— No, to nie powinno byc zbyt trudne — uznal. — Stary Wussie Staid przy Kicklebury przez cale lata byl tam woznym, a jest mi winien przysluge.

— Jesli mamy wyslac sekara do pana Vimesa, to powinnismy go zawiadomic o Kajzerce i Sonkym — dodal Reg Shoe. — Wiecie, ze zostawil polecenie w tej sprawie. Przygotowalem raport.

— Po co? Jest setki mil stad.

— Lepiej bym sie czul, gdyby wiedzial — odparl Reg. — Bo mnie to martwi.

— Co komu z tego przyjdzie, ze mu to wyslemy?

— Wtedy on bedzie sie martwil, a ja moge przestac.

— Kapralu Nobbs! — rozlegl sie krzyk.

— Slucha pod drzwiami, slowo daje — stwierdzil Wrecemocny. — Jade do Sto Lat.

— Juz ide, kapitanie! — odkrzyknal Nobby.

Wysunal dolna szuflade swego odrapanego, poplamionego biurka i wyjal paczke ciasteczek czekoladowych, ktorych kilka ulozyl ozdobnie na talerzu.

— Nie podoba mi sie, kiedy widze, jak sie zachowujesz — ciagnal Wrecemocny, mrugajac do innych krasnoludow. — Masz w sobie prawdziwego zlego gline. I serce mi peka, gdy patrze, jak odrzucasz to wszystko, zeby stac sie zla kelnerka.

— Cha, cha, cha — odparl Nobby. — Zaczekajcie tylko, o nic wiecej nie prosze. — Podniosl glos. — Juz ide, kapitanie!

W gabinecie kapitana unosil sie mocny zapach palonego papieru.

— Zawsze powtarzam, ze nic tak nie poprawia nastroju jak porzadny ogien — rzekl Nobby, stawiajac tace na biurku.

Ale kapitan Colon nie zwrocil na to uwagi. Z szuflady biurka wyjal cukiernice i ulozyl w rzedach kostki cukru.

— Widzicie w tych kostkach cos nieprawidlowego, kapralu? — zapytal cicho.

— No… troche sie przybrudzily tam, gdzie ich pan codziennie dotyka…

— Jest ich trzydziesci siedem, kapralu.

— Przykro mi, kapitanie.

— Wizytuj musial je podprowadzic, kiedy tu byl. Pewnie wykorzystal jakas wredna cudzoziemska sztuczke. Oni to potrafia, wiecie. Wspinaja sie na liny i znikaja na szczycie albo inne takie.

— A mial line? — zapytal Nobby.

— Czyzbyscie stroili sobie ze mnie zarty, kapralu? Nobby zasalutowal.

— Nie, sir! Moze to byla taka niewidzialna lina, sir. W koncu jesli potrafia zniknac na linie, to moga zniknac tez sama line. To oczywiste.

— Dobrze myslicie, kapralu.

— A jesli o mysleniu mowa… — Nobby brnal dalej. — Czy w swoim pelnym zajec dniu znalazl pan czas, zeby przemyslec sprawe awansu nowego sierzanta?

— Prawde mowiac, kapralu, te sprawe postanowilem zalatwic od reki.

— To dobrze, sir.

— Rozwazylem wszystko, co mi mowiliscie, kapralu, i wybor stal sie oczywisty.

— Tajest, sir! — Nobby wypial piers i zasalutowal.

— Mam tylko nadzieje, ze nie obnizy to morale. Tak sie zdarza, wiecie, kiedy ludzie dostaja awans. Wiec gdyby pojawily sie takie problemy, chce, zeby natychmiast zaraportowac mi o tej wykradajacej cukier osobie. Zrozumiano?

— Tajest, sir! — Nobby niemal wzlatywal w powietrze.

— I polegam na was, kapralu, ze zameldujecie mi, gdyby sierzant Flint mial jakies klopoty.

— Sierzant Flint… — powtorzyl Nobby slabym glosem.

— Wiem, ze to troll, ale nikt mi nie zarzuci, ze jestem czlowiekiem niesprawiedliwym.

— Sierzant… Flint…

— Wiem, ze moge na was liczyc, kapralu.

— Flint… sierzant…

— To chyba wszystko. Za godzine wychodze na spotkanie z jego lordowska moscia i musze troche pomyslec.

— Sierzant Flint…

— Tak. Na waszym miejscu poszedlbym sie u niego zameldowac.

* * *

Biale kurze piora lezaly rozrzucone dookola. Farmer stal w drzwiach kurnika i krecil glowa. Spojrzal na zblizajacego sie jezdzca, ktory zawolal:

— Milego dnia zycze! Czyzby jakies klopoty?

Farmer otworzyl usta, by rzucic jakas drwiaca, a przynajmniej zlosliwa odpowiedz, ale cos go powstrzymalo. Moze byl to miecz, ktory jezdziec mial przytroczony na plecach. A moze chodzilo raczej o lekki usmiech przybysza. W jakis sposob ten usmiech byl nawet bardziej przerazajacy.

— Cos sie dobralo do mojego drobiu — powiedzial farmer w koncu. — Pewno lis.

— Wilk, podejrzewam — rzekl jezdziec.

Farmer znow otworzyl usta, by powiedziec: „Nie badz durniem, nie mamy tu wilkow o tej porze roku”, ale ponownie ten pewny siebie usmieszek sprawil, ze sie zawahal.

— Duzo kur porwal?

— Szesc.

— A dostal sie tu przez…?

— No, z tym to dziwna… Hej, trzymaj psa z daleka!

Maly kundel zeskoczyl z siodla i obwachiwal okolice kurnika.

— Nie sprawi klopotow — zapewnil jezdziec.

— Nie przeciagaj struny, kolego, on jest w marnym humorze — odezwal sie glos za farmerem.

Farmer obejrzal sie szybko. Pies rzucil mu niewinne spojrzenie. Wszyscy wiedza, ze psy nie umieja mowic.

— Hau! Szczek! Pisk! — powiedzial.

— Jest swietnie wytresowany — dodal jezdziec.

— Jasne, pewno — potwierdzil glos za farmerem.

Farmer poczul przemozne pragnienie, by zobaczyc plecy jezdzca. Ten usmieszek zaczynal dzialac mu na nerwy, a teraz jeszcze slyszal glosy.

— Nie wiem, jak sie dostal do srodka — powiedzial. — Drzwi byly zamkniete na skobel…

— A wilki zwykle nie zostawiaja zaplaty, prawda? — dodal jezdziec.

— Skad o tym wiesz, u demona?

— Coz, jest kilka powodow, drogi panie, ale trudno bylo nie zauwazyc, jak zacisnal pan piesc, kiedy tylko mnie pan uslyszal. Domyslam sie wiec, ze znalazl pan pozostawione w kurniku… niech pomysle… trzy dolary. Za trzy dolary mozna w Ankh-Morpork kupic szesc pieknych ptakow.

Farmer bez slowa otworzyl dlon. W promieniach slonca blysnely monety.

— Ale… sprzedaje je pod brama po dziesiec pensow! — jeknal.

— Wystarczylo poprosic!

— Pewnie nie chcial zabierac czasu — uznal jezdziec. — A skoro juz tu jestem, drogi panie, bede zobowiazany, jesli zechce pan i mnie sprzedac kurczaka…

Za farmerem pies… powiedzial:

— Hau, hau!

— …dwa kurczaki i nie bede wiecej zajmowal panu czasu.

— Hau, hau, hau.

— Trzy kurczaki — poprawil sie jezdziec znuzonym glosem.

— Gdyby tez zechcial je pan oprawic i upiec, kiedy ja zajme sie koniem, chetnie zaplace po dolarze za kazdego.

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×