— Rozumiem — rzekl Colon. — Napad na przelozonego, co?

— To byl wypadek, kapitanie!

— Naprawde? A dlaczego zakradles sie do mojego gabinetu?

— Nie sadzilem, ze pan tu jest, kapitanie! — wykrztusil Wizytuj. — Aha!

— Slucham?

— Zakradles sie, zeby zajrzec do moich prywatnych papierow, co?

— Nie, kapitanie. — Wizytuj troche sie opanowal. — Dlaczego stal pan za drzwiami, kapitanie?

— A co? Nie wolno mi stac za moimi wlasnymi drzwiami? Wtedy wlasnie funkcjonariusz Wizytuj popelnil kolejny blad.

Sprobowal sie usmiechnac.

— No, jest to troche dziwaczne…

— Czyzbyscie sugerowali, ze jest we mnie cos dziwacznego, funkcjonariuszu? — zapytal groznie kapitan Colon. — Czy dostrzegacie cos, co uwazacie za zabawne?

Wizytuj patrzyl na pokryta czerwonymi plamami twarz w atramentowe kropki.

— Absolutnie nic, sir.

— Pracowaliscie zadowalajaco, funkcjonariuszu — stwierdzil Colon, stajac troche za blisko Wizytuja. — Zatem nie potraktuje was surowo. Nikt nie nazwie mnie czlowiekiem niesprawiedliwym. Jestescie zdegradowani do mlodszego funkcjonariusza, zrozumiano? Wasza placa zostanie odpowiednio zmniejszona z data wsteczna, od poczatku miesiaca.

Wizytuj zasalutowal. To byl chyba jedyny sposob, zeby ujsc stad z zyciem. Colonowi zaczela drgac powieka.

— Jednakze mozecie odkupic swoja wine — ciagnal Colon. — Jesli mi powiecie, kto kradnie, powiadam: kradnie moje kostki cukru.

— Sir?

— Wiem, ze wczoraj wieczorem byly czterdziesci trzy. Przeliczylem je bardzo dokladnie. Dzis rano jest czterdziesci jeden. A sa zamkniete w biurku. Mozecie to wytlumaczyc?

Gdyby Wizytuj mial sklonnosci samobojcze, powiedzialby: „Coz, kapitanie, wprawdzie uwazam, oczywiscie, ze posiada pan wiele godnych podziwu umiejetnosci, wiem jednak, ze niekiedy liczy pan dwukrotnie wlasne palce i otrzymuje rozne wyniki”.

— Eee… myszy? — zasugerowal slabym glosem.

— Ha! Jestescie wolni, mlodszy funkcjonariuszu, i przemyslcie sobie, co powiedzialem.

Kiedy zalamany Wizytuj wyszedl, kapitan Colon usiadl przy swoim wielkim, pustym biurku. Niewielka, dzialajaca jeszcze czesc jego mozgu, ktora wciaz rozblyskiwala sensownymi myslami posrod mgly oszalamiajacej grozy spowijajacej umysl Colona, krzyczala do niego: Tak gleboko zanurkowales poza swoje wody, ze ryby maja tu swiatelka na nosach!

Owszem, mial czyste biurko. Ale to dlatego, ze wyrzucal wszystkie papiery. Nie chodzi o to, ze Fred Colon byl analfabeta, ale potrzebowal chwili namyslu i rozgrzewki, by porazic sobie z czymkolwiek dluzszym niz podpis. Mial tez sklonnosc do gubienia sie w dowolnym slowie dluzszym niz trzy sylaby. Prawde mowiac, jego umiejetnosc czytania byla funkcjonalna. To znaczy myslal o czytaniu i pisaniu jak o butach — sa potrzebne, ale w koncu nie sluza do zabawy, i nalezy byc podejrzliwym wobec tych, ktorych te czynnosci podniecaja.

Pan Vimes trzymal na biurku cale gory papierow, jednak Colonowi przyszlo do glowy, ze moze Vimes i Marchewa wspolnie opracowali jakis system wyprzedzania naplywajacych dokumentow dzieki temu, ze wiedzieli, co jest wazne, a co nie jest. Dla Colona wszystko to wydawalo sie zabojczo tajemnicze. Byly tu skargi, informacje, zaproszenia, listy z prosbami o „poswiecenie kilku minut panskiego czasu”, formularze do wypelnienia, raporty do przeczytania, a takze zdania zawierajace takie slowa jak „niegodziwosci” i „niezwloczne dzialania”. Wszystko to kolysalo sie w jego umysle niczym ogromna fala, gotowa go zatopic.

Rozsadna czesc umyslu Colona zastanawiala sie, czy celem istnienia oficerow nie jest to, by stali miedzy sierzantami a calym tym go… ta gora papierow, by ci mogli sierzantowac w spokoju.

Kapitan Colon odetchnal niepewnie.

Z drugiej strony, jesli ludzie podkradali mu kostki cukru, to trudno sie dziwic, ze sprawy nie ukladaly sie jak nalezy. Trzeba zakonczyc te historie z kostkami, a wszystko inne jakos sie zalatwi.

To mialo sens!

Obejrzal sie i jego wzrok spoczal na wielkim stosie papierow w kacie.

I na pustym palenisku kominka.

Na tym przeciez polega oficerowanie, prawda? Na podejmowaniu decyzji!

Mlodszy funkcjonariusz Wizytuj powlokl sie smetnie do glownej sali, ktora wypelniala sie juz przed zmiana dyzuru. Wszyscy tloczyli sie wokol jednego z biurek, na ktorym lezala troche ublocona Kajzerka z Kamienia.

— Funkcjonariusz Udgryzjel znalazl to przy Zefirze — wyjasnil sierzant Wrecemocny. — Ktos musial wystraszyc zlodzieja.

— To daleko od muzeum — zauwazyl Reg Shoe. — Po co dzwigac to taki kawal, a potem zostawic w eleganckiej czesci miasta, gdzie ktos musi sie o to potknac?

— Och, biada mi, albowiem porwal mnie huragan zmian — odezwal sie Wizytuj, czujac, ze gra dosc marne drugie skrzypce wobec tego, co moglby nazwac — gdyby nie potrzebowal juz swoich nog — poganskim idolem.

— Niezly przeciag — stwierdzil kapral Nobbs, czlowiek nie znajacy wspolczucia.

— Chcialem powiedziec, ze zostalem zdegradowany do mlodszego funkcjonariusza — wyjasnil Wizytuj.

— Co? Dlaczego? — zdumial sie sierzant Wrecemocny. — Ja… nie jestem pewien.

— Tego juz za wiele! — rozzloscil sie krasnolud. — Wczoraj zwolnil trzech funkcjonariuszy przy Siostrach Dolly. Nie mam zamiaru czekac, az mnie to spotka. Wyjezdzam do Sto Lat. Oni zawsze szukaja wyszkolonych straznikow. Jestem sierzantem, moge stawiac warunki.

— Ale przeciez Vimes tez mowil takie rzeczy. Sam slyszalem — powiedzial Nobby.

— Tak, ale to co innego.

— Nibyjak?

— Bo to byl pan Vimes — odparl Wrecemocny. — Pamietacie te zamieszki przy Latwej w zeszlym roku? Jakis typ zamierzyl sie na mnie maczuga, kiedy lezalem na ziemi. Pan Vimes wylapal cios na ramie, a potem przylozyl typowi w leb.

— Zgadza sie — przyznal funkcjonariusz Kolarab, inny krasnolud.

— Kiedy stoisz plecami przy murze, pan Vimes jest zaraz za toba.

— Ale stary Fred… Wszyscy znacie starego Freda Colona, chlopcy — przymilal sie Nobby, zdejmujac czajnik z biurowego pieca i nalewajac wrzatku do imbryka z herbata. — Zna policyjna robote jak nikt.

— Policyjna robote w jego stylu, to owszem — mruknal Kolarab.

— Znaczy sie, jest glina dluzej niz ktokolwiek inny w strazy… Ktorys z krasnoludow rzucil cos po krasnoludziemu, czym wywolal kilka usmiechow u nizszych straznikow.

— Co to bylo? — spytal Nobby.

— W luznym przekladzie — odparl Wrecemocny — „Moj tylek jest tylkiem przez bardzo dlugi czas, ale nie musze sluchac wszystkiego, co powie”.

— Przywalil mi pol dolara grzywny za wymuszanie lapowek — poskarzyl sie Kolarab. — Fred Colon! On praktycznie wychodzi na patrol z torba na zakupy! A ja dostalem tylko darmowy kufelek Pod Kiscia Winogron, a jeszcze odkrylem, ze Modnis Wally ostatnio szasta forsa. To cos, co warto wiedziec. A pamietam, jak zaczynalem i chodzilem na patrole z Fredem Colonem, to wkladal sobie serwetke pod brode za kazdym razem, kiedy mijalismy knajpe. „Alez nie, sierzancie Colon, nie moge pozwolic, zeby pan placil”. Nakrywali do stolu, jak tylko zobaczyli go na rogu.

— Wszyscy to robia — zauwazyl Wrecemocny.

— Kapitan Marchewa nigdy — przypomnial Nobby.

— Kapitan Marchewa jest… wyjatkowy.

— Ale co niby mam zrobic z tym? — zapytal Wizytuj, machajac poplamiona atramentem wiadomoscia. — Pan Vimes zada pewnych informacji, i to pilnie. Tak napisal.

Wrecemocny wzial od niego papier i przeczytal.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату