— Hau, hau.

— Bez czosnku i zadnych przypraw na dwoch z nich — uzupelnil jezdziec.

Farmer przytaknal bez slowa. Dolara za kurczaka to duzo wiecej niz karma dla ptakow. Czlowiek nie odrzuca takiej propozycji. Ale co wazniejsze, czlowiek nie odmawia komus z takim lekkim usmieszkiem na twarzy. Zdawalo sie, ze nie porusza sie i nie zmienia. Jesli o usmiechy chodzi, czlowiek chcialby, zeby ten akurat znalazl sie mozliwie daleko od niego.

Pobiegl na podworze, gdzie biegal jego najlepszy drob, siegnal po najtlusciejsza kure… i znieruchomial. Jesli przybysz byl tak szalony, by placic dolara za dobrego kurczaka, moze zadowoli sie tez kurczakiem calkiem przyzwoitym…

Wyprostowal sie.

— Tylko najlepsze, szefie.

Odwrocil sie w miejscu. Z tylu nie bylo nikogo — tylko ten parszywy maly kundel, ktory pobiegl za nim, a teraz drapal sie, wznoszac chmure kurzu.

— Hau? — powiedzial.

Farmer rzucil w niego kamieniem i wybral trzy najlepsze kurczaki.

Marchewa lezal pod drzewem, probujac wygodnie ulozyc glowe na sakwie z jukow.

— Zauwazyles, ze prawie calkiem zatarla slady lap na ziemi? — spytal Gaspode.

— Tak. — Marchewa przymknal oczy.

— Czy ona zawsze placi za kury?

— Tak.

— Czemu?

Marchewa odwrocil sie na bok.

— Bo zwierzeta nie placa.

Gaspode patrzyl na tyl glowy Marchewy. Zwykle chetnie korzystal z rzadkiego daru mowy, jednak cos w zaczerwienionych uszach Marchewy mowilo mu, ze w tej chwili lepiej bedzie wykorzystac jeszcze rzadszy dar milczenia. Przybral poze, ktora niemal podswiadomie zaliczal do kategorii Wierny Towarzysz Trzymajacy Straz, znudzil sie, podrapal sie z roztargnieniem, przyjal pozycje, znana jako Wierny Towarzysz Zwiniety w Klebek z Nosem Wcisnietym w Zadek[12] i zasnal.

Wkrotce potem przebudzily go jakies glosy. W powietrzu unosil sie tez plynacy od strony farmy aromat pieczonych kurczat.

Gaspode przekrecil sie i zobaczyl, jak farmer rozmawia z jakims czlowiekiem na wozie. Nasluchiwal przez chwile, po czym usiadl, ogarniety metafizycznym chaosem.

W koncu obudzil Marchewe, lizac go w ucho.

— Fzffl… Co?

— Musisz mi ofiecac, ze najpierw odfierzesz te pieczone kurczeta. Zgoda? — upewnil sie nerwowo.

— Co? — Marchewa usiadl.

— Zafierz kurczaki, a potem ruszamy, jasne? Musisz mi ofiecac.

— Dobrze juz, dobrze. Obiecuje. Co sie dzieje?

— Slyszales kiedy o miasteczku zwanym Skapy Cullot?

— To chyba jakies dziesiec mil stad.

— Jeden z sasiadow Pana Farmera wlasnie go zawiadomil, ze zlapali tam wilka.

— Zabili go?

— Nie, nie, nie, ale lowcy wilkow… Lowcy wilkow sa w tej okolicy, rozumiesz, z powodu owiec w gorach i… i najpierw musza przeszkolic psy… pamietaj, ze ofiecales zafrac kurczaki!

* * *

Dokladnie o jedenastej ktos zastukal glosno do drzwi lorda Vetinariego. Patrycjusz spojrzal na nie, marszczac czolo. — Wejsc! — zawolal po chwili. Fred Colon wszedl z niejaka trudnoscia. Vetinari obserwowal go przez chwile, ale w koncu litosc zwyciezyla.

— Panie pelniacy obowiazki kapitana, nie ma potrzeby przez caly czas zachowywac postawy na bacznosc — powiedzial. — Wolno panu sie schylac w zakresie pozwalajacym na skuteczna manipulacje klamka.

— Tak jest, sir!

Vetinari odruchowo zaslonil dlonia ucho.

— Moze pan usiasc.

— Tak jest, sir!

— Moze pan tez mowic ciszej.

— Tak jest, sir!

Vetinari wycofal sie za swoje biurko.

— Pozwole sobie wyrazic uznanie dla polysku panskiego pancerza, panie pelniacy obowiazki…

— Napluc i wypolerowac, sir! Nic tego nie zastapi, sir! — Pot sciekal Colonowi po twarzy.

— Rozumiem. Najwyrazniej zakupuje pan dodatkowe zapasy sliny. A teraz spojrzmy… — Vetinari wyjal arkusz papieru z jednego z niewielkich lezacych przed nim stosikow. — Otoz panie pelnia…

— Sir!

— Zaznacze od razu, ze mam tu kolejna skarge na przesadnie entuzjastyczne zakladanie klamer. Jestem pewien, ze wie pan, o czym mowie…

— Powodowal istotne zatory drogowe, sir!

— Istotnie. Znany jest z tego. Ale jest to przeciez gmach opery. — Sir!

— Wlasciciel uwaza, ze wielkie zolte klamry na kazdym rogu zle wplywaja na to, co mozna by nazwac stylem budynku. I oczywiscie nie pozwalaja, zeby gdzies odjechal.

— Sir!

— Wydaje mi sie, ze w tym przypadku wskazana jest szczegolna rozwaga, panie pelniacy obowiazki kapitana.

— Musielismy dac przyklad innym, sir!

— Tak… — Patrycjusz wzial inna kartke, trzymajac ja delikatnie miedzy kciukiem i palcem wskazujacym, jakby byla to rzecz rzadka i niezwykla. — Ci inni to… Zaraz, powinienem pamietac, pewne rzeczy tkwia w umysle… A tak… Trzy inne budynki, szesc fontann, trzy pomniki i szubienica przy ulicy Zadnejtakiej. Aha, i jeszcze moj palac.

— Calkowicie rozumiem, ze zaparkowal pan sluzbowo, sir!

Lord Vetinari umilkl. Rozmowa z Frederickiem Colonem okazala sie trudna. Codziennie miewal kontakty z ludzmi, ktorzy traktowali konwersacje jak skomplikowana gre; z Colonem musial stale dostrajac swoj umysl w obawie, ze przestrzeli.

— Musze przyznac, ze obserwuje przebieg ostatnich etapow panskiej kariery z pewna, wciaz rosnaca fascynacja. Co sklania mnie do spytania, dlaczego, jak sie wydaje, straz ma w tej chwili dwudziestu funkcjonariuszy?

— Sir?

— Jestem pewien, ze calkiem niedawno bylo ich okolo szescdziesieciu.

Colon otarl twarz.

— Odrabujemy martwe konary, sir! Dzieki temu straz staje sie bardziej ruchliwa i elastyczna, sir!

— Rozumiem. Liczba wykroczen dyscyplinarnych, jakie zarzucil pan swoim ludziom… — lord Vetinari podniosl o wiele grubszy dokument — …wydaje sie nieco przesadna. Widze tu nie mniej niz sto siedemdziesiat trzy zarzuty wytrzeszczania oczu, uszu i nozdrzy, na przyklad.

— Sir!

— Wytrzeszczanie nozdrzy?

— Sir!

— Aha. Widze tez, tak, jeden zarzut „odpadniecia reki w sposob niesubordynowany”, postawiony funkcjonariuszowi Shoe. Komendant Vimes w swoich raportach zawsze przedstawial go jako wzorowego straznika.

— Podejrzany typ, wasza lordowska mosc. Tym martwym nie mozna ufac!

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×