mundur, jako trzypaskowy kolek, ktory na wczesnym etapie kariery znalazl trzypaskowa dziure, odruchowo i bez zastanowienia przychylal sie do pogladu, ze oficerowie jako klasa nie potrafia nawet spodni wlozyc bez mapy.
Skrupulatnie wylaczal z ich listy Vimesa i Marchewe, awansujac ich do stopnia honorowego sierzanta.
Nobby obserwowal go z wyrazem twarzy laczacym troske, przyjazn i drapiezne plany.
— Co ja mam robic, Nobby?
— No wiec, „kapitanie” — odparl Nobby, po czym zakaszlal lekko — oficerowie maja przede wszystkim, jak pan wie, podpisywac rozne rzeczy…
Ktos zastukal do drzwi i otworzyl je w tej samej chwili. Wszedl podniecony funkcjonariusz.
— Sierzancie, funkcjonariusz Shoe mowi, ze naprawde potrzebuje oficera w fabryce Sonky’ego.
— Tego od gumowych ptaszkow? — upewnil sie Colon. — Jasne. Oficera. Zaraz idziemy.
— I to jest kapitan Colon — upomnial przybysza Nobby.
— Eee… no… Tak, kapitan Colon, jesli mozna — rzekl Colon bardziej stanowczo. — I bylbym wdzieczny, gdybyscie o tym nie zapominali.
Funkcjonariusz przyjrzal sie im, po czym zaprzestal prob zrozumienia.
— A na dole jest troll, ktory sie upiera, zeby porozmawiac z kims, kto tu dowodzi…
— Czy Wrecemocny nie moze tego zalatwic?
— Ehm… Sierzant Wrecemocny dalej jest sierzantem?
— Tak!
— Nawet nieprzytomny? — Co?
— Bo teraz lezy na podlodze, sier… kapitanie.
— Czego chce ten troll?
— W tej chwili chce kogos zabic, ale tak naprawde zalezy mu chyba, zeby ktos zdjal mu blokade z nogi.
Gaspode biegal tam i z powrotem, z nosem ledwie o cal od ziemi. Marchewa czekal, trzymajac konia. Kon byl dobry. Marchewa niewiele wydawal ze swoich poborow. Az do teraz. Wreszcie pies usiadl. Wygladal na zalamanego.
— Opowiedz mi cos o tym wspanialym nosie, co go ma Patrycjusz — powiedzial.
— Ani sladu?
— Sprowadz tu lepiej Vetinariego, skoro jest taki dofry — burknal Gaspode. — Jaki w ogole jest sens zaczynania tutaj? Najgorsze miejsce w calym miescie! To frama do targu rydla, zgadza sie? Pro-fowac tu czegos nie wywachac, to jest prawdziwa sztuka. Tyle chcialem powiedziec. Tutaj smrod jest wtarty w ziemie. Gdyfym szukal czyjegos tropu, to ostatnie miejsce, gdzie rym zaczal.
— Rozsadna uwaga — przyznal z namyslem Marchewa. — No wiec jaki jest najmocniejszy zapach kierujacy sie do Osi?
— Wozy z gnojem, naturalnie. Z wczoraj. Zawsze w piatek z samego rana czyszcza wszystkie zagrody.
— I mozesz isc za tym zapachem? Gaspode przewrocil oczami.
— Z glowa w wiadrze.
— Dobrze. Ruszamy.
— No wiec… — odezwal sie Gaspode, kiedy zostawili za soba zamieszanie wokol bramy — gonimy te dziewczyne, zgadza sie?
— Tak.
— Tylko ty?
— Tak.
— Nie jak u psow, gdzie moze ich byc ze dwadziescia albo trzydziesci?
— Nie.
— Czyli nie szukamy wiadra zimnej wody?
— Nie.
Funkcjonariusz Shoe zasalutowal, choc z pewnym rozdraznieniem. Czekal juz dosyc dlugo. — Witam, sierzancie…
— Kapitanie — poprawil go Colon. — Widzisz te kropke na ramieniu, Reg?
Reg przyjrzal sie uwaznie.
— Myslalem, ze to jakis ptak zrobil, sierzancie.
— Kapitanie — powiedzial odruchowo Colon. — Na razie to tylko kreda, bo nie mialem czasu zalatwic tego nalezycie — wyjasnil.
— Wiec nie badz bezczelny.
— A co sie stalo Nobby’emu? — zapytal Reg. Kapral Nobbs przykladal do oka wilgotna scierke.
— Drobne kantry tumps z nieprawidlowo zaparkowanym trollem — wyjasnil kapitan Colon.
— To tylko pokazuje, jaki to naprawde troll. Zeby uderzyc dame… — burczal Nobby.
— Ale przeciez nie jestes dama, Nobby. Nosiles tylko swoje zmniejszajace natezenie ruchu przebranie.
— On o tym nie wiedzial.
— Miales helm na glowie. A zreszta nie powinienes mu zakladac blokady.
— Byl zaparkowany, Fred.
— Lezal przewrocony przez powoz — odparl kapitan Colon. — I kapitan.
— Oni zawsze sie tlumacza — stwierdzil ponuro Nobby.
— Moze lepiej pokaz nam denata, Reg. Cialo w piwnicy zostalo nalezycie obejrzane.
— …I przypomnialem sobie, jak Cudo mowila, ze w Muzeum Chleba Krasnoludow pachnialo kocim siusiu i siarka — powiedzial Reg.
— Trzeba przyznac, ze mocno pachnie — stwierdzil Colon.
— Czlowiek nie mialby zatkanych zatok, gdyby tu z dzien popracowal.
— I pomyslalem: „Ciekawe, moze ktos probowal zrobic forme z repliki Kajzerki”, sir — ciagnal Reg.
— A to sprytne. Tylko wtedy mialbys z powrotem te prawdziwa. Tak?
— E, nie, sierzancie… kapitanie. Ale mialbym kopie repliki.
— Czy to legalne?
— Nie wiem, sir. Ale nie wydaje mi sie. Zreszta nie oszukalaby krasnoluda nawet przez piec minut.
— No wiec kto mogl chciec go zabic?
— Moze ojciec trzynasciorga dzieci? — wtracil Nobby. — Cha, cha.
— Nobby, moze przestaniesz podkradac towar — upomnial go Colon. — I nie zaprzeczaj. Wlasnie widzialem, jak wrzucasz do torebki pare tuzinow.
— To nic takiego — zahuczal troll. — Pan Sonky zawsze powtarzal, ze dla strazy sa za darmo.
— To bardzo… obywatelska postawa — pochwalil kapitan Colon.
— Tak. Mowil, ze mu nie zalezy, coby wiecej tych piekielnych straznikow biegalo po miescie.
Golab wybral ten wlasnie dyplomatyczny moment, zeby sfrunac do wnetrza fabryki i wyladowac na ramieniu Colona, gdzie zadbal o jego awans. Colon chwycil go, odczepil kapsule z wiadomoscia i rozwinal zawartosc.
— Od Wizytuja — oznajmil. — Znalazl Slad. Tak pisze.
— Czego?
— Niczego konkretnego. Po prostu Slad.
Colon zdjal helm i otarl czolo. Tego wlasnie mial nadzieje uniknac. W glebi swej udreczonej duszy podejrzewal, ze Vimes i Marchewa swietnie sobie radzili, ukladajac slady obok innych sladow i myslac o nich. Taki posiadali talent. On mial inne… No, dobre kontakty z ludzmi, blyszczacy pancerz… i mogl sierzantowac nawet przez sen.
— W porzadku, napisz raport — polecil Regowi Shoe. — Dobra robota. My wracamy do Yardu.
Kiedy juz sie oddalili, rzekl do Nobby’ego: