl.
— Jednak im wiecej wiemy o sobie nawzajem, tym lepiej sie rozumiemy. Do rzeczy… Prosiles, panie, zebym stworzyl pewne nowe szyfry dla ciebie. Przykro mi, ale chyba zle zrozumialem twoje wymagania. Co bylo nie tak z tymi, ktore wymyslilem wczesniej?
Patrycjusz westchnal ponownie.
— Obawiam sie, ze byly calkiem nie do zlamania, Leonardzie. — Ale przeciez…
— Trudno to wytlumaczyc. — Vetinari zdawal sobie sprawe, ze to, co dla niego jest krystalicznym nurtem polityki, dla Leonarda stanowi zwykly mul. — Te nowe, ktore wymysliles, sa… po prostu demonicznie trudne.
— Chciales, panie, potwornie trudnych — przypomnial zmartwiony Leonard.
— A tak.
— Jak sie zdaje, nie istnieje wspolna norma dla potworow, panie, ale przestudiowalem kilka co bardziej dostepnych tekstow okultystycznych i sadze, ze te szyfry zostana uznane za trudne przez ponad dziewiecdziesiat szesc procent potworow.
— Dobrze.
— Moga sie miejscami zblizac do demonicznej trudnosci…
— Zaden klopot. Od dzisiaj bede ich uzywal. Leonarda wyraznie nadal cos dreczylo.
— Tak latwo byloby uczynic je arcydemonicznie trud…
— Te calkiem wystarcza, Leonardzie — przerwal mu Vetinari.
— Panie… — Leonard niemal jeczal. — Naprawde nie moge ci zagwarantowac, ze ktos dostatecznie sprytny nie zdola odczytac twoich wiadomosci…
— Dobrze.
— Alez panie, beda wiedzieli, co myslisz! Vetinari poklepal go po ramieniu.
— Nie, Leonardzie. Beda tylko wiedzieli, co napisalem.
— Naprawde tego nie rozumiem, panie.
— Nie, ale z drugiej strony ja nie potrafie parzyc Wybuchajacej Kawy. Jakiz bylby swiat, gdybysmy wszyscy byli jednakowi?
Leonard przez chwile marszczyl czolo.
— Nie jestem pewien — odparl. — Ale jesli chcesz, zebym zajal sir tym problemem, moglbym zbudowac aparat, ktory…
— To tylko takie powiedzenie, Leonardzie.
Patrycjusz smetnie pokrecil glowa. Czesto odnosil wrazeni§j ze Leonard, ktory pchnal intelekt na nieodkryte dotad wyzyny, Znalazl tam duze i specjalizowane zloza glupoty. Jaki jest sens szyfrowania wiadomosci tak, zeby bardzo sprytni przeciwnicy nie potrafili ich odczytac? W rezultacie czlowiek by nie wiedzial, co mysla, ze my sii, ze oni mysla…
— Jedna wiadomosc z Uberwaldu byla dosc dziwna, panie — podjal Leonard. — Z wczorajszego ranka.
— Dziwaczna?
— Nie byla zaszyfrowana.
— Wcale? Myslalem, ze wszyscy uzywaja kodow.
— Oczywiscie, nadawca i adresat to nazwy kodowe, ale sama tresc jest calkiem otwarta. To zadanie informacji na temat komendanta Vimesa, o ktorym tak czesto wspominasz.
Lord Vetinari znieruchomial na moment.
— Odpowiedz tez byla calkiem jasna. Pewna ilosc… plotek.
— Wszystkie na temat Vimesa? Wczoraj rano? Zanim jeszcze…
— Panie?
— Nic nie sugeruje tozsamosci nadawcy?
Czasami, jakby promien slonca przebijal sie przez chmury, Leonard potrafil byc bardzo domyslny.
— Sadzisz, panie, ze moze znasz owego nadawce?
— Och, w latach mlodosci spedzilem troche czasu w Uberwaldzie. W tamtych czasach bogaci mlodzi ludzie z Ankh-Morpork wyruszali czesto na cos, co nazywano Wielkim Szyderstwem. Odwiedzali daleko polozone panstwa i miasta, aby na wlasne oczy sie przekonac, jak bardzo sa zacofane. A przynajmniej tak sie wtedy wydawalo. O tak, spedzilem troche czasu w Uberwaldzie.
Leonard z Quirmu nieczesto zwracal uwage na to, co robia inni ludzie, jednak zauwazyl w oczach Patrycjusza teskne spojrzenie.
— Masz stamtad mile wspomnienia, panie? — domyslil sie.
— Hm? Och, byla bardzo… niezwykla dama, niestety, raczej starsza ode mnie. O wiele starsza, musze przyznac. Ale to bylo dawno temu… Zycie udziela nam tych niewielkich lekcji, kiedy kroczymy naprzod. — Znowu spojrzal w pustke. — Tak, tak…
— Bez watpienia owa dama juz nie zyje — stwierdzil Leonard. Niezbyt dobrze sobie radzil w takich rozmowach.
— Och, bardzo w to watpie — odparl Vetinari. — Prawdopodobnie ma sie swietnie. — Usmiechnal sie. Swiat nagle stal sie… ciekawszy. — Powiedz mi, Leonardzie, przyszlo ci kiedys do glowy, ze pewnego dnia wojny bedzie sie toczyc mozgami?
Leonard siegnal po kubek z kawa.
— Ojej… To byloby dosc niechlujne… Vetinari znow westchnal.
— Moze nie az tak, jak te inne wojny — powiedzial i lyknal kawy. Rzeczywiscie byla calkiem dobra.