glos.

* * *

Linia wiez sunela wraz z nimi w gory, choc Vimes zauwazyl pewne roznice konstrukcyjne. Na rowninach w dole wieze byly mniej wiecej wysoka drewniana kratownica z jakims barakiem u dolu. Tutaj, choc wygladaly podobnie, byly wyraznie rozwiazaniem tymczasowym. Tuz obok ludzie pracowali nad solidnymi kamiennymi podstawami… Fortyfikacje, uswiadomil sobie, co oznaczalo, ze znalazl sie rzeczywiscie poza granicami obowiazywania prawa.

Naturalnie, znalazl sie poza granicami obowiazywania jego prawa w chwili, gdy opuscil Ankh-Morpork, ale prawo dzialalo wszedzie tam, gdzie mozna je bylo zaprowadzic. W dzisiejszych czasach odznaka Strazy Miejskiej na calych rowninach wzbudzala co najmniej szacunek, jesli juz nie sklaniala do pelnej wspolpracy. Tutaj, wyzej, byla tylko nieladna broszka.

Slake okazalo sie otoczonym kamiennym murem zajazdem dla dylizansow i praktycznie niczym wiecej. W oknach, jak spostrzegl Vimes, tkwily bardzo ciezkie okiennice. Zauwazyl tez dziwny zelazny ruszt nad paleniskiem — dopiero po chwili zrozumial, co to takiego: rodzaj kraty, ktora mozna zablokowac komin. Budowla miala najwyrazniej wytrzymac oblezenie, w ktorym uczestniczyli wrogowie potrafiacy latac.

Kiedy wyszli i ruszyli do powozow, padal deszcz ze sniegiem.

— Zbliza sie burza, mmf, mmhm — oznajmil Inigo. — Musimy sie spieszyc.

— Dlaczego? — zdziwila sie Sybil.

— Prawdopodobnie na kilka dni zablokuje przelecz, wasza laskawosc. Jesli bedziemy czekac, mozemy nawet spoznic sie na koronacje. A takze, hm, mozna sie spodziewac niewielkiej aktywnosci bandytow.

— Niewielkiej aktywnosci? — powtorzyl Vimes.

— Tak jest, panie.

— To znaczy, ze wstaja rano, a potem postanawiaja wrocic do lozek? Czy tez kradna tylko tyle, zeby im wystarczylo na kubek kawy?

— Bardzo zabawne, panie. Znani sa z tego, ze biora zakladnikow…

— Bandyci mnie nie przestrasza — oznajmila Sybil. — Jesli wolno… — zaczal Inigo.

— Panie Skimmer — rzekla lady Sybil, prostujac sie na pelna szerokosc. — Przeciez juz panu powiedzialam, co zamierzamy uczynic. Prosze tego dopilnowac. W konsulacie jest sluzba, prawda?

— Jeden sluzacy, o ile wiem.

— W takim razie bedziemy sobie jakos radzic. Prawda, Sam?

— Oczywiscie, kochanie.

Zanim odjechali, padal juz gesty snieg — wielkimi, puszystymi platkami, ktore opadaly z cichym sykiem, zagluszajac wszelkie inne dzwieki. Vimes nawet by nie wiedzial, ze dotarli juz do przeleczy, gdyby woznica sie nie zatrzymal.

— Powoz z panskimi… ludzmi powinien jechac pierwszy — rzekl Inigo, kiedy stali w sniegu obok parujacych koni. — My powinnismy trzymac sie blisko nich. Ja pojade obok woznicy, na wszelki wypadek.

— Zeby, gdyby ktos nas zaatakowal, mogl mu pan przekazac skrocone podsumowanie sytuacji politycznej? — spytal Vimes. — Nie. Pan pojedzie z lady Sybil, a ja na kozle. Musze chronic osoby cywilne, prawda?

— Wasza laskawosc, ja…

— Jednakze panska propozycja zostala w pelni doceniona — dokonczyl Vimes. — Prosze do srodka. Skimmer otworzyl usta, by zaprotestowac. Vimes uniosl brew i Skimmer zrezygnowal.

— No dobrze, wasza laskawosc, ale to bardzo…

— Brawo.

— Chcialbym jednak zdjac z dachu moja skorzana teczke.

— Alez oczywiscie. Analiza faktow pozwoli panu nie myslec o glupstwach.

Vimes przeszedl naprzod, do drugiego powozu i wsunal glowe do wnetrza.

— Wpadniemy w zasadzke, moi drodzy — oznajmil.

— To ciekawe — uznal Detrytus. Steknal cicho, napierajac na kolowrot swojej kuszy.

— Nie wydaje mi sie, zeby chcieli nas pozabijac — ciagnal Vimes.

— To znaczy, ze nie mamy probowac pozabijac ich?

— Pozostawiam to twojej ocenie.

* * *

Detrytus spojrzal wzdluz grubej wiazki strzal. To byl jego wlasny pomysl. Poniewaz ta wielka kusza potrafila wyslac zelazny belt przez brame obleganego miasta, uznal, ze strata energii byloby uzycie tej broni przeciwko pojedynczej osobie. Przerobil ja wiec tak, by wysylala wiazke kilkudziesieciu strzal rownoczesnie. Sznurki trzymajace je razem powinny w teorii pekac od przyspieszenia. Tak robily. Czesto takze strzala rozpadala sie w powietrzu, nie mogac wytrzymac straszliwego naprezenia.

Nazywal ja Piecmakerem i wyprobowal tylko raz, na strzelnicy. Vimes widzial, jak zniknela tarcza. Podobnie jak tarcze po obu jej stronach, ziemny nasyp za nimi, a opadajaca chmura pior byla wszystkim, co pozostalo z dwoch mew, ktore w niewlasciwym czasie znalazly sie w niewlasciwym miejscu. W tym przypadku to niewlasciwe miejsce znajdowalo sie bezposrednio nad Detrytusem.

Teraz zaden straznik nie chcial wychodzic z trollem na patrol, chyba ze mogl sie trzymac przynajmniej sto krokow za jego plecami. Ale test przyniosl pozadane rezultaty, poniewaz w Ankh-Morpork ktos zawsze widzial wszystko i wiesci o tarczach szybko sie rozeszly. W tej chwili sama informacja, ze Detrytus jest w drodze, oczyszczala ulice szybciej niz dowolna bron.

— Mam duzo oceny — powiedzial.

— Tylko uwazaj z ta zabawka — ostrzegl Vimes. — Nic chcemy przeciez, zeby ktos zostal ranny.

Caly konwoj ruszyl dalej przez wirujace chmury sniegu. Vimes usadowil sie wygodnie wsrod bagazu, zapalil cygaro, a pozniej, kiedy byl juz pewien, ze turkot powozu stlumi inne dzwieki, siegnal pod derke i wyjal tania, odrapana skorzana teczke Iniga.

Z kieszeni wyjal nieduza rolke czarnego materialu i rozwinal ja na kolanie. Skomplikowane male wytrychy blysnely przelotnie w swietle latarni karety.

Dobry glina musi umiec myslec jak przestepca. Vimes byl bardzo dobrym glina.

Byl takze glina bardzo zywym i zamierzal taki pozostac. Dlatego wlasnie, kiedy juz cicho szczeknal zamek teczki, ulozyl ja na rozkolysanym dachu, z wiekiem otwierajacym sie od niego, po czym odchylil sie i ostroznie uniosl wieko noga.

Wysunelo sie dlugie ostrze, ktore nieodwracalnie zaklociloby trawienie przypadkowego zlodzieja. Ktos najwyrazniej spodziewal sie w tej podrozy fatalnej ochrony hotelowej.

Vimes starannie wsunal ostrze do sprezynowej pochwy, zbadal zawartosc teczki i usmiechnal sie bez radosci. Po czym ostroznie wyjal cos, co lsnilo srebrzystym blaskiem starannie zaprojektowanego, przepieknie wykonanego i bardzo zwartego zla.

Pomyslal przy tym, ze czasami milo by bylo mylic sie co do ludzi.

* * *

Gaspode wiedzial, ze podchodzili juz pod gory… Miejsca, gdzie mogli kupic zywnosc, trafialy sie coraz rzadziej. Niewazne jak uprzejmie pukalby Marchewa do drzwi jakiejs odosobnionej farmy, w koncu i tak musial rozmawiac z ludzmi chowajacymi sie pod lozkiem. Tutejsi mieszkancy nie byli przyzwyczajeni do wizji muskularnych mezczyzn z mieczami, ktorzy naprawde chca cos kupic.

W koncu szybciej bylo po prostu wejsc do srodka, przejrzec zawartosc spizarni i zostawic pieniadze na stole, zeby mieszkancy znalezli je, kiedy juz wyjda z piwnicy.

Minely dwa dni od ostatniego domku, gdzie znalezli tak niewiele, ze Marchewa — ku rozczarowaniu Gaspode’a — ograniczyl sie do zostawienia pieniedzy.

Las gestnial. Olchy ustapily miejsca sosnom. Co noc padal snieg. Gwiazdy wygladaly jak kropki szronu. I

Вы читаете Piaty elefant
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×