— Tak jest, sir. Te rury pneumatyczne sa bardzo wygodne — odparl uprzejmie Wizytuj.
— Komendant Vimes nie jest ich zwolennikiem, ale jestem pewien, ze w koncu zaczna oszczedzac nam czas — stwierdzil Marchewa.
Rozwinal wiadomosc.
Wizytuj obserwowal go. Marchewa lekko poruszal wargami przy czytaniu.
— Skad przylecial golab? — zapytal, zwijajac wiadomosc w rulonik.
— Wygladal na mocno zmeczonego, sir. Nie z miasta, to pewne.
— Dobrze. Dziekuje.
— Zle wiesci, sir? — Wizytuj przygladal sie z ukosa.
— Po prostu wiesci, funkcjonariuszu. Nie pozwolcie mi sie zatrzymywac.
— Tak jest, sir.
Kiedy rozczarowany Wizytuj wyszedl, Marchewa wstal i podszedl do okna. Na zewnatrz rozgrywala sie typowa scena Ankh-Morpork, chociaz ludzie probowali juz ich rozdzielic.
Po kilku minutach wrocil do stolika, napisal krotka notatke, wlozyl do niewielkiego pojemnika i wyslal z glosnym sykiem.
Jeszcze pozniej korytarzem nadszedl zdyszany sierzant Colon. Marchewa bardzo dbal o modernizacje Strazy Miejskiej, a w jakis niewyjasniony sposob wysylanie wiadomosci rura bylo o wiele bardziej nowoczesne niz otwieranie drzwi i krzyczenie, co zwykle robil pan Vimes.
Marchewa usmiechnal sie promiennie do Colona.
— Ach, jestes, Fred. Wszystko idzie dobrze?
— Tajest, sir? — odpowiedzial niepewnie Colon.
— To dobrze. Ide porozmawiac z Patrycjuszem, Fred. Jako najstarszy stazem sierzant przejmiesz dowodzenie straza do powrotu pana Vimesa.
— Tajest, sir. Znaczy… do panskiego powrotu, chcial pan powiedziec…
— Ja juz nie wroce, Fred. Skladam dymisje.
Patrycjusz spojrzal na lezaca na biurku odznake. — …i dobrze wyszkolonych ludzi — mowil Marchewa gdzies przed nim. — W koncu pare lat temu bylo nas w strazy tylko czterech. Teraz calosc funkcjonuje jak maszyna.
— Tak, chociaz niektore kawalki wciaz czasami robia „brzdek” — stwierdzil Vetinari, nie odrywajac wzroku od odznaki. — Czy moge pana zachecic, by jeszcze raz pan to przemyslal, kapitanie?
— Przemyslalem juz kilka razy, sir. I juz nie kapitanie, sir.
— Straz pana potrzebuje, panie Zelaznywladsson.
— Straz jest wieksza niz jakikolwiek pojedynczy czlowiek — odparl Marchewa, wciaz patrzac prosto przed siebie.
— Ale nie jestem pewien, czy jest wieksza niz sierzant Colon.
— Ludzie czesto zle oceniaja starego Freda, sir. Ten czlowiek ma charakter o solidnych podstawach.
— Ma solidne podstawy calej swojej osoby, kapi… panie Zelaznywladsson.
— Chodzilo mi o to, sir, ze w sytuacji zagrozenia nie traci glowy.
— W sytuacji zagrozenia nic nie robi — oswiadczyl Patrycjusz. — Moze najwyzej sie chowa. Moglbym posunac sie nawet do stwierdzenia, ze sam w sobie zbudowany jest z zagrozenia.
— Podjalem juz decyzje, sir.
Vetinari westchnal, oparl sie wygodniej i przez chwile dla odmiany patrzyl w sufit.
— W takim razie moge tylko podziekowac za panska sluzbe… kapitanie, i zyczyc szczescia w przyszlych przedsiewzieciach. Czy ma pan dosc pieniedzy?
— Sporo odlozylem, sir.
— Mimo to do Uberwaldu daleka droga… Na chwile zalegla cisza.
— Sir… — Tak?
— Skad pan wie?
— Och, ludzie zmierzyli ja juz lata temu. Geografowie i podobni.
— Sir!
Vetinari westchnal.
— Wlasciwy termin, jak sadze, brzmi: dedukcja. Niech bedzie, jak pan chce… kapitanie, ale wole uwazac, ze po prostu wyjezdza pan na dlugi urlop. O ile sie nie myle, nigdy nie bral pan wolnego. Na pewno nalezy sie panu kilka tygodni.
Marchewa milczal.
— A na panskim miejscu poszukiwanie sierzant Angui zaczalbym przy Bramie Rzeznej — dodal Vetinari.
Po chwili Marchewa odezwal sie cicho:
— Czy to wniosek z uzyskanych informacji, sir?
Vetinari usmiechnal sie lekko.
— Nie. Ale Uberwald przezywa trudny okres, a ona pochodzi z jednego z arystokratycznych rodow. Przypuszczam, ze zostala wezwana. Poza tym niewiele moge panu pomoc. Bedzie pan musial, jak to sie mowi, isc za wlasnym nosem.
— Chyba potrafie znalezc nos sprawniejszy od mojego.
— To dobrze. — Vetinari oparl lokcie o blat. — Zycze sukcesow w poszukiwaniach. Mimo wszystko jestem przekonany, ze zobaczymy pana znowu. Wiele osob polega tutaj na panu.
— Tak jest, sir.
— Zycze udanego dnia.
Kiedy Marchewa wyszedl, Vetinari wstal i przeszedl na drugi koniec pokoju, gdzie na stole lezala rozwinieta mapa Uberwaldu. Byla dosc stara, ale w ostatnich latach kazdy kartograf, ktory w tym kraju zboczyl z ubitej drozki, caly czas poswiecal na ponowne jej odnalezienie. Na mapie bylo kilka rzek o biegu w wiekszosci tylko hipotetycznym i gdzieniegdzie miasto, a przynajmniej nazwa miasta — wpisana pewnie po to, zeby oszczedzic kartografowi zaklopotania, gdyby wypelnil cala mape tym, co w swoim zargonie nazywali MMPU[11].
Drzwi otworzyly sie i Drumknott, glowny urzednik Vetinariego, wsunal sie cicho jak piorko opadajace w katedrze.
— Dosc zaskakujacy rozwoj wydarzen, panie — oswiadczyl nieglosno.
— Bardzo nietypowy, istotnie — przyznal Vetinari.
— Czy zyczysz sobie, sir, zebym wyslal sekara do Vimesa? Za dzien bylby z powrotem.
Vetinari patrzyl w skupieniu na slepa, pusta mape. Mial uczucie, ze jest jak przyszlosc — kilka elementow naszkicowanych, kilka przyblizonych domyslow, ale wszystko inne czekalo na stworzenie…
— Hmm? — mruknal.
— Czy zyczysz sobie, panie, zebym odwolal Vimesa?
— Wielkie nieba, nie! Vimes w Uberwaldzie bedzie zabawniejszy niz kochliwy pancernik na sciezce kregli. Kogo jeszcze moglbym tam poslac? Tylko Vimes moze jechac do Uberwaldu.
— Ale to przeciez wyjatkowa sytuacja, sir.
— Hmm?
— Jak inaczej okreslic stan, sir, kiedy tak obiecujacy mlody czlowiek porzuca kariere, by scigac dziewczyne?
Patrycjusz pogladzil brode i usmiechnal sie do czegos…
Przez mape biegla linia — ciag wiez semaforowych. Byla matematycznie prosta, swiadectwo intelektu w gestym mroku mili za mila przekletego Uberwaldu.
— Moze premia — odparl. — Uberwald moze nas wiele nauczyc. Przynies mi dane klanow wilkolakow, dobrze? Aha… Chociaz przysiegalem, ze nigdy w zyciu tego nie zrobie, przygotuj tez list do sierzanta Colona. Niestety, czeka go awans…