— Wystarczy troche popracowac nozyczkami, a w calym miescie nie znajdziesz lepszej peleryny-wyjasnil i zarechotal zlosliwie.
Shoe westchnal. Widzial, ze pan Vimes prowadzi nieoficjalna polityke zatrudniania w strazy przedstawicieli mniejszosci[10], ale osobiscie nie byl przekonany, czy to rozsadne w przypadku gnomow. Oczywiscie, nie istniala mniejsza grupa etniczna, jednak gnomy charakteryzowaly sie wbudowana odpornoscia na reguly. I nie chodzilo tylko o prawo, ale o niepisane zasady, ktorych ludzie przestrzegaja odruchowo, jak „Nie probuj zjadac tej zyrafy” albo „Nie tlucz ludzi glowa po kostkach tylko dlatego, ze ci nie dali frytki”. Funkcjonariusza Swiresa najrozsadniej bylo traktowac jako mala, niezalezna bron.
— Lepiej pokaz nam zab… osobe, ktore obecnie jest zyciowo uposledzona — polecil.
Troll sprowadzil ich na dol. To, co wisialo tam z belki, przestraszyloby smiertelnie kazdego, kto juz nie bylby zombi.
— Przepraszam za to. — Troll sciagnal to i rzucil w kat, gdzie zwinelo sie w gumiasty klab.
— Co to jest, do diabla? — zdziwil sie funkcjonariusz Swires.
— Zesmy musieli sciagnac z niego gume — wyjasnil troll. — Szybko zastyga, rozumiecie… Jak sie ja wyciagnie na powietrze.
— Rany, najwiekszy sonky, jakiegom w zyciu widzial — zarechotal Buggy. — Sonky na cale cialo! Pewnie tak wlasnie chcial odejsc.
Reg obejrzal zwloki. Nie przeszkadzalo mu, ze wysylaja go do zabojstw, nawet tych nieladnych. W jego opinii smierc to tylko zmiana kariery zawodowej. Byl tam, robil to, nosil calun… Potem czlowiek jakos sie bierze w garsc i zyje dalej. Oczywiscie wiedzial, ze niektorzy dalej nie zyja z jakiejs przyczyny, ale uwazal ich za osobnikow, ktorym nie chce sie podjac wysilku. Na szyi byla nierowna rana.
— Mial jakichs krewnych? — zapytal.
— Brata w Uberwaldzie. Poslalismy wiadomosc. Sekarem — dodal troll. — Kosztowala dwadziescia dolarow! To morderstwo!
— Czy domyslasz sie, dlaczego ktos go zabil? Troll poskrobal sie po glowie.
— No… bo chcial, zeby byl martwy. Tak se mysle. To calkiem dobry powod.
— A czemu ktokolwiek chcial, zeby byl martwy? Jak sadzisz? — Reg Shoe potrafil byc bardzo, ale to bardzo cierpliwy. — Mial jakies klopoty?
— Interes nie szedl za dobrze, to wiem.
— Naprawde? Mozna by sadzic, ze macie tu fabryke pieniedzy.
— No tak, se tak myslisz, ale nie wszystko, na co ludzie mowia „sonky”, jest u nas robione, rozumiesz. Tu idzie o to, zesmy sie stali… — Troll wykrzywil sie od umyslowego wysilku. — Gen-ery-szni. Duzo takich drani chce sie podczepic, maja lepsze surowce i nowe pomysly… Robia je o smaku sera z cebulka albo z dzwonkami i takie tam. Pan Sonky nie chcial miec z tym nic wspolnego, no to sprzedaz spadala.
— Rozumiem, ze go to martwilo — powiedzial Reg tonem oznaczajacym „mow dalej”.
— I czesto sie bral i zamykal w gabinecie.
— Tak? A to czemu?
— Byl szefem. Szefa sie nie pyta. Ale mowil, ze dostal specjalne zlecenie i to nas znowu postawi na nogi.
— Naprawde? — Reg zanotowal to w pamieci. — A jakie zlecenie?
— Nie wiem. Nie pyta…
— …sie szefa. No tak. Przypuszczam, ze nikt nie widzial zabojstwa, co?
Troll znowu wykrzywil swoja wielka twarz w zamysleniu.
— No… morderca. I chyba pan Sonky tez.
— Nie bylo osob trzecich?
— Nie wiem. Nie bardzo umiem liczyc.
— Ale oprocz pana Sonky i mordercy — mowil Shoe, wciaz cierpliwy jak grobowiec — czy ktos jeszcze byl tu zeszlej nocy?
— Nie wiem — odparl troll.
— Dziekuje, bardzo nam pomogles — zapewnil go Reg. — Rozejrzymy sie jeszcze, jesli ci to nie przeszkadza.
— Pewno.
I troll wrocil do swojej kadzi.
Reg Shoe nie spodziewal sie niczego znalezc i nie byl rozczarowany. Byl za to bardzo dokladny. Jak zwykle zombi. Pan Vimes mowil mu, zeby nie podniecac sie sladami, poniewaz slady moga prowadzic do tragicznego zametu. Moga wejsc w nawyk. Czlowiek w koncu znajdzie na miejscu zbrodni drewniana noge, jedwabny pantofelek i piorko, i zacznie konstruowac elegancka teorie obejmujaca jednonoga tancerke i produkcje „Jeziora kurzego”.
Drzwi gabinetu byly otwarte. Trudno powiedziec, czy cos tutaj ruszano — Shoe mial wrazenie, ze panuje tu normalny balagan. Pan Sonky wyraznie stosowal metode sortowania dokumentow zwana „poloz to gdzies”. Na blacie staly gesto probki gumy, kawalki workow, duze butle chemikaliow i kilka drewnianych form, ktorych Reg wolal nie ogladac zbyt dokladnie.
— Slyszales, Buggy, jak kapral Tyleczek mowila o tym wlamaniu do muzeum, kiedy dzisiaj przyszlismy na sluzbe? — zapytal. Otworzyl sloj zoltego proszku i powachal.
— Nie.
— A ja tak.
Zakrecil pojemnik z siarka i wciagnal nosem powietrze. Pachnialo plynna guma, calkiem podobnie do zapachu kociego moczu.
— I pare spraw utkwilo mi w pamieci — dodal Reg. — Specjalne zlecenie, tak?
W tym tygodniu funkcjonariusz Wizytuj Niewiernych z Wyjasniajacymi Pamfletami pelnil sluzbe jako oficer lacznosciowy. Zasadniczo oznaczalo to pilnowanie golebi i obserwowanie sekarow, naturalnie przy wspolpracy funkcjonariusza Rzygacza. Funkcjonariusz Rzygacz byl gargulcem. Jesli chodzilo o nieruchome wpatrywanie sie w jeden punkt, nikt nie mogl sie rownac z gargulcami. Dlatego czesto znajdowaly prace w przemysle semaforowym.
Funkcjonariusz Wizytuj lubil golebie. Spiewal im hymny. Sluchaly jego krotkich kazan, przekrzywiajac lebki na boki. W koncu, myslal sobie, czy biskup Horn nie glosil nowiny mieczakom w morzu? I nie zapisano, czy one rzeczywiscie sluchaly, podczas gdy co do golebi byl pewien, ze chlona jego slowa. I interesowaly sie ulotkami opisujacymi zalety omnianizmu, co prawda na razie jako materialem do budowy gniazd, ale to juz jakis poczatek.
Golab przyfrunal, kiedy Wizytuj czyscil grzedy.
— To ty, Zebedina — powiedzial. Uniosl golebice i odpial jej od nozki kapsule z wiadomoscia. — Brawo. To od funkcjonariusza Shoe. Dam ci troche ziarna, lokalnie dostarczanego przez Jozajasza Frumenta i Synow, Kupcow Nasiennych, ale w ostatecznym rachunku z laski Oma.
Zatrzepotaly skrzydla i na grzedzie usiadl nastepny golab. Funkcjonariusz Wizytuj rozpoznal w nim Wilhelmine, ptaka sierzant Angui.
Zdjal jej kapsule. Cienki papier wewnatrz byl rowno zlozony, a na nim ktos napisal „Kpt. Marchewa, osobiste”.
Zawahal sie, po czym wiadomosc od Rega Shoe wsunal do rury pneumatycznej. Uslyszal szum powietrza, kiedy zmierzala do glownego pomieszczenia. Ta druga, uznal, wymaga specjalnego potraktowania.
Marchewa pracowal w gabinecie Vimesa, ale — jak zauwazyl Wizytuj — nie przy biurku komendanta. Rozstawil sobie w kacie skladany stolik. Chwiejne stosy papierow na biurku wygladaly jakby mniej gorzyscie niz wczoraj. Tu i tam odslanialy nawet niewielkie plamy blatu.
— Osobista wiadomosc dla pana, kapitanie.
— Dziekuje.
— A funkcjonariusz Shoe prosi, zeby sierzant zjawil sie w fabryce obuwniczej Sonky’ego.
— Przeslaliscie wiadomosc do biura?