Funkcjonariusz Wizytuj zasalutowal, kiedy Nobby z Colonem weszli do Pseudopolis Yard.
— Myslalem, ze powinien pan dowiedziec sie o tym jak najszybciej, sir — oswiadczyl, machajac arkusikiem papieru. — Wlasnie odebralem to od Rodneya.
— Kogo?
— Tego chochlika z mostu, sir. Maluje obrazki wozow, ktore za szybko jada. Nikt go nie karmil — dodal Wizytuj z delikatna wymowka w glosie.
— Aha. Ktos przekroczyl szybkosc — zrozumial Colon. — I co? — Przyjrzal sie jeszcze raz. — To ktoras z lektyk tych glebokosciowych krasnoludow, tak? Trolle musialy sie spieszyc.
— To bylo zaraz po kradziezy Kajzerki — wyjasnil Wizytuj. — Rod-ney wpisuje w rogu czas, o tutaj. Troche to dziwne. Tak jakby ucieczka z miejsca przestepstwa.
— Jaki krasnolud probowalby ukrasc bezwartosciowy kawal skaly? — zdziwil sie Colon. — Zwlaszcza z tych podgorskich krasnoludow? Dreszcz czlowieka przechodzi, kiedy widzi, jak glupio sie ubieraja.
Gniewna cisza zadzwieczala jak upuszczony w swiatyni pret.
W pokoju siedzialo trzech krasnoludow.
— Wy dwaj! — warknal sierzant Wrecemocny. — Powinniscie byc na patrolu! A ja mam sprawe na Flaku.
Wszystkie trzy wymaszerowaly. Udalo im sie nawet isc gniewnie.
— O co im chodzi? — zdziwil sie Fred. — Jacys tacy drazliwi… Pan Vimes ciagle powtarza takie rzeczy i nikomu to nie przeszkadza.
— Tak, ale to dlatego, ze jest Samem Vimesem — odparl Nobby.
— Aha! I sugerujesz, ze ja nim nie jestem?
— No nie, Fred. Jestes Fredem Colonem.
— Ach, nim jestem, tak?
— Tak jest, panie kapitanie.
— I lepiej o tym nie zapominajcie — burknal Colon. — Nie jestem taki miekki. Nie bede tolerowal niesubordynacji! Zawsze uwazalem, ze Vimes jest za dobry dla tych krasnoludow. Zarabiaja tyle co my, a sa o polowe mniejsze!
— No tak, tak… — Nobby uspokajajaco zamachal rekami, w rozpaczliwej probie zazegnania awantury. — Ale Fred, trolle sa dwa razy wieksze od nas, a tez zarabiaja tyle samo, wiec…
— Maja tylko cwiartke mozgu, wiec na jedno wychodzi, jak mowilem…
Uslyszeli odglos przeciagly, zgrzytliwy i grozny. Byl to dzwiek odsuwanego krzesla mlodszego funkcjonariusza Bluejohna.
Zatrzeszczala podloga, kiedy Bluejohn wyminal Colona, wielka dlonia zdjal z kolka helm i ruszyl do drzwi.
— Ide na patrol — wymamrotal.
— Nie masz patrolu jeszcze przez godzine — przypomnial funkcjonariusz Wizytuj.
— Ide teraz — odparl Bluejohn.
Pokoj pociemnial na chwile, kiedy przeslonil drzwi, a potem zniknal.
— Co sie nagle wszyscy zrobili tacy nerwowi? — zapytal Colon. Straznicy, ktorzy pozostali na posterunku, starali sie nie patrzec mu w oczy.
— Czy ktos zachichotal?
— Nie slyszalem zadnego chichotu, sierzancie — odparl szybko Nobby.
— Co? Co? Wydaje sie wam, ze jestem sierzantem, kapralu Nobbs?
— Nie, Fred, ja… niech to!
— Widze, ze dyscyplina sie tu mocno rozluznila — oznajmil kapitan Colon ze zlym blyskiem w oku. — Mysleliscie pewnie: to tylko stary, gruby Fred Colon, od teraz pelna swoboda. Co?
— Nie, Fred, nikt nie uwaza, ze jestes stary… A niech to!
— Tylko gruby, tak? — Fred rozejrzal sie groznie po pokoju. Nagle, wbrew wszelkim wczesniejszym doswiadczeniom, wszystkich mocno zainteresowaly rozmaite papiery.
— No dobrze! Od teraz bedzie calkiem inaczej — oswiadczyl kapitan Colon. — O tak, znam te wasze sztuczki… Kto to powiedzial?
— Co powiedzial, kapitanie? — zdziwil sie Nobby, ktory takze slyszal cichutki szept: „Wszystkich nauczylismy sie od pana, sierzancie”, ale w tej chwili wolalby jesc rozzarzone wegle, niz sie do tego przyznac.
— Ktos cos powiedzial
— Jestem pewien, ze nie, kapitanie — zapewnil Nobby.
— I nie zycze sobie, zeby tak na mnie galy wytrzeszczac!
— Nikt na pana nie patrzy — jeknal Nobby.
— Aha, myslicie, ze nie znam tego numeru? — wrzasnal Colon. — Wiele jest sposobow, zeby na kogos wytrzeszczac galy, wcale nie patrzac, kapralu! A ten czlowiek, o tam, wytrzeszcza na mnie uszy!
— Funkcjonariusz Ping jest szczerze skoncentrowany na pisanym wlasnie raporcie, Fre… sie… kapitanie.
Colon uspokoil sie troche.
— No dobrze. A teraz ide do mojego gabinetu, jasne? Nastapia tu pewne zmiany. I niech ktos mi przyniesie herbaty.
Patrzyli, jak wchodzi po schodach, znika w gabinecie i trzaska drzwiami.
— Wiecie… — zaczal funkcjonariusz Ping, ale Nobby, ktory mial wieksze doswiadczenie z osobowoscia Colona, jedna reka zamachal goraczkowo, a druga bardzo teatralnie przylozyl sobie do ucha.
Wszyscy uslyszeli, jak drzwi otwieraja sie znowu z cichym szczeknieciem.
— Zmiana przyda sie jak urlop, moim zdaniem — oswiadczyl funkcjonariusz Ping.
— Jak mowil prorok Ossory, lepszy jest wol na roli garncarzowej w Hershebie niz sandal w tloczniach wina z Gash — rzekl funkcjonariusz Wizytuj.
— Tak slyszalem — zgodzil sie Nobby. — Pojde, zaparze mu herbaty. Po herbacie kazdy jest w lepszym nastroju.
Po kilku minutach funkcjonariusze — nawet przez zamkniete drzwi — uslyszeli krzyk Colona.
— Co jest nie tak z tym kubkiem, kapralu?!
— Nic, sier… sir! To panski kubek! Zawsze pil pan w nim herbate!
— Ha… Ale widzicie, to jest kubek sierzantowski, kapralu. A z czego pija oficerowie?
— No, Marchewa i pan Vimes maja wlasne kubki…
— Nie. Moga chciec pic z kubkow, kapralu, ale regulamin strazy stwierdza, ze oficerom przysluguje filizanka ze spodkiem. Tak tu stoi napisane, paragraf 301, podpunkt c. Zrozumieliscie?
— Ale my chyba nie mamy…
— Wiecie, gdzie sa skladkowe pieniadze, kapralu. Zwykle jestescie jedyna osoba, ktora wie. Mozecie odejsc.
Nobby zszedl po schodach blady, trzymajac kontrowersyjne naczynie.
Drzwi otworzyly sie znowu.
— I niech nikt nie wazy sie tam napluc! — wrzasnal Colon. — Znam te sztuczke! I ma byc zamieszana lyzeczka, jasne? Tamta tez znam!
Drzwi sie zatrzasnely.
Funkcjonariusz Wizytuj wyjal kubek z drzacej dloni Nobby’ego i poklepal go po ramieniu.
— Troll Kredula sprzedaje bardzo dobre uzywane… — zaczal. Drzwi znow sie uchylily.
— I ma byc porcelana! I trzasnely.
— Ktos w ogole widzial ostatnio skladkowe pieniadze? — zapytal funkcjonariusz Ping.
Nobby zalosnie siegnal do kieszeni i wyjal pare dolarow. Oddal je Wizytujowi.
— Idz do jakiegos eliganckiego sklepu przy Krolewskiej Drodze — poradzil. — Kupisz filizanke ze spodkiem z tych, co sa takie cienkie, ze przez nie widac. Wiesz, ze zloconym brzegiem. — Spojrzal z irytacja na kolegow. — Co tu jeszcze robicie? Tutaj nie zlapiecie za wielu przestepcow!
— Czy kradziez skladek sie liczy, Nobby? — zapytal Ping.